Wojna o symbol

Pomysł zakazu noszenia burek przestał być ksenofobiczną fantazją i wszedł do głównego nurtu europejskiej polityki.

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Los trzydziestu kobiet - bo tyle muzułmanek mieszkających w Belgii ma zakrywać twarz (dane za BBC) - zdołał na moment zjednoczyć belgijskich posłów, skłóconych w każdej innej sprawie i chronicznie niezdolnych do powołania stabilnego rządu. 30 kwietnia parlament w Brukseli jednomyślnie uchwalił zakaz zakrywania twarzy w miejscach publicznych. To pierwsza w Europie legislacja skierowana przeciw kobietom noszącym - bądź też, jak twierdzą pomysłodawcy, w interesie kobiet zmuszanym do noszenia - burki (okrycia szczelnie zakrywającego ciało od czubka głowy po stopy, z prześwitem na oczy) lub nikabu (zasłony na twarzy).

Europa przeciw burkom

W ślady Belgii idzie Francja: tamtejszy rząd przyjął już projekt ustawy, w lipcu ma go ratyfikować parlament. Osoby zakrywające twarz w miejscach publicznych - na ulicach, w komunikacji miejskiej czy w szpitalach - będą karane mandatami w wysokości 150 euro. Grozi im też skierowanie do pracy społecznej, osobom zaś, które zmuszają je do noszenia takiego stroju - wysoka grzywna lub nawet więzienie.

Podobna tendencja wzbiera w kilku innych krajach. Głośnym echem odbiło się ukaranie mandatem 500 euro Tunezyjki we włoskiej Novarze: kobieta szła do meczetu w zasłonie na twarzy i nie chciała jej uchylić na żądanie policjanta. Lokalne władze wykorzystały prawo uchwalone w 1975 r., jeszcze w ogniu walki z terrorem Czerwonych Brygad, a mające powstrzymać zamachowców w kaskach motocyklowych. Dziś opozycyjna włoska Liga Północna, uznawszy, że kraj znów jest w stanie wojny - tym razem z islamskim fundamentalizmem - lobbuje za ogólnonarodowym zakazem zakrywania twarzy.

Po czerwcowych wyborach sprawa może powrócić w Holandii, gdzie poparcie zyskuje Partia Wolności prawicowego populisty Geerta Wildersa. Zaproponował on nałożenie 1000 euro "podatku chustowego" na każdą muzułmankę zakrywającą głowę. W Austrii i Szwajcarii ministrowie oznajmili, że rozważą wprowadzenie zakazu, gdyby liczba kobiet zakrywających twarze wyraźnie wzrosła. Tymczasem kilka szwajcarskich kantonów, rządzonych przez prawicę, próbuje wdrożyć go już na własną rękę.

Projekt, który wykluł się na skrajnej prawicy jest - co widać na przykładzie Belgii i Francji - coraz szerzej akceptowany w głównym nurcie europejskiej polityki. Sprzyjają temu nastroje społeczne: według sondażu dla "Financial Times", zakaz noszenia burki popiera 70 proc. Francuzów, 63 proc. Włochów i 65 proc. Hiszpanów. Mocno przeciwni zakazowi są tylko Brytyjczycy (opowiada się za nim tylko 9 proc.).

"Trumna dla tożsamości kobiety"

W całej Europie twarze zasłania najwyżej kilka tysięcy muzułmanek. Czym ta niewielka i nieznacząca politycznie grupa zasłużyła sobie na tyle uwagi? Przytacza się dwa główne argumenty. Pierwszy - to bezpieczeństwo. W lutym dwie osoby ubrane w burki weszły do banku pocztowego w podparyskim Athis Mons i zrabowały 4,5 tys. euro. Podobny napad zdarza się co kilka miesięcy, ostatnio w Manchesterze. Czy mamy być bezsilni - pytają zwolennicy zakazu - wobec rabusiów i terrorystów w burkach?

Z pewnością nie. Można jednak wątpić, czy prawidłowym rozwiązaniem jest generalny zakaz zakrywania twarzy. Tunezyjka we Włoszech pewnie uchyliłaby zasłonę, gdyby poprosiła ją o to policjantka. Aby powstrzymać rabusiów, wystarczyłyby wewnętrzne przepisy bankowe. Każdy bank musiałby rozważyć, co ceni bardziej: bezpieczeństwo czy pieniądze muzułmańskich klientów. W kilku krajach Europy działają już banki islamskie, które z pewnością nie wprowadziłyby zakazu.

Drugi argument brzmi poważniej: burek należy zakazać w imię wolności, obrony godności ludzkiej i równości płci. Posłowie belgijscy oznajmili, że czują dumę z bycia Belgami, "rozbijając kajdany, które wpędziły wiele kobiet w niewolnictwo". Fadela Amara, sekretarz stanu we francuskim rządzie (muzułmanka), nazwała burkę "trumną dla podstawowych swobód i tożsamości kobiety", a te, które ją noszą, "ofiarami".

Arbitralna wiktymizacja oburza same zainteresowane, które przekonują, że większość z nich zakrywa twarze bez przymusu. Część wyrosła w takiej tradycji, dla innych jest to świadomy wybór, będący demonstracją światopoglądu lub podyktowany pragnieniem odgrodzenia się ubiorem niczym tarczą przed spojrzeniami i zaczepkami.

