Wojna Putina i wojny Krezusa

„Zniszczysz wielkie państwo” to motto, które powinien nad swoim biurkiem zawiesić każdy możny polityk naszego świata.

23.05.2022

Czyta się kilka minut

„Eclipse”, jacht rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza, zacumowany w porcie w Bodrum (dawniej Halikarnas), miejscu urodzenia Herodota. Turcja, 2019 r. / MATERIAŁY PRASOWE VEDDER INTERIOR’S
„Eclipse”, jacht rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza, zacumowany w porcie w Bodrum (dawniej Halikarnas), miejscu urodzenia Herodota. Turcja, 2019 r. / MATERIAŁY PRASOWE VEDDER INTERIOR’S

Patrząc na wojnę w Ukrainie trzeba przyznać, że Władimir Putin ma rację w dwu sprawach. Po pierwsze, przyszłość naszego świata zależy od Rosji. Po drugie, stawką tej wojny jest bez wątpienia jakaś „denazyfikacja”. W obu tych sprawach Putin ma jednak rację dokładnie w tym sensie, w jakim miał ją, rozpoczynając jedną z ­najbardziej brzemiennych w skutki wojen starożytności, legendarnie bogaty król Lidów w Azji Mniejszej, którego imię nieprzypadkowo weszło do naszego języka na stałe – Krezus.

Na opak

Kiedy król Krezus zapytał grecką wyrocznię w Delfach, czy powinien wyruszyć na wojnę, otrzymał odpowiedź: „Jeżeli zaczniesz wojnę, zniszczysz wielkie państwo”. Upewniony w swoich planach, nie pytał już dalej, choć powinien był. Może wówczas zrozumiałby, że delficka Pytia miała na myśli jego własne imperium.

Rzecz działa się w połowie VI wieku p.n.e., a głównym naszym źródłem informacji jest grecki historyk Herodot z ­Halikarnasu żyjący stulecie później. Pod rządami Krezusa imperium Lidów osiągnęło szczyt swojej potęgi, po podbojach prowadzonych w regionie przez jego poprzedników. Przeciwnikami Lidii byli zarówno Grecy z miast na zachodnim wybrzeżu dzisiejszej Turcji, jak i lokalni konkurenci na wschodzie. Sytuacja na Bliskim Wschodzie zmieniła się jednak dramatycznie w wyniku przewrotu pałacowego i serii wojen w sąsiedniej Medii, rozległym królestwie sięgającym daleko w głąb środkowej Azji. Z tych zawirowań wyłoniło się nowe imperium, Persja, pod rządami młodego, ambitnego i przebiegłego władcy, Cyrusa Wielkiego.

Pokój pomiędzy Persami a Lidami nie mógł być trwały. Ale wojnę rozpoczął, prewencyjnie, nie całkiem jeszcze gotowy do walki Krezus. Tyle pisze Herodot w swoim wielkim dziele „Historie”, obejmującym dzieje Greków i ich wschodnich sąsiadów od czasów Krezusa do wojen perskich. Bo właśnie od Krezusa i jego wojny z Cyrusem zaczyna swoją książkę twórca greckiej i zachodniej historiografii.

Poszukiwanie analogii pomiędzy wydarzeniami dziejów starożytnych a naszymi czasami ma bardzo długą tradycję. Wynika ona w dużej mierze ze znaczenia kultury antycznej w Europie nowożytnej. Jest to zawsze zabawa bardzo ryzykowna, w której łatwo o powierzchowne, choć czasem spektakularne paralele. I dlatego zwykle jest to domena niespecjalistów. Zawodowy historyk nie powinien ulegać takiej pokusie. Ale niekiedy trudno się oprzeć.

Najważniejsza, sięgająca najdalej analogia jest jednocześnie najbardziej nieuchwytna. Idzie mianowicie o międzykulturowe nieporozumienia. Często połączone z poczuciem wyższości obu stron, które nawzajem zrozumieć i docenić się nie chcą i nie mogą.

