Burkini i wolność

Sto lat temu policja dbała, by kobiece ciało na plaży było dostatecznie zakryte. Dziś – by było dostatecznie odkryte. To nie tylko konflikt kultur, ale także atak na wolność religijną.

29.08.2016

Czyta się kilka minut

17-letnia Yasmine na plaży Fort Mahon, lato 2016 r. / Fot. Arnaud Dumontier / PHOTOPQR / LE PARISIEN / FORUM
17-letnia Yasmine na plaży Fort Mahon, lato 2016 r. / Fot. Arnaud Dumontier / PHOTOPQR / LE PARISIEN / FORUM

Jeszcze na początku XX wieku na plażach konserwatywnej i purytańskiej Ameryki można było spotkać policjantów, którzy chodzili z linijką i mierzyli odległość od kolan do spódnicy będącej częścią kobiecego stroju kąpielowego. Sto lat później, na plażach francuskiej Riwiery, można spotkać policjantów, którzy wlepiają mandaty kobietom noszącym burkini – strój kąpielowy zasłaniający całe ciało oprócz głowy, dłoni i stóp. W obu przypadkach argument jest niby ten sam: przyzwoitość i dobre obyczaje. Tamte kobiety były zbytnio rozebrane, te – jeśli tak można powiedzieć – niedostatecznie rozebrane.

Postęp w obnażaniu

Przez wieki strój kąpielowy nie był potrzebny. Kąpieli morskich – jeśli już – zażywano najczęściej indywidualnie, co pozwalało na zupełną nagość. Do kąpieli uzdrowiskowych czy higienicznych używano różnego rodzaju koszul, kitli, kalesonów.

Publiczna kąpiel i plażowanie w towarzystwie stało się modne dopiero w drugiej połowie XIX stulecia, wraz z akceptacją wspólnego wypoczynku obu płci. Przyzwoitość wymagała jednak, by nie obnażać się publicznie, zwłaszcza w obecności płci przeciwnej.

Kobiety na plaży rozbierały się stopniowo. Mężczyźni zresztą też, choć był to proces trochę mniej spektakularny. Ewolucja kobiecego stroju kąpielowego rozpoczęła się od stroju pełnego – skomplikowanej konstrukcji obejmującej pantalony, suknie, spódnice, pończochy, a nawet buty i nakrycia głowy, co pozwalało zakryć całe ciało z wyjątkiem twarzy i dłoni. Bladość cery była wówczas w modzie. Stopniowo jednak poszczególne części skracano, odcinano, odpinano.

Długo dominował strój jednoczęściowy okrywający brzuch, z początku z krótkimi spodenkami czy minispódniczką, potem coraz częściej wycinany z tyłu czy z boku. Wraz z pojawiającą się w XX w. modą na opalanie, kobiecy strój kąpielowy zakrywał coraz mniej, aż przyszedł czas na bikini, potem topless, by skończyć na plażach naturystów. I choć premiera tak popularnego bikini miała miejsce dopiero w roku 1946, to już na plakacie z roku 1937 reklamującym olejek do opalania Ambre Solaire kobieta ubrana jest w strój dwuczęściowy, odkrywający brzuch. Taki miał być pożądany kierunek przemian.
W piątym tomie „Historii życia prywatnego” Antoine Prost tak komentuje tę ewolucję: „Z roku na rok pokazuje się coraz więcej ciała. Każdy etap tego częściowego obnażania początkowo wywołuje skandal, a następnie błyskawicznie się rozpowszechnia i przyjmuje, szczególnie wśród młodzieży, pogłębiając rozdźwięk między generacjami. Taka była historia minispódniczki z lat 60. czy kostiumów monokini, które 10 lat później królowały na plażach. Pokazywanie ud czy piersi przestaje być nieprzyzwoite. (…) Z punktu widzenia norm obowiązujących w okresie międzywojennym postęp w dziedzinie obnażania się jest równoważny z postępującym bezwstydem, a co najmniej z obyczajową prowokacją. Według nowych norm ukazywanie ciała będzie rzeczą naturalną”.

