Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A goście stają się coraz bardziej - powiedzmy grzecznie - niecierpliwi. Nie dają sobie przeszkodzić w coraz dłuższych wywodach (“jeszcze dwa zdania" oznacza co najmniej kilka następnych minut monologu, “ostatnie słowo" - jeszcze co najmniej dwa zdania). Przyciskani bardziej bezwzględnie przez przepytującego gospodarza odpowiadać zaczynają mało uprzejmie (epitet “niemądre pytanie" jest w tym zestawie najłagodniejszy). Ostatnio w jednym z najpopularniejszych programów TV oglądaliśmy dwoje zaproszonych gości zbuntowanych przeciw rozmowie z trzecim: jedno z nich oświadczyło, że nie po to tu przecież przyszli, żeby milczeć i słuchać... O kłótniach pomiędzy samymi gośćmi, o ich agresji niehamowanej i trybie “dyskusji" polegającym na mówieniu przez kilku z nich naraz - wspominać nawet nie warto.
Wtedy odbiorca się dziwi: co kieruje dziennikarzami? Mądrość i poczucie obowiązku czy rutyna albo złudzenia? Dlaczego tak wiernie trwają przy listach zestawiając je tak, jakby kopiowali jeden drugiego? Kiedy poszukają rozmówców mających inny punkt widzenia na te same w kółko tematy, albo - co jeszcze dla nas ważniejsze - na inne sprawy, bardziej nas obchodzące? W czasie strajków służby zdrowia zdarzyło mi się widzieć parę razy krótką rozmowę z paroma dyrektorami szpitali, które sobie poradziły. To był zupełny wyjątek. Kiedyś w programie Jana Pospieszalskiego odezwał się z ław publiczności mniej znany socjolog, mówiąc bardzo interesująco o tym, jak widzi odbijanie się w społeczeństwie tych wojen ideologicznych, o których właśnie była mowa. Zaraz mu przerwano - a tak chętnie posłuchałoby się go dłużej... To tylko przykład, nie zestawiam litanii nazwisk, każda dostałaby się natychmiast pod lupę podejrzliwości: co się za nimi kryje? A mnie chodzi o szukanie mądrych fachowców od rzeczywistości, zamiast w kółko tych samych polityków.
A skoro już się czepiam, to jeszcze dwie zgryźliwe uwagi. Pierwsza to zdziwienie, że w poważnych programach ciągle funkcjonują “sondaże" typu audiotele. Liczone arytmetycznie albo co gorsza w procentach (wtedy nie wiemy nawet, czy to procent od setek tysięcy głosujących czy od małej grupki). Każdy wie, że do audiotele mobilizuje się zwolenników albo przeciwników gościa programu, więc po co udawać, że jest w tym cokolwiek poważnego?
Druga uwaga jest typu życzeniowego. Żeby liderzy programów rozstali się wreszcie ze swoimi widowniami klaszczącymi na zawołanie. O ileż bardziej przekonuje program bez takiego zaplecza, rozmowa z prawdziwego zdarzenia, nie teatralna...