Kwestia szczęścia

Krezus i jego przodkowie dysponowali bajecznymi bogactwami. Płynęły one, po pierwsze, z eksploatacji ich poddanych, po drugie, ze złotonośnych rzek zachodniej części imperium. Krezus stał się w naszej tradycji „krezusem” właśnie z powodu gigantycznych zasobów złota nagromadzonych w skarbcu jego stolicy, Sardes. Te naturalne w dużej mierze bogactwa wyznaczały stan relacji władców Lidii z ich greckimi sąsiadami. Część z nich, mieszkająca w Azji Mniejszej, musiała znosić lidyjską zwierzchność. Inni, na wyspach Morza Egejskiego i na lądzie stałym, zabiegali o względy Krezusa, licząc, że coś im skapnie z lidyjskiego złota. I często nie byli zawiedzeni. Gdyby ktoś chciał szukać analogii z naturalnym bogactwem, gazem i ropą imperium Putina, nie można mu tego zabronić.

Ale analogie idą jeszcze dalej, bo lidyjskie bogactwo było też narzędziem politycznym. Sam Krezus słał ­przebogate dary do greckich świątyń, jak wyrocznia delficka, ale także zawierał liczne polityczne przyjaźnie z politykami różnych greckich miast-państw, które były od siebie niezależne i często ze sobą pokłócone. Ważniejsze jednak były relacje ­kulturalne. Z jednej strony egzotyczny dwór Lidów uczył Greków prawdziwie luksusowego życia. Greckie elity lubowały się np. w dźwięku uświetniających arystokratyczne biesiady małoazjatyckich instrumentów, jak kithara, której antyczna nazwa żyje do dziś w naszej „gitarze”. Z drugiej zaś strony ­rzesze greckich artystów i rzemieślników płynęły wartkim strumieniem do Sardes, w nadziei na zarobek w lidyjskim złocie. Krezus hojnie obdarzał Greków, ich polityków i ich bogów.

Herodot był tej ścisłej wzajemnej relacji doskonale świadom. Ale spuentował ją jedną z najbardziej pamiętnych scen – spotkaniem króla w Sardes z ateńskim politykiem i mędrcem, a w późniejszej tradycji nawet filozofem, Solonem, skądinąd przodkiem Platona. Istotą tego spotkania było najgłębsze możliwe nieporozumienie. Według Herodota, Krezus, znajdujący się wówczas u szczytu powodzenia, zapragnął potwierdzenia swego sukcesu przez najmądrzejszego z ówczesnych Hellenów. Oprowadził Solona po niezmierzonym skarbcu, by na koniec niewinnie zapytać, kogo Solon uważa za najszczęśliwszego z ludzi. Kolejne pedantyczne odpowiedzi Ateńczyka rozczarowały i zirytowały króla. Zamiast swojego imienia usłyszał o kolejnych, całkowicie nieznanych mu Grekach, a dokładniej o takich, którzy znaleźli szczęśliwą śmierć, osiągnąwszy przedtem lokalną chwałę w oczach swoich sąsiadów – w obronie ojczyzny czy w służbie bogów.

Podczas gdy Solon uczył władcę Lidów, że żadne szczęście nie zasługuje na swoje miano, zanim nie ukoronuje go szczęśliwy koniec, a chwilowe powodzenie nie ma większego znaczenia, Krezus uznał, że Grek po prostu nie potrafi docenić sukcesu, kiedy widzi go jak na dłoni.

Grek Herodot nie byłby sobą, gdyby nie dodał, że Krezus musiał uznać mądrość Solona w obliczu śmierci, kiedy pokonany przez Cyrusa miał spłonąć w męczarniach na stosie wzniesionym przez zwycięzcę. Może wówczas zrozumiał, że system wartości zbudowany na powodzeniu i bogactwie tu i teraz czyni go szczęśliwym jedynie tak długo, jak długo utrzymuje się u władzy i całkowicie panuje nad sytuacją. To oczywiście kolejna nauka dla dzisiejszych władców absolutnych.