Islamskie bikini

Taki stan rzeczy w krajach Zachodu trwał praktycznie do roku 2005, kiedy to Aheda Zanetti, australijska projektantka libańskiego pochodzenia przedstawiła nową wersję stroju kąpielowego, przez nią samą nazwanego „islamskim bikini”, czyli burkini (burqini), którego handlowa nazwa brzmi Ahiida. Ten dość obcisły, przylegający strój zakrywa wszystko prócz twarzy, rąk i stóp.

Jak łatwo zauważyć, potrzeba wynalezienia stroju kąpielowego dla kobiet wyznających islam nie pojawiła się w tzw. krajach muzułmańskich, w Iranie czy Arabii Saudyjskiej, ale w diasporze: w Australii i w Europie, gdzie muzułmanie poddają się niektórym wpływom kulturowym.

Ów strój jest w jakimś sensie wyrazem „nowoczesnego islamu”, połączeniem tradycyjnych wymagań wobec kobiecego stroju i chęci skorzystania z czysto „zachodniej przyjemności”, jaką jest plażowanie i kąpiel w morzu. Coś podobnego można zauważyć w przypadku sportsmenek pochodzących z krajów islamskich. W meczu w piłkę plażową podczas igrzysk olimpijskich w Rio przeciwko Niemkom ubranym w skąpe stroje Egipcjanki wystąpiły w czymś na kształt burkini. Spotkanie kultur dokonuje się – jak widać – także na plaży.

Burkini stało się szybko strojem o charakterze ideologicznym. Jako pierwszy przeciwko wystąpił David Lisnard, mer Cannes, zakazując jej noszenia go na plaży pod karą grzywny w wysokości 38 euro. Za nim poszli merowie sześciu kolejnych miast Lazurowego Wybrzeża. Inne miejscowości turystyczne zamierzają wprowadzić podobny zakaz, także te leżące nad Kanałem La Manche czy na Korsyce.
W uzasadnieniu zakazu podkreślono, że noszenie burkini to okazywanie braku szacunku dla „dobrych obyczajów i sekularyzmu”. Mer Cannes powiedział też publicznie, że burkini to „uniform ekstremistycznego islamu”. Decyzje podjęte przez merów poparł Manuel Valls, premier Francji, który w wywiadzie dla „La Provence” powiedział, że burkini jest wyrazem niewolniczego statusu kobiety, co nie jest zgodne z francuskimi wartościami.

Niebezpieczny precedens

Nowy strój kąpielowy ma jednak nie tylko przeciwników, ale i licznych zwolenników. Pojawiają się zarzuty, że zakaz jest seksistowski i islamofobiczny. Jest wyraźnym naruszeniem prawa kobiet do decydowania o sposobie ubierania się i wolności swobodnego poruszania się. Nie każda muzułmańska kobieta zakrywa ciało z przymusu, wiele z nich czyni to z wewnętrznego przekonania.

Jedno ze stowarzyszeń do walki z islamofobią zaskarżyło zakaz do najwyższego trybunału administracyjnego we Francji (Rady Państwa), który w piątek go uchylił, jednak sprawa dalej rozbudza polityczne emocje.

Wprowadzenie zakazu kąpania się w burkini odbierane jest także jako atak na wolność religijną. Francja, która jest ustrojowo państwem laickim, gwarantuje swoim obywatelom wolność wyznawania religii. Ten zakaz pokazuje jednak, że być może Francja zmierza od wolności religijnej do wolności od religii. Byłby to kolejny krok po ustawie zakazującej noszenia tzw. ostentacyjnych symboli religijnych w przestrzeni publicznej czy zakazie zakrywania twarzy, co odbierane jest jako prawo skierowane przeciwko muzułmanom.

Powoływanie się na laickość państwa może być jednak tylko pretekstem, by uzasadnić rosnącą niechęć do muzułmanów, których obarcza się winą za zamachy terrorystyczne. Trudno też przyjąć, by niejasno określony sekularyzm miał być wartością wyższą od wolności religijnej i swobody jej wyznawania.

Jak zauważa Régis Debray w książce pt. „Ce que nous voile la voile”, Francja jest zobowiązana do przestrzegania Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej, która w artykule 10. gwarantuje, że „każdy ma prawo do wolności myśli, sumienia i religii. Prawo to obejmuje wolność zmiany religii lub przekonań oraz wolność uzewnętrzniania, indywidualnie lub wspólnie z innymi, publicznie lub prywatnie, swej religii lub przekonań poprzez uprawianie kultu, nauczanie, praktykowanie i uczestniczenie w obrzędach”.

