Wybory bez graczy

Za decyzją Tuska o niekandydowaniu na urząd prezydenta przemawiają całkowicie racjonalne argumenty. By ją zrozumieć, wystarczy spojrzeć jego oczami na wybory parlamentarne w 2011 r. W czym tkwi jednak niebezpieczeństwo, które ściągnął na siebie premier?

02.02.2010

Czyta się kilka minut

Wśród zalet Donalda Tuska na pierwszym miejscu wymienia się intuicję polityczną, którą szczególnie wykazał się, dążąc do przyspieszonych wyborów latem 2007 r. Ogłoszenie, że nie wystartuje w tegorocznym starciu o fotel prezydencki, ma dwa motywy. Pierwszy - oparty na ocenie sytuacji bieżącej i przyszłej. Drugi - oparty na intuicji. O ile pierwszy jest racjonalny, to drugi może się okazać dla premiera problematyczny. Zacznijmy od politycznej kalkulacji, jakiej musiał dokonać Tusk, a która ma trzy wyraźne aspekty.

***

Wszystko wskazuje na to, że z punktu widzenia Tuska rezygnacja z ubiegania się o prezydenturę to zagranie ryzykowne - o czym dalej - ale przede wszystkim przemyślane, idące w poprzek emocjom. To kwestia zarówno politycznej strategii, jak i taktyki. To także zmiana w systemie politycznym Polski.

Minione dwa lata upłynęły premierowi pod nieustannymi zarzutami, że polityka rządu jest podporządkowana jego prezydenckim aspiracjom. Sam Tusk miał zaś pałać żądzą zemsty za porażkę w ostatnim takim starciu z 2005 r. Oczywiście dzisiejsza decyzja Tuska nie przekreśla takiej motywacji, ale oznacza również, że nawet jeśli ona istnieje, to górę wzięły wyższe racje. Dopiero porównując swoją pozycję jako premiera z pozycją prezydenta, Tusk najwyraźniej zrozumiał, jak wiele realnej władzy można stracić, przenosząc się z "małego" do "dużego".

Stratetgiczny sens tej decyzji, to jednak nie tylko ocena tego, kto naprawdę rządzi krajem. Na tym aspekcie koncentrowały się argumenty samego premiera. Niedopowiedziane pozostało to, że Tusk jest potrzebny jako lider, który poprowadzi w 2011 r. PO do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych - w tym starciu zaś byłoby go trudniej zastąpić niż w tegorocznym. Wystarczy się chwilę zastanowić by dojść do wniosku, że dla rządzącej ekipy nie ma lepszego kandydata do kluczowej telewizyjnej debaty liderów niż Tusk do zmierzenia się z Jarosławem Kaczyńskim.

Taki strategiczny wybór ma też konsekwencje taktyczne. Padają i będą padać argumenty o tchórzostwie lidera PO. W jednej wersji - ze względu na obawę przed kolejną przegraną z Lechem Kaczyńskim, co oznaczać by musiało pożegnanie się także z urzędem premiera. A w drugiej wersji - ze względu na nadal trudne do przewidzenia polityczne konsekwencje afery hazardowej. Te argumenty tylko na pierwszy rzut oka brzmią dobrze. Wybory parlamentarne są przecież tuż, tuż i rozliczenie premiera nastąpi tak czy owak. Z perspektywą wyborów parlamentarnych w 2011 r. start w boju o prezydenturę mógłby być uzasadniony właśnie jako taktyka nastawiona na samo utrzymanie się na szczytach władzy. W wyborach prezydenckich łatwiej byłoby odnieść zwycięstwo, opierając się na niechęci do obecnego lokatora "dużego pałacu".

Jest także inny wątek związany z aferą hazardową. Jej efektem jest znacząca zmiana układu sił w Platformie. Po pierwsze, pozycja Tuska na scenie politycznej i w partii jest silna, ale jednak słabsza niż choćby jeszcze rok temu. Po drugie, PO uzmysłowiła sobie, że Tusk nie jest jej jedynym i nokautującym przeciwnika kandydatem. Gdyby kalkulacja jasno wskazała, że rządząca partia nie ma nikogo innego do zaoferowania wyborcom, losy Tuska pewnie potoczyłyby się inaczej. Ale słaba pozycja urzędującego prezydenta, konsekwentnie obrazowana wynikami sondaży, utwierdza PO w przekonaniu, że nie ma konieczności, by Tusk niczym ostatni doborowy batalion ruszał do walki o fotel prezydenta. Spadek jego relatywnej siły podnosi atrakcyjność potencjalnych zmienników.

***

Idąc tym tropem, łatwo zrozumieć, że dla PiS-u decyzja Tuska jest bardziej problematyczna niż jego udział w wyborach prezydenckich. Dla PiS-u bowiem wybory prezydenckie są ważniejsze niż dla PO i przegrana Lecha Kaczyńskiego z kimś innym niż Tusk będzie solidnym wstrząsem i czasem próby. Natomiast Platforma, nawet przegrywając wybory prezydenckie, i tak będzie rządzić przez następny rok. W przypadku przegranej PiS straci ostatni przyczółek - poza województwem Podkarpackim - rzeczywistej władzy w kraju. Wycofanie się Tuska również zmusza PiS do zmiany taktyki w kampanii wyborczej - opowiedzenie się za Kaczyńskim nie jest już głosowaniem przeciwko Tuskowi i jego rządowi, a jednocześnie głosowanie przeciw Kaczyńskiemu jako urzędującemu prezydentowi pozostaje nadal w mocy. I wreszcie: pozostaje świadomość PiS-u, że tym samym w 2011 r. Tusk będzie groźniejszym przeciwnikiem niż ktokolwiek inny z Platformy.