Ludzie Zachodu i reszta

W dziele Herodota międzykulturowe nieporozumienie, a może raczej konflikt systemów wartości, jest tylko przygotowaniem, swego rodzaju podpowiedzią dla czytelnika, by mógł czy mogła lepiej zrozumieć dalszą opowieść, która od tej pory dotyczyć będzie dziejowej konfrontacji pomiędzy Grekami a wyrosłą na gruzach królestwa Krezusa potęgą Persów. Na poziomie politycznych faktów klęska władcy Lidii stworzyła bowiem nowy porządek światowy, który miał potrwać aż do wyprawy ­Aleksandra ­Macedońskiego ponad dwieście lat później. Pogromca Krezusa, Cyrus Wielki i jego następcy zbudują państwo sięgające od Indii po dzisiejszą Bułgarię i od Rumunii po dzisiejszy Sudan i Libię, największy terytorialnie trwały twór polityczny przed czasami Imperium Romanum. Herodot krok po kroku udokumentuje rozwój i podboje tego gigantycznego imperium, by na koniec opisać niespodziewaną klęskę Persów w kolejnych wojnach z marginalnymi, podzielonymi wewnętrznie, a przy tym przysłowiowo biednymi Grekami – pod Maratonem w 490 r. p.n.e., a pod Salaminą oraz Platejami dekadę później.

To właśnie szokujące doświadczenie wojen perskich, druzgocącego zwycięstwa słabszych nad pierwszym prawdziwie globalnym imperium, w dużej mierze ukształtuje sposób, w jaki Europejczycy będą myśleć o sobie, ale przede wszystkim o swoich wartościach, w ich przekonaniu stojących za tym nieoczekiwanym sukcesem. Ten fakt polityczny dał Grekom do myślenia i stworzył, na dobre i na złe, fundamenty europejskiej myśli politycznej. I nie tylko.

O ile do tej pory Grecy czuli się po prostu jednym z wielu ludów Śródziemnomorza – nawet jeśli, jak każdy, potrafili gardzić „obcymi”, których od dawna nazywali barbarzyńcami, czyli dosłownie „bełkoczącymi” – teraz zaczęli na różne sposoby definiować swoją wyjątkowość. I oczywiście wyższość. Radykalna opozycja pomiędzy europejską greckością a azjatyckim Orientem stała się odtąd kluczowym elementem myślenia Europejczyków, a potem ogólniej „ludzi Zachodu”, o swoim miejscu w świecie.

Zniewieściali podobno Persowie, którzy mimo liczebnej przewagi rzekomo nie mieli szans w starciu z wychowanymi w surowej szkole wartości Grekami, to tylko początek takich wyobrażeń. Półtora stulecia po wojnach perskich Arystoteles zbudował swoją teorię, w której Grecy okazywali się w najwyższym stopniu ludźmi, bo obok dzielności i politycznej mądrości posiadać mieli także wrodzone umiłowanie wolności. Tymczasem barbarzyńcom na wschodzie, jak Persom, czy na północy albo zachodzie, jak koczowniczym Scytom, a później Celtom, brakować miało albo inteligencji, albo chęci decydowania o własnym losie. Stawali się w ten sposób albo przebiegłymi, ale zbyt miękkimi „niewolnikami z natury”, albo twardymi, ale niezbyt rozgarniętymi dzikusami.

Oczyma innych

Europejskie wizje świata epoki kolonializmów wyrosły na greckich korzeniach. Ale w cieniu tych rasistowskich niekiedy teorii działo się najważniejsze, a mianowicie poszukiwanie istoty europejskiej „swojskości” – i to poszukiwanie jej przede wszystkim w sferze politycznej. W demokracji, wolności, uznaniu wartości jednostki, a z czasem w ideałach praw człowieka.