Debray pisze, że religia pojawia się cztery razy w tym ważnym tekście, laickość – ani razu. Punktem wyjścia powinna więc być wolność religijna, a nie laickość jako wartość konstytucyjna. Decyzje podobne do tej dotyczącej noszenia burkini godzą w podstawowe wartości, na których zbudowana jest Republika, jak wolność, równość i braterstwo.

Odmawianie prawa do manifestowania swojej religijnej odmienności poprzez noszenie stroju zgodnego z religijnymi wymaganiami i własnymi przekonaniami godzą wprost we wszystkie trzy wartości – podkreślają krytycy zakazu, i to nie tylko wyznawcy islamu. Zakaz stanowi niebezpieczny precedens. Za nim mogą pójść podobne, skierowane również do wyznawców innych religii. Nikt już nie zagwarantuje, czy inne miasto – w imię dobrych obyczajów i sekularyzmu – nie zechce wprowadzić zakazu przebywania w jakimś miejscu w innym stroju pozwalającym na religijną identyfikację, np. w habicie.

Dyktat ciała

Środowisko feministyczne jest podzielone. Część uznaje noszenie burkini za wyraz patriarchalnej zależności, z której należy wyzwolić islamskie kobiety za wszelką cenę, stąd poparcie dla zakazu. Inne popierają kobiety kapiące się w burkini, jest to bowiem dla nich wyraz wolności kobiety, która sama ma prawo decydować o tym, w co, gdzie i kiedy się ubiera.

Okazuje się jednak, że aby wybrać burkini jako strój kąpielowy, wcale nie trzeba być muzułmanką. Z mojej krótkiej ankiety, przeprowadzonej wśród znajomych na Facebooku, wynika, że taki strój jest przydatny np. dla tych kobiet, które lubią pływać, ale z powodów zdrowotnych nie mogą wystawiać skóry na działanie słońca. Burkini to także widoczne wyłamanie się spod dyktatu ciała i jego piękna.

Potwierdza to sama projektantka stroju, która w jednym z wywiadów powiedziała, że wiele z jej klientek to kobiety, które nie chcą czy nie mogą wystawiać ciała na słońce.

Poparcie dla muzułmańskich kobiet przyszło także ze strony środowisk katolickich. Bp Nunzio Galantino, sekretarz Konferencji Episkopatu Włoch, w wywiadzie dla „Corriere della Sera” przywołał przykład katolickich zakonnic, których strój mógłby także stać się przedmiotem zakazu, gdyby pojawiły się na plaży. Czyż i one nie są zaprzeczeniem sekularyzmu? Powiedział też, że obecność kobiet w burkini może być okazją do przypomnienia o wartościach religijnych i pozwoli na nowo odkryć skromność w ubiorze. Przypomniał, że u podstaw Europy stoi kultura chrześcijańska z postacią Maryi, która przecież nosiła welon.

Trzeba jednak przyznać, że współcześnie strój, który winien kojarzyć się nie tylko z islamem, ale szeroko rozumianą kulturą Bliskiego Wschodu, dla wielu stał się służbowym strojem terrorystki.

W roku 1960 Dalida zaśpiewała swój słynny przebój „Itsi bitsi petit bikini” – piosenkę o pięknej dziewczynie, która wstydziła się wyjść po raz pierwszy w swoim bikini na plażę. Bała się, że zaszokuje sąsiadki, a nawet, że zawstydzi sąsiadów. Bała się niedyskretnych spojrzeń. Takie obawy przeszły dziś do lamusa. Na francuskich plażach zmieniło się wiele od czasów Dalidy. Dzisiaj bać się mogą raczej kobiety ubrane niż rozebrane. To one mogą zaszokować sąsiadki na plaży, a może nawet zgorszyć.

Gdy policjanci wypisywali w Nicei mandat kobiecie w burkini, inni krzyczeli: „Wracaj do domu!”.

Nie trzeba się już bać spojrzeń niedyskretnych. Zostały zastąpione spojrzeniami pełnymi niechęci, by nie powiedzieć – nienawiści. Tak jakby w każdej muzułmance musiała kryć się terrorystka. A pod burkini – bomba. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2016