Wolność i mój pokój

Nigdy nie byłem w Odessie, a kusi mnie Odessa. Wiem, że jest szykowna, kolorowa i łobuzerska.

17.06.2013

Czyta się kilka minut

Tutejsi mówią na nią „mama”, bo podobno nie da nikomu zginąć. Przytuli i pozwoli jako tako żyć – tak śpiewa Aleksiej Awdiejew.

Widzę piękne panie w kapeluszach, wysiadające ze statków. Widzę eleganckich panów, którzy czekają na nie na nabrzeżu. Żulików naciągających frajerów na trzy karty. Grajka zbierającego pieniądze do kraciastej czapki z daszkiem. Słyszę rozkrzyczane, brudne podwórka starych kamienic.

Mówią mi: „Nie ma już takiej Odessy”. Nie wierzę: jeśli nawet jej nie ma, to taka powinna być.

Kiedy „mama” była jeszcze małym, zakurzonym, początkującym portem w pierwszej połowie XIX wieku, działała tu już włoska opera. Dawała przedstawienia, ponoć zresztą dość podłej jakości. Socjetę stanowili wojskowi, kupcy, szpiedzy, wygnańcy i ich kochanki. Bawili się na balach, spotykali na proszonych obiadach, wyprawiali w góry na konne wycieczki.

Wiosną na miejskim targu pojawiało się mnóstwo kolorowych ptaków zamkniętych w klatkach. Panie z towarzystwa kazały się tam prowadzić. Płaciły za przywilej otwarcia wrót małego więzienia. Za sumę kupowały ptaszkom wolność. Sprawa o tyle romantyczna, że otwieraniu tych „złotych” klatek przyglądali się zesłańcy z Litwy, tacy jak Adam Mickiewicz. A także ich przyjaciele – młodzi rosyjscy oficerowie – spiskujący z zamiarem krwawego uwolnienia Rosji od samodzierżawcy.

Jedni i drudzy, jak te nieszczęsne ptaszki, byli w klatce, choć wesołej, pełnej igraszek i dość komfortowej. Umówmy się – Odessa nie była najgorszym z możliwych miejsc do wygnania i do spiskowania. Portowe miasto – morze zawsze pozwala lżej oddychać. Nawet jeśli Odessa była dla nich więzieniem, to niosła ze sobą i nadzieję, że może być inaczej, lepiej.

Włodzimierz Wysocki – który Odessę lubił – śpiewał, że stąd jest o wiele bliżej do Londynu i Paryża niż z samego nawet Petersburga. I nie chodziło mu – jak sądzę – jedynie o odmierzenie linijką odległości na mapie. Tu w Odessie Wysocki kręcił film „Miesto wstreczi izmenit nielzia” (w polskiej wersji „Gdzie jest czarny kot?”). Jedyny serial, który obejrzałem z wypiekami od pierwszego do ostatniego odcinka. Kryminał, w którym Wysocki grał Gleba Żegłowa, cynicznego, brutalnego kapitana NKWD rozprawiającego się z bandytami.

Wysocki nie chciał grać Żegłowa. „Nie mogę tracić roku na zdjęcia, czuję, że czasu zostało mi niewiele” – opowiadał, ale w końcu dał się namówić. Na planie twierdził, że jest zachwycony książką, na podstawie której powstał scenariusz. Kłamał jak z nut – nie miał czasu nawet rzucić okiem na książkę. A zagrał genialnie i dobrze przewidział, że czas się kończy. Zmarł we śnie, w moskiewskim mieszkaniu, osiem miesięcy po premierze.

Ostatnio Wysockiemu stawiali w Odessie pomnik. Wiersz deklamował Nikita, syn W.W. Był też mer, gubernator, rosyjski konsul. Padło dużo głupawych komunałów. Że Wysocki był ochrypłym sumieniem imperium, że narody ukraiński i rosyjski, które w rzeczy samej są jednym narodem, byłyby z Wysockiego dumne, i takie tam. W końcu wszyscy dziękowali lokalnemu bogaczowi, który pomnik opłacił. Dwumetrowy Wysocki kosztował 200 tysięcy dolarów – wychodzi na to, że metr Wysockiego stoi 100 tys. bagsów. Bogacza było stać, bo działa w nieruchomościach i śmieciach. A podobno jakiś czas temu robił w naprawdę brudnych biznesach. Ale wtedy nie był jeszcze znany jako mecenas sztuki i miłośnik poezji. Mówiono o nim „Mardaona” vel „Czelentano”. Zajmował się ponoć odzyskiwaniem długów, w sposób niewyszukany, ale skuteczny.

Na pomniku Wysocki ma szeroko rozwarte ramiona. Zastanawiałem się, co by było, gdyby W.W. w trakcie ceremonii odsłonięcia własnego pomnika ożył.

Pomyślałby: „Kurde! Jestem w Odessie! Znaczy gram w filmie. Tak, jestem kapitanem Żegłowem! A ten tutaj to Czelentano! Dobra, zaraz go złapię!”. I buch! Zatrzasnąłby spiżowe ramiona. Straciłby mecenas sztuk wolność na długo. Takie rzeczy to tylko w Odessie!

Ja chcę do Odessy od lat, a ciągle się nie składa. Odwiedziłem dziesiątki miejsc, a do Odessy wciąż nie mogę. Ciągle trzeba coś pisać na termin. A tam port czeka. Eteryczne panie w kapeluszach snują się samotnie po nabrzeżu. Morze chce mi napełnić oddech wolnością!

Tymczasem siedzę w pokoju, przy komputerze. I jeszcze słyszę, że Amerykanie systematycznie czytają moje maile, a nawet, że obserwują mnie właśnie teraz, przez swojego satelitę.

I to ma być wolność? No błagam!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2013