Kiedy w latach 80. ubiegłego stulecia w ustach prezydenta Ronalda Reagana pojawił się, obecny już w czasach zimnej wojny, ideologiczny podział na „wolny świat”, czyli Zachód, i wschodnie „imperium zła”, czyli autorytarny Związek Radziecki, nietrudno było wskazać starożytne źródła takich koncepcji.

Gdyby jednak na chwilę oderwać się od tych ideologicznych czy wręcz propagandowych schematów, można wskazać, że w tej samej epoce, po upadku Krezusa i zwycięskich dla Greków wojnach perskich, bije źródło tego, co do dzisiaj – z większą lub mniejszą intensywnością – definiuje najgłębsze wartości „Zachodu”. Mam tu na myśli wątpliwości co do samych siebie i co do znaczenia własnej kultury. Opisał je w pięknym eseju o „szukaniu barbarzyńcy” Leszek Kołakowski (1984): „Naszym przeznaczeniem doczesnym jest troska nigdy się nie kończąca, wieczne niezakończenie. Tak to w duchu niepewności względem samej siebie kultura europejska może utrzymać swoją duchową pewność i prawo do nazywania się uniwersalną”.

Nie jest więc dziełem przypadku, że w greckiej tradycji idealnym królem wcielającym wszystko to, co dobre w wychowaniu młodzieży, życiu publicznym i polityce, stał się nie kto inny, jak właśnie Cyrus Wielki, pogromca Krezusa. To jemu poświęcił pierwszą w europejskiej tradycji książkę o idealnym władcy, słynną „Cyropedię”, Ateńczyk Ksenofont, kolega i rywal Platona, a uczeń Sokratesa. Szukanie ideału poza naszym własnym światem, w świecie nam obcym, a nawet fundamentalnie wrogim stanie się odtąd ważnym motywem myśli europejskiej, także politycznej. Głębokie zainteresowanie „obcym”, „dobrym dzikim”, a niekiedy wątpliwość, czy może to „oni”, a nie „my”, mają rację w sprawach duchowych, społecznych, gospodarczych czy politycznych właśnie, będzie tzw. Zachodowi towarzyszyć już zawsze.

Pisząc o czasach o wiele późniejszych, Kołakowski zauważał, że „spoglądanie na własną cywilizację oczyma innych, aby ją atakować, stało się manierą literacką upowszechnioną w piśmiennictwie Oświecenia, przy czym »innymi« mogli być równie dobrze Chińczycy lub Persowie, jak gość z gwiazd lub konie”. W tym szerokim nurcie mieści się także polski „cesarz reportażu” Ryszard Kapuściński, który od samego początku dziennikarskiej kariery uczynił „Historie” Herodota swoim przewodnikiem po świecie „innego”, kluczem do zrozumienia tego, co nazywamy „trzecim światem”. Ale Kapuściński zrobił coś więcej. W ostatniej książce pt. „Podróże z Herodotem” (2004) wielokrotnie posłużył się greckim pisarzem w rozważaniach o naturze wschodniego imperializmu. Persja Herodota, jak sam przyznawał, nieraz w jego myśli stawała się carską Rosją albo Związkiem Radzieckim. W roku 2022 Herodot po raz kolejny może nas czegoś nauczyć. Tym razem o zbrodniczym imperializmie Rosji Putina i jego ataku na Ukrainę. Ale także o nas samych patrzących na Ukraińców i na Rosję.

Pierwsza grecka nauka będzie najbardziej oczywista. Nasze spojrzenie na walkę wolności z imperialną agresją, wpisujące się w konflikt Europy czy wręcz „Zachodu” i jego wartości z orientalną despocją, należy do naszego greckiego dziedzictwa. Patrząc na heroiczną obronę Mariupola, nie sposób nie myśleć o Termopilach. Jednocześnie jednak, obok naturalnej sympatii i wsparcia dla oblężonej Ukrainy, zwłaszcza w środowiskach skrajnej lewicy w Europie i Stanach Zjednoczonych podnoszą się różnorodne głosy sprzeciwu: „A co, jeśli to oni mają rację?”, „Czy z naszym kolonialnym i imperialnym bagażem historii mamy prawo oceniać dzisiaj Rosję?”, „A może imperializm największego kraju świata należy traktować tak, jak zjawiska przyrody? Jak nieokiełznany żywioł, z którym musimy się liczyć, a nawet schodzić mu z drogi, bo nie możemy go uniknąć?”. Również takie idee, jakkolwiek niekiedy moralnie i politycznie odpychające, a czasem podsypane barbarzyńskim złotem, należą do naszej greckiej tradycji.