Ostateczna ocena taktycznych i strategicznych efektów decyzji Tuska będzie jednak możliwa dopiero po rozstrzygnięciu, kogo PO wystawi jako kandydata na prezydenta. Ani Bronisław Komorowski, ani Radosław Sikorski nie są kandydatami idealnymi, a - dodatkowo - różnice między nimi są bardzo znaczne.

Komorowski jest mocno utożsamiany z Platformą, w której jest praktycznie od początku, sprawuje obecnie sztandarową funkcję i zapewne chciałby, co też istotne, wystartować w wyścigu o fotel prezydencki. Ale ma też istotne wady. Jedni mówią, że brak mu charyzmy, kluczowa wątpliwość bierze się jednak skądinąd. Komorowski to przedstawiciel warszawskiego środowiska, wywodzącego się z tamtejszej Unii Wolności i Unii Demokratycznej. Z wielu jego wypowiedzi przebija warszawskocentryczne postrzeganie Polski, co - oczywiście - nie stanowi atutu w wyborach na prezydenta. Tu o wyniku rozstrzygają ludzie od Wolina po Bieszczady.

Sikorski zaś z punktu widzenia PO (w porównaniu z Komorowskim, który jest "swój") to nie krew z krwi, kość z kości Platformy; został przygarnięty do partii w 2007 r. Jest co prawda najlepiej ocenianym ministrem rządu PO, ale wcześniej był ministrem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Jednak jego osoba przesuwa akcenty w kampanii wyborczej, podkreślając rangę polityki zagranicznej, która jest główną domeną, ale jednocześnie też główną słabością Lecha Kaczyńskiego. W sensie społecznym Sikorski to dla Kaczyńskiego kontrapunkt - młody, obyty, wysportowany. Mógłby też łatwo sprowokować urzędującego prezydenta do odsłonięcia najmniej lubianego przez elektorat agresywnego oblicza. Ma szansę pozyskania części zwolenników PiS-u. Może mieć jednak kłopot z przekonaniem do siebie elektoratu lewicy.

Dla Tuska zaś Sikorski jest o tyle bezpieczniejszy, że nic dotąd nie wskazuje, by miał ambicję tworzenia własnej frakcji w PO. Plany Komorowskiego nie sięgają wyżej niż urząd prezydenta, może natomiast chcieć poszerzyć swą władzę. Szczytem ambicji Sikorskiego jest szefowanie NATO. Kariera prezydencka ułatwia wejście na takie stanowisko, ale pod warunkiem otrzymania poparcia polskiego rządu. Jeśli zaś tym rządem kierować będzie nadal Tusk, to Sikorski przez czas prezydentury będzie miał powód do całkowitej lojalności wobec premiera. Przeciwko Sikorskiemu przemawiają cechy jego osobowości. Mimo deklaracji lojalności, nie sposób przewidzieć, jak się zachowa w sytuacji krytycznej, innymi słowy: w jakim stopniu jest przewidywalny. Czy nie chlapnie znów czegoś na kształt "dorżnięcia watahy".

***

Pomijając już partyjną strategię i arytmetykę, decyzja Tuska oznacza też zmianę systemową - bardzo istotne obniżenie rangi wyborów prezydenckich. Do tej pory zawsze mierzyli się w nich liderzy politycznych formacji. Tak było w pojedynku Krzaklewski-Kwaśniewski, tak było też w symbolicznym zmaganiu Wałęsa-Kwaśniewski. To też doprowadziło do wstrząsu 2005 roku i upadku idei PO-PiS-u. Jednak tegoroczne wybory dają opinii publicznej zgoła inny sygnał: wybory parlamentarne są w Polsce najważniejsze. Również pod względem obsady personalnej.

Inaczej niż w 2005 r., dziś nikt nie ma wątpliwości, że w tandemie braci Kaczyńskich ważniejszy jest Jarosław - to on jest strategiem, a Lech co najwyżej konsultuje i "melduje wykonanie zadania". Wycofanie się premiera doprowadziło do sytuacji, w której dwóch najważniejszych graczy - Donald Tusk i Jarosław Kaczyński - nie bierze udziału w wyborach prezydenckich. Ma to swoją dobrą stronę, ponieważ można się spodziewać, że nastąpi dzięki temu uzdrowienie polskiego podziału władzy. Być może doprowadzi też do jakichś poważnych zmian konstytucyjnych.

Na dziś jednak, co pokazał falstart Tuska z propozycją zmiany Konstytucji, społeczne oczekiwania są inne. Nawet jeśli realny podział władzy pozostaje z nimi w wyraźnym dysonansie. I tu pojawia się przed premierem największe zagrożenie wynikające z wycofania się z nadchodzących wyborów.

To, że decyzja Tuska przekreśla dotychczasową praktykę wyborczą, może oznaczać rozminięcie się z oczekiwaniami społecznymi. A oczekiwania te - nawet, gdy realna władza leży w rękach głowy rządu, a nie prezydenta - jasno wskazują, że Polacy najbardziej emocjonalnie podchodzą do wyborów prezydenckich. To podczas nich chcą wybierać najważniejszą osobę w państwie i nie przyjmują do wiadomości, że prezydent taką osobą nie jest. Jak zareagują na nową sytuację, nie sposób dziś przewidzieć. Czym będą się kierować, jeśli nikt nie będzie ich już łudził, że te wybory przesądzają o losach kraju? Donald Tusk najwyraźniej zakłada, że się z tym po prostu pogodzą.

Tu się okaże, czy wciąż potrafi przewidywać społeczne nastroje, czy może właśnie zaczął się z nimi rozmijać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2010