Te, które są zmuszane, raczej nie wypowiadają się w mediach. Ale nie jest pewne, czy zakaz je ucieszy. Może się okazać niedźwiedzią przysługą: tradycyjny mąż nie wypuści żony na ulicę z odsłoniętą twarzą, prędzej zamknie ją w areszcie domowym. A warto pamiętać, że przymuszanie do czegokolwiek (małżeństwa, seksu czy ubioru) i tak jest karalne. Problem leży gdzie indziej: patologie w zamkniętych społecznościach trudno ujawnić i udowodnić.

Wolność "do" i wolność "od"

Obie strony sporu mówią o wolności kobiety, tyle że jedna ma na myśli wolność do rozbierania się, a druga do ubierania. Skoro - argumentują pierwsi - w Arabii Saudyjskiej turystka nie może spacerować w mini, to i my mamy prawo wymagać, by imigrantki dostosowały się do naszych zwyczajów. Drudzy kontrują: skoro pozwalacie kobietom pokazywać publicznie majtki, to dlaczego nie pozwalacie nosić burki? Przecież jeszcze nie tak wcale dawno w Europie nie uchodziło, by kobieta pokazywała się bez czepka czy kapelusza...

Co ciekawe, nawet Francja - która niedawno w imię świeckości republiki zabroniła noszenia w szkołach symboli religijnych - odżegnuje się od podejrzeń, że delegalizacja burek ma cokolwiek wspólnego z wyznaniem. Oznaczałoby to przyznanie, że zakrywanie twarzy jest wymogiem islamu, a zwolennicy zakazu podkreślają, że tak nie jest - podobnie jak nie jest nim obrzezanie kobiet.

Istotnie, burkę stosowano w Arabii i Persji jeszcze przed islamem; maskowanie miało ograniczać ryzyko uprowadzenia przez wroga kobiet w wieku rozrodczym. Koran wymaga tylko, by kobiety ubierały się przyzwoicie - lecz teologowie nie są zgodni, co to w praktyce oznacza.

Wojna o kobiecy strój - nie teologiczna, lecz polityczna - toczy się w świecie islamu od lat. Najsilniej w Turcji, która jak Francja jest państwem konstytucyjnie świeckim: chusty są tam zakazane w budynkach publicznych, mimo że na co dzień używa ich dwie trzecie Turczynek. Odwrotnie w Iranie, gdzie władze surowo egzekwują nakaz zasłaniania głowy i całego ciała (ale nie twarzy).

W szyickiej części Iraku po wojnie na porządku dziennym były zabójstwa kobiet, które nie nosiły się "przyzwoicie" (czyli na modłę irańską). W Egipcie duchowny stojący na czele największego uniwersytetu zakazał noszenia nikabu, ale sąd jego decyzję podważył. Z zakrywaniem twarzy jako przejawem wpływów fundamentalizmu zaczęła walczyć nawet Arabia Saudyjska. Jedynym krajem, gdzie większość kobiet nosi burkę, jest Afganistan.

Wojna kulturowo-polityczna

Europejska wojna z burką nie jest zatem religijna, lecz kulturowa, ideologiczna i polityczna. Zacytujmy raz jeszcze Fadelę Amarę: "Burka to symbol obecności muzułmańskiego fundamentalizmu na naszej ziemi i upolitycznienia islamu". Czyli: musimy odkryć kobiety, bo fundamentaliści chcą je zakryć, a my nie lubimy fundamentalistów. Coraz więcej zakrytych kobiet na ulicach to dla nich znak, że ich sprawa zyskuje poparcie.

Tyle tylko że taki akt supremacji kulturowej może wywołać sprzężenie zwrotne, jak już bywało w przeszłości. Karen Armstrong pisze w książce "In The Battle for God", że w koloniach "zakrywanie kobiet stało się symbolem odrodzenia muzułmańskiej tożsamości i odrzucenia hegemonii zachodniej kultury". Im większy nacisk, tym większy opór. Dlatego delegalizacja burki jest wodą na młyn fundamentalistów, podobnie - choć w mniejszej skali - jak każda wojna, jaką Zachód wydaje krajowi muzułmańskiemu.

Nie ma co się łudzić: nie chodzi tu o wolność ani o prawa kobiet. Jak zauważa Rik Torfs, profesor prawa religijnego na Uniwersytecie Louvain, zakaz w istocie ogranicza swobody także tych muzułmanek, które odmawiają zakrywania twarzy: "Nakazując, by nie nosiły burki, odbieramy im wolność do odmowy jej noszenia".

Jeden z blogerów skomentował sprawę takim oto rysunkiem: w świetle reflektora stoi zdezorientowana kobieta w burce; z jednej strony wydzierają się brodaci muzułmanie: "Musisz nosić to, co my chcemy!", a z drugiej Europejczycy w garniturach i minispódniczkach: "Nie wolno ci nosić tego, czego my nie chcemy!". Obie strony krzyczą do siebie. Kobieta służy im jedynie za rekwizyt.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010