Herodot podpowiada nam coś jeszcze: losy starcia z ludami broniącymi swej wolności nigdy nie są zdecydowane z góry. Determinacja obrońców słusznej sprawy może przeważyć nad posłuszeństwem odległemu władcy nawet przy wielokrotnej przewadze sił imperium. Wszechpotężna despocja nie należy do porządku sił natury. W najlepszym razie zależy od kaprysu bóstwa. W dodatku nawet najbardziej pragmatyczne kalkulacje króla, jak te oparte na odpowiedzi Pytii, mogą wydać wyrok na niego samego, a dzisiejsi doradcy, jak antyczne wyrocznie, mogą go celowo zwodzić niejasnymi ekspertyzami.

W stepie

Herodot z Halikarnasu był w gruncie rzeczy pierwszym historykiem Ukrainy, oczywiście tylko w sensie geograficznym. Jednym z kluczowych momentów jego opowieści jest zwycięski opór, jaki globalnemu imperium perskiemu pod wodzą wielkiego króla Dariusza stawili mieszkający w dzisiejszej Ukrainie dzicy, nieokiełznani Scytowie. Sukces Scytów zapowiadał u Herodota zwycięstwo Greków nad Persami Kserksesa pół pokolenia później. Rosyjska, a potem radziecka propaganda, a nawet rosyjska poezja sięgała po tę historię w XX wieku, szukając analogii z klęską Karola XII, Napoleona czy Hitlera w rosyjskim, a zwłaszcza ukraińskim stepie. Niezwyciężony „scytyjski jeździec” pokonujący imperialne potęgi miał ucieleśniać niezłomnego ducha rosyjskiego czy radzieckiego ludu.

Teraz dziejowe role się odwróciły. To Rosja stała się nienasyconym imperium [z Muzeum Krajoznawczego w Melitopolu Rosjanie ukradli właśnie złote monety i ozdoby Scytów pochodzące z IV wieku p.n.e. – przyp. red.] czyhającym na wolność sąsiada i to ona grzęźnie w ukraińskim stepie. I nie chce sama przed sobą się do tego przyznać.

„Zniszczysz wielkie państwo” to motto, które powinien nad swoim biurkiem zawiesić każdy możny polityk naszego świata. A putinowska propaganda może okazać się paradoksalnie kluczem do zrozumienia świata po wojnie, w której teraz cierpi Ukraina. Wyłoni się z niej na pewno jakiś nowy porządek światowy. I zależeć on będzie w znacznej mierze od losów Rosji. Ale żeby zapanował trwały pokój, konieczna będzie „denazyfikacja” Rosji, a nie Ukrainy. Rozliczenie z własną przeszłością i winą.

Czy to w ogóle możliwe? To zupełnie inna sprawa. Jest jednak jasne, że tylko w ten sposób Rosjanie mogą mentalnie dołączyć do tradycji „Zachodu” i do Europy – „w duchu niepewności względem samej siebie”. Warto o tym pamiętać, kiedy dzisiaj dyskutujemy o rosyjskiej kulturze i jej wartościach. ©

Autor jest badaczem historii antycznej Grecji, autorem książek „Sympozjon, czyli wspólne picie. Początki greckiej biesiady ­arystokratycznej” i „Dylemat więźnia. Ostracyzm ateński i jego pierwotne cele”. Pracuje na Uniwersytecie Warszawskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Krezus, Putin i Herodot