Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Skąd niesmak? Jako serial telewizyjny film Johna Kenta Harrisona pewnie się sprawdzi, bo trudno sobie wyobrazić, by nie znalazł wielomilionowej widowni. Gorzej z dużym ekranem, który jest bezlitosny dla tego rodzaju naładowanych patosem naiwnych czytanek. I tu o widownię raczej nie musimy się martwić, bo wersja kinowa jest również precyzyjnie sformatowanym produktem, w dodatku wyprofilowanym na trzy oddzielne rynki: amerykański, włoski i polski. Pod względem artystycznym jednak to kompletna porażka. Właściwie dopiero gdy Karol zostaje papieżem, film daje się oglądać bez zażenowania, a i to głównie za sprawą Jona Voighta, który wszedł w rolę z właściwym sobie profesjonalizmem.
Co z tego, skoro film ani przez moment nie odpowiada na pytanie o fenomen wielkości Jana Pawła II. Dowiemy się na ten temat dokładnie tyle, ile wie o Nim każde dziecko: że był dobry, miał poczucie humoru i dużo podróżował. Twórcy nie wyjaśnią nam jego roli politycznej (wszak to postać, o której bez przesady można powiedzieć, że zmieniła losy świata, a przynajmniej jego znacznej części), upraszczają wymiar ekumeniczny pontyfikatu i właściwie wszystko, co dotyczy postaci Papieża, zostaje w filmie bezlitośnie spłaszczone, a zarazem sztucznie rozdęte. Nie doczekaliśmy się, jak dotąd, filmu, który zdołałby udźwignąć tę postać. I to właśnie budzi największy wstyd.
Ktoś powie, że się nie da? Nie wierzę. Wystarczy przypomnieć, jak poradzili sobie z bohaterami XX wieku tacy artyści jak Richard Attenborough w "Gandhim" czy Martin Scorsese w "Kundun. Życie Dalaj Lamy". Nie wymagam od serialu telewizyjnego, by od razu był dziełem sztuki. Chciałabym tylko, by nie pchał się na duże ekrany z taką bezczelnością; żeby nie patronował temu "wydarzeniu" sam prezydent RP; żeby nie trąbiono o tym przez cały dzień w publicznej telewizji - choćby przez szacunek dla bohatera.