Woda życia i śmierci

Powstanie nowego państwa, Południowego Sudanu, zmienia układ sił w północno- -wschodniej Afryce. Aktualne staje się odwieczne tu pytanie: jak podzielić zasoby wodne Nilu? Na świecie nie ma drugiej rzeki, od której tak bardzo zależałoby przetrwanie nie tylko ludzi, ale też państw.

18.01.2011

Czyta się kilka minut

Południowy Sudan powstanie. Wprawdzie liczenie głosów po trwającym przez tydzień referendum niepodległościowym chwilę potrwa, ale nikt nie ma wątpliwości, jaki werdykt wydało 90 proc. mieszkańców przyszłego państwa (tak wysoka miała być frekwencja). Referendum odbywało się zgodnie z układem, który pięć lat temu zawarły - pod naciskiem międzynarodowym - arabski rząd Sudanu i Sudańska Ludowa Armia Wyzwoleńcza z Południa; miał on zakończyć trwającą od 1955 r. wojnę, w wyniku której zginęło 1,9 mln cywilów, a 4 mln straciły domy. Na mapie Afryki pojawi się więc nowe państwo - po raz pierwszy od roku 1993, gdy po 30-letniej wojnie niepodległość od Etiopii ogłosiła Erytrea.

Powstanie Południowego Sudanu to kolejne odejście od przestrzeganej w Afryce zasady trwałości granic, które nadal odwzorowują podziały kolonialne. Dziś pokrywają się one z grubsza z liniami, które mocarstwa wytyczyły na konferencji berlińskiej w 1884-85 r., nie uwzględniając podziałów etnicznych i kulturowych. Są obawy, że podział Sudanu wywoła efekt kuli śnieżnej, powodując secesje w Kongo i Nigerii. Dlatego ani Unia Afrykańska, ani państwa sąsiednie nie są zachwycone perspektywą niepodległego sudańskiego Południa. Ale nawet najgorętsi orędownicy jednego Sudanu - jak władze Egiptu - nie wierzą już, by podziału można było uniknąć.

Egipt, dar Nilu

Rozpad afrykańskich olbrzymów to nie jedyny problem, który spędza sen z powiek politykom. Portal WikiLeaks ujawnił niedawno depesze ambasady USA w Kairze, z których wynika, że główną obawą egipskiego rządu jest ograniczenie dostępu do wód Nilu. Oczywiście dyplomaci USA także w tej kwestii nie odkryli Ameryki, gdyż dla Egiptu woda to sprawa życia i śmierci od zarania dziejów. Już Herodot nazwał Egipt "darem Nilu". "Nil Egipski wyróżnia się spośród wszystkich rzek na ziemi słodkością wód i rozległym biegiem, a także użytecznością dla nadrzecznych ludów. Nie ma drugiej prócz Nilu rzeki, której wybrzeża byłyby równie dobrze wykorzystane pod uprawy" - pisał w XIV w. arabski podróżnik Ibn Battuta. Oba głosy, starożytny i średniowieczny, zachowują aktualność.

Każdemu, kto stanie na brzegu Nilu - między uprawianymi średniowiecznymi metodami polami Górnego Egiptu czy wśród gęstej zabudowy Kairu - wydaje się, że szeroka na kilometr rzeka niesie niewyczerpane zapasy wody. Ale to złudzenie: można je policzyć. W każdej sekundzie ku Morzu Śródziemnemu płynie 2830 m3 wody. To daje 10 mln m3 w każdej godzinie i 90 mld m3 wody rocznie.

Liczby ogromne, ale skończone. Od pięciu tysiącleci faraonowie, egzarchowie, kalifowie i sułtani żyli w strachu, że położone wyżej państwa odetną wodę i skażą ich kraj na śmierć. W etiopskich księgach można znaleźć historie oparte na wątku tamowania Nilu przez władców Etiopii. W średniowieczu używali oni wodnego argumentu, by wymusić na muzułmańskich sąsiadach dobre traktowanie chrześcijan (patriarcha koptyjski, któremu podlegał też Kościół etiopski, rezyduje w Aleksandrii). I źródła mówią, że Etiopczykom stawiano mniejsze trudności niż innym chrześcijanom w pielgrzymowaniu do Jerozolimy.

Czas monopolu

Dlatego opanowanie źródeł Nilu było zawsze marzeniem władców Egiptu. A źródła te znajdują się w Jeziorze Wiktorii w Ugandzie, tysiące kilometrów na południe. Stamtąd Nil Biały biegnie na północ, by w środkowym Sudanie połączyć się z Nilem Błękitnym, Atbarą i Sobatem, płynącymi z Etiopii, a dostarczającymi ponad 70 proc. zasobów wody. Dla Egiptu, rozwijającego rolnictwo i przemysł, zabezpieczenie jej zapasów stanowiło od dawna główny cel. Udało się go osiągnąć w 1929 r.: zawarty wtedy z Wielką Brytanią traktat dawał Egiptowi prawo eksploatacji 55,5 mld m3 wody rocznie, a więc lwiej części zasobów rzeki.

Pod władaniem brytyjskim były wtedy Sudan i Uganda, a więc cały bieg Białego Nilu. Traktat przyznawał Egiptowi prawo weta wobec budowy tam i innych prac w krajach górnego biegu rzeki, które mogłyby zmniejszyć ilość wody. Wkrótce potem cesarz Etiopii zobowiązał się wobec egipskiego króla, że i on nie wzniesie konstrukcji, która zatrzymywałaby wodę płynącą do Nilu. Poza Egiptem, dla żadnego z nabrzeżnych krajów eksploatacja Nilu nie była wtenczas istotnym zagadnieniem. Słabo zaludnione i niestabilne politycznie, ze skromnym rolnictwem, nie miały kadr i kapitału, by przedsięwziąć projekty robót wodnych.

I choć, poczynając od 1956 r., kolejne kraje regionu uzyskiwały niepodległość, taka sytuacja trwała jeszcze długo. Egipt wykorzystywał swą pozycję dyplomatyczną do blokowania inwestycji Banku Światowego, które naruszyłyby jego monopol na wodę. A sam wznosił kolejne zapory. Dzięki budowie Wielkiej Tamy Asuańskiej powierzchnia upraw zwiększyła się w Egipcie pięciokrotnie. Zapory to też elektrownie: ta w Asuanie produkuje 2,1 GW energii, co w 1967 r. zaspokajało połowę zapotrzebowania Egiptu (dziś zaspokaja ledwie 10 proc.).

Ale zbiorniki wodne generują również straty. Jednym z paradoksów Nilu jest fakt, że niesie mniej wody przy ujściu niż w środkowym biegu. Przyczyną jest brak dopływów na odcinku ponad 3000 km - i ilość wody zmniejsza się wskutek parowania. Straty powoduje też woda płynąca na pola uprawne i do przemysłu.

Dziewięciu do podziału

Przez ostatnich 50 lat liczba ludności w regionie wzrosła pięciokrotnie, więc konieczne stało się zajmowanie coraz większych terenów pod uprawy. Postępuje rozwój gospodarczy. Na świecie pojawili się inni gracze niż Bank Światowy, zainteresowani inwestowaniem - zwłaszcza Chiny, które już wpompowały w ten region miliony dolarów. Pociągnięto tysiące kilometrów dróg, przerzucono dziesiątki mostów, zbudowano fabryki. Rządy nabrały chrapki na nowe źródła energii i zbiorniki dające stałość upraw. Rozpoczęto budowę kilku zapór; następne są w planach.

Tymczasem Egipt korzysta nieskrępowanie z wody Nilu, powołując się na traktat z 1929 r. i wielokrotnie grożąc, że zacznie działania wojenne przeciw każdemu, kto usiłowałby wpływać na bieg rzeki. Jednak inne państwa chcą zmienić pokolonialne status quo. W obejmującym dziesiątą część kontynentu dorzeczu Nilu poza Egiptem, Sudanem, Ugandą i Etiopią leżą jeszcze Kenia, Tanzania, Burundi, Ruanda i Demokratyczna Republika Konga, których rzeki zasilają swymi wodami Jezioro Wiktorii. Razem to dziewięć państw, chętnych do nowego podziału nilowego tortu. "Zasoby Nilu są dla wszystkich krajów, a nie dla niektórych" - mówił Asfaw Dingamo, minister ds. zasobów wodnych Etiopii.

W 1999 r. państwa regionu (w tym Egipt i Sudan) zobowiązały się do "współpracy w celu wspólnego wykorzystania rzeki, podziału korzyści socjoekonomicznych oraz promocji pokoju i bezpieczeństwa w regionie". Ale ze strony Egiptu i Sudanu (które wcześniej zawarły dwustronną umowę, dzieląc między siebie całą pulę) to tylko deklaracja. Oba kraje odrzucają rozwiązania, które mogą ograniczyć ich dostęp do wód Nilu, uciekając się nierzadko do agresywnych działań dyplomatycznych wobec pozostałych.

Drodzy bracia mówią "nie"

Po latach negocjacji, w maju 2010 r. Ruanda, Etiopia, Uganda i Tanzania podpisały w leżącym nad Jeziorem Wiktorii mieście Entebbe nowy traktat o zasadach wykorzystania zasobów wody. Powstanie Komisja Dorzecza Nilu, która ma oceniać wszelkie projekty dotyczące rzeki i  zatwierdzać je (lub odrzucać). "Ubolewamy z powodu zamierzonej nieobecności naszych drogich braci z Egiptu i Sudanu" - zapewniał Stanislas Kamanzi, minister ds. wody i środowiska Ruandy. I dodał: "Podpisany tekst negocjowaliśmy ponad 10 lat. Jeśli nie podpiszemy go dziś, zapewniam, że przez kolejnych 10 lat nie dojdziemy do porozumienia". "Traktat jest korzystny dla nas wszystkich i nikomu nie szkodzi. Jestem przekonany, że wszystkie państwa dorzecza Nilu podpiszą to porozumienie" - mówił minister Dingamo.

Ale szanse na to są niewielkie. Układ podpisały cztery kraje, potem dołączyła Kenia, spodziewany jest akces Burundi i Konga. Umowa nie obejmuje Egiptu i Sudanu, najbardziej zainteresowanych, bo najbardziej od rzeki zależnych. Dlatego do traktatu przylgnęło określenie "rewolty nilowej". "Egipt podejmie wszelkie środki prawne i dyplomatyczne, by zachować swