Jak profesjonalnie kochać ludzi

Tendencje w światowej filantropii pokazują jednoznacznie, że działania organizacji dobroczynnych coraz bardziej upodabniają się do stylu działań administracji publicznej (etatyzują się) lub firm prywatnych (komercjalizują się).

26.09.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Słowo "filantropia" pochodzi od greckiego philanthropos - miłujący ludzkość, a jego treść oddaje mit o Prometeuszu, który poświęcił się dla dobra ludzi. Od tego czasu idea dobroczynności towarzyszy rozwojowi cywilizacji, zmieniając się razem z nią. Czym innym była filantropia średniowieczna, czym innym ta oparta na myśli oświeceniowej. W XIX-wiecznej Polsce była w dużej mierze nie tyle dobroczynnością, ile przejawem postawy obywatelskiej, formą kształtowania odpowiedzialnego Polaka. Trudno nie doceniać tej formy manifestowania uczuć patriotycznych, tym bardziej że jeszcze pod koniec stulecia, według słów Aleksandra Świętochowskiego, "ofiarność ta, która gdzie indziej spełnia dodatkową i pomocniczą funkcję dla działań rządu, u nas stanowi dźwignię główną. Gdyby ona dziś ustała, jutro znaczna część kół maszyny życia zbiorowego zwolniłaby lub zupełnie przerwała swój ruch".

Wojny światowe, systemy totalitarne miały wyraźny wpływ na to, jak postrzegano rolę filantropii. Do lat 70. ubiegłego stulecia traktowano ją właściwie jak przeżytek w tworzącym się "państwie opiekuńczym", aby później odkryć ją na nowo jako swoiste lekarstwo na niewydolność administracji. Filantropia zmienia się, coraz bardziej się profesjonalizując, a wygląda na to, że zmiany te będą coraz większe.

Filantropia jako zawód

Działalność charytatywna w dzisiejszych czasach nie jest już domeną ludzi dobrego serca. Ci mogą dać tyle, ile mają (a zazwyczaj nie mają wiele), albo tyle, ile zdobędą od równie zacnych obywateli (co też nie oznacza fortuny). Są to raczej groszowe sprawy, dzięki którym można pomóc poszczególnym potrzebującym, ale nie da się rozwiązać problemu, za którego sprawą potrzebujących jest tak wielu. Aby się liczyć, mieć wystarczające środki, by pomagać nie okazjonalnie, nie konkretnej osobie, ale w sposób systemowy, trzeba albo zatrudniać profesjonalistów, albo nimi po prostu się stać. Mówimy tu o profesjonalistach, którzy zadbają o wizerunek "firmy", zdobędą pieniądze z funduszy publicznych, potrafią załatwić wszystkie formalności i zadbają o psychiczny komfort darczyńców.

Instytucjonalizacja miłości bliźniego umożliwia działania na dużo większą skalę. Pozwala organizować pomoc dla najbardziej odległych krańców świata, dla osób o szczególnych potrzebach (np. tych, którzy zapadli na rzadkie choroby). To wszystko są ogromne - niezaprzeczalne - zalety, ale nie da się zapomnieć o wadach. Wiele wskazuje na to, że część "profesjonalnie" rozdysponowywanych pieniędzy jest marnowana, wykorzystywana do celów bynajmniej nie humanitarnych. Oczywiście marnotrawstwo środków na pomoc innym to problem, który nie pojawił się dziś. Już w 1551 roku synod prowincjonalny piotrkowski zalecał: "niech się biskupi pilnie zatroszczą, by w każdym wypadku ci, którzy kierują i pracują w szpitalach [wtedy szpital oznaczał raczej przytułek pomocy społecznej - PF], bardzo pilnie i rzetelnie wypełniali swoje obowiązki, by snać nie używali funduszów szpitalnych na inne cele, jak tylko na te, dla których zostały przeznaczone".

Czy oznacza to, że należy zrezygnować z filantropii? Od wieków biurokracja państwowa marnuje wiele z naszych podatków, a niewielu jest takich, którzy chcieliby, aby państwo przestało istnieć. W biznesie także zdarzają się nadużycia, ale nie ma wielu zwolenników zniesienia wolnego rynku. Tylko znając wady organizacji filantropijnych, można myśleć o skutecznych środkach zaradczych.

Porażka kontraktu

"Zapośredniczenie" pomocy, czyli pojawienie się instytucji, które realizują w czyimś imieniu działania filantropijne, wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem. W przypadku świadczenia usług mamy dość prosty system. Odbiorca usługi (czy towaru) płaci dostarczycielowi w umówionej formie i wszyscy zazwyczaj są zadowoleni. My natomiast mówimy tu o sytuacji, w której ten, kto "płaci" (niezależnie od tego, czy jest to budżet państwa, czy prywatny przedsiębiorca), nie otrzymuje usługi. Za swoje pieniądze kupuje usługę dla kogoś innego, np. finansuje kolonie dla dzieci z ubogich rodzin. Może to oznaczać tylko tyle, że zadowolenie tego, kto płaci, i tego, kto opłaconą usługę realizuje, nie musi się wcale przekładać na zadowolenie tego, kto pomoc otrzymuje. A zatem, w skrajnych przypadkach może się zdarzyć, jak u Krasickiego, że "wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły".

Oczywiście nie jest tak, że nie ma żadnych zabezpieczeń. Nawet więcej - te właśnie zabezpieczenia mogą stać się jednym z kolejnych, trudnych do przeskoczenia problemów polskiej filantropii. Doświadczamy tego już np. przy wykorzystywaniu funduszy strukturalnych, gdzie sprawozdawczość przybiera monstrualne formy. Czasem wręcz pojawia się wątpliwość, czy koszty wszystkich działań związanych z raportowaniem, kontrolowaniem itp. nie podważają samej istoty pomocy.

Koszty administracyjne

Profesjonalna pomoc pociąga za sobą koszty - i nie są to tylko koszty "bezpośrednie". Organizacja filantropijna, chcąca prowadzić systematyczną działalność na szeroką skalę, musi mieć biuro, ksiegową, profesjonalną kadrę zarządzającą. Dziś nikt już tego nie kwestionuje. Jednak dyskusja toczy się wokół tego, jak określić "granicę obsługi", aby filantropia nie stała się, jak to dobitnie nazwał kiedyś Jacek Maziarski w "Rzeczpospolitej", "sztuką tworzenia synekur". Bo często gros tych kosztów to pensje pracowników, a więc pozostaje pytanie: "ile powinien zarabiać Święty Mikołaj?". Przeprowadzono nawet specjalne badania opinii publicznej, chcąc się dowiedzieć, jaka wysokość wynagrodzenia prezesa organizacji byłaby do zaakceptowania społecznie. "Za pomocą specyficznej dla tego rodzaju badań metody - pisał później Kuba Wygnański - ustalono, że optymalna z punktu widzenia opinii publicznej wysokość takiego wynagrodzenia znajduje się w przedziale 2,5-3,2 tys. zł netto miesięcznie".

Dużo to czy mało? Dla porównania przypomnijmy, że na przełomie XIX i XX wieku, ale także jeszcze niedawno, w latach 80., mówiąc o społecznikach przywoływano postacie doktora Judyma i Siłaczki, którzy zdominowali zbiorową wyobraźnię, budując w niej specyficzny wzór społecznego zaangażowania. Jego cechami konstytutywnymi jest trojakiego rodzaju wyrzeczenie: osobistego szczęścia, osobistego sukcesu i powodzenia materialnego. Ów model, w którym szczęście rodzinne jest znakiem zaprzedania ideałów, dążenie do indywidualnych osiągnięć - oznaką zdrady, a powodzenie finansowe - zdradą potwierdzoną, wyraźnie odbiega od dzisiejszej wizji filantropii.

Teatr dobroczynności

Niebezpieczeństwo "porażki kontraktu" połączone z niekontrolowanym wzrostem kosztów administracyjnych może spowodować, że cała działalność filantropijna okaże się tylko działalnością na pokaz, że do potrzebujących nie dotrze pomoc. Taki teatr dobroczynności (pojęcie to zaczerpnąłem z prac Barbary Fatygi) to spektakl, w którym w ogóle przestaje się myśleć o potrzebujących. Pierwowzór takiego spektaklu mieliśmy np. w średniowiecznej instytucji "kupowania odpustów", gdzie dobry uczynek dokonywany był w sferze symbolicznej.

Czy dzisiejsza filantropia staje się więc jedynie przedstawieniem? To możliwe, bo w wielu przypadkach jej celem jest w istocie prywatny interes. Nie mówię tu o oszustwach, ale o tym, co wielu uważa za istotę tzw. odpowiedzialnego biznesu, czyli o przekazywaniu części zysków dobrze prosperujących firm na cele społeczne. Trzeba podkreślić, że w większości przypadków działalność ta sprowadza się właściwie do zwykłego zabiegu marketingowego. Dajemy na cele charytatywne, bo to znacznie zwiększa sprzedaż, buduje wizerunek firmy, który pomaga nam skutecznie działać na rynku. Filantropia jest zabiegiem rynkowo efektywnym, więc go stosujemy. Skutek działań filantropijnych jest o tyle istotny, o ile daje efekt marketingowy. W ten sposób okazuje się, że spektakularna pomoc jest lepsza od systematycznej pracy, nagłośnienie problemu istotniejsze niż jego rozwiązanie, badanie opinii publicznej (jaki problem wydaje się warty wsparcia według przeciętnego usługo- czy towarobiorcy) ważniejsze od badania problemów, którym należałoby zaradzić.

Kierunki rozwoju filantropii

Patrząc z perspektywy ogólnej, mając na względzie rozwiązywanie trudnych problemów społecznych, filantropia może się wydawać czymś mało istotnym. Przecież systemowe rozwiązania powinny być organizowane przez administrację publiczną. To właśnie państwo ma największe możliwości dokonywania sensownej redystrybucji środków, kierowania ich tam, gdzie są najbardziej potrzebne. Po co wspierać organizacje charytatywne, kiedy dobrze działający system dożywiania dzieci można zorganizować z naszych podatków?

Taki sposób myślenia był podstawą prób tworzenia tego, co określa się dziś mianem "państwa opiekuńczego". Pełne zabezpieczenie socjalne, mało odpowiedzialności obywatelskiej i ogromne koszty. Odchodzenie od tych rozwiązań oznacza ponowny rozwój filantropii, ale w dużej mierze filantropii nowego typu, która polega nie tylko na organizowaniu pomocy dla potrzebujących, ale również angażuje się w zmianę świata. Bowiem dobroczynność społeczna nie jest w dzisiejszych czasach jedynie uzupełnieniem państwowej opieki społecznej. W coraz większym stopniu staje się pełnoprawnym i niezbędnym elementem systemu opiekuńczego. Równocześnie staje się ważnym elementem wolnego rynku - tworzy miejsca pracy, świadczy usługi. Właśnie od tego, jakie zajmie miejsce w stosunku do rynku i administracji, zależeć będzie jej przyszłość.

Lester Salamon, jeden z głównych badaczy sektora organizacji pozarządowych, z całą mocą podkreśla ich ułomności. Pokazuje jednak możliwość zupełnie innego spojrzenia na problem: "trzeba odrzucić pogląd, że sfera non profit jest odpowiedzią na błędy rządu i rynku. Można ujrzeć sferę non profit jako preferowany mechanizm dostarczania wspólnych dóbr. W ramach takiej teorii rząd byłby postrzegany jako instytucja (...) potrzebna tylko w przypadku pewnych błędów lub niepowodzeń sfery non profit". Takie spojrzenie, zgodne z duchem pomocniczości, czyli umożliwienia zaspokajania potrzeb społecznych w pierwszym rzędzie przez samych zainteresowanych lub instytucje (władze) im najbliższe, wydaje się dobrym punktem wyjścia. Działalność filantropijna nie musi załatwić wszystkiego, ale trzeba pozwolić ludziom rozwiązywać ich własne problemy, wziąć odpowiedzialność za siebie, za najbliższych, za wspólnotę. Inaczej ma się oczywiście sprawa z darczyńcami prywatnymi.

Ekonomizacja, czyli uwrażliwienie rynku

Pojawiają się głosy, że tradycyjna filantropia powoli odchodzi w przeszłość. Internet, a przede wszystkim nowe podejście do biznesu i, co za tym idzie, nowe fortuny zmienią w najbliższym czasie myślenie o działalności filantropijnej. "Liderzy rewolucji informacyjnej - twierdzi William M. Meehan III w zamieszczonym ostatnio w kwartalniku "Trzeci Sektor" tekście - wnoszą do sektora non profit ducha przedsiębiorczości, domagając się wiedzy na temat wymiernych efektów udzielanych dotacji oraz możliwości oceny skuteczności swych inwestycji w programy społeczne". Wymagać to będzie dalszej profesjonalizacji, przejmowania nie tylko zasad zarządzania, ale także sposobu myślenia nowego biznesu. Różnica pomiędzy odpowiedzialną społecznie firmą a profesjonalnie zarządzaną organizacją pozarządową będzie maleć, a może wręcz zaniknie.

Tendencje w światowej filantropii pokazują jednoznacznie, że działania organizacji coraz bardziej upodabniają się do stylu działań administracji publicznej (etatyzują się) lub stylu działań firm prywatnych (komercjalizują się). Budzi to wiele nadziei na uspołecznienie państwa i ucywilizowanie rynku. Budzi też wiele wątpliwości. Gubią się w tych formach działań odruchy serca, spontaniczność, zwykła ludzka solidarność. Aby komuś pomóc, zapisujemy się do banku czasu, gdzie nasze zaangażowanie zostanie skrupulatnie zanotowane. Wesprzemy organizację, bo jest możliwość przekazania 1 procenta naszych podatków, a nie dlatego, że widzimy potrzebę takiego wsparcia. Bardziej liczymy się z głosem profesjonalnego menadżera niż ludzi, którzy z mozołem tę organizację zakładali. Być może gubimy więc wszystko to, co stanowi o prawdziwej wartości filantropii. Element poświęcenia się dla innych, prawdziwego zaangażowania, bezinteresowności. Organizacje filantropijne muszą się profesjonalizować, to wymóg czasów, ale można to robić nie zapominając o podstawowych wartościach.

***

Jak już się rzekło, podstawą filantropii jest miłość do ludzi, ale w miłości obok punktu widzenia tego, który "kocha", ważne jest również zdanie tego, który "jest kochany". Nic zatem dziwnego, że napotykamy na skrajnie różne podejścia do pomagania bliźniemu. Z jednej strony słyszymy, że jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, to po prostu trzeba mu pomóc, z drugiej - że pomagając innym, można ich od siebie uzależnić, pozbawić godności, zniszczyć ich osobowość. Dlatego trzymanie się podstawowych wartości może przesądzić o tym, czy miłość zawodowych filantropów zostanie odwzajemniona.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho Igielne - przewodnik (40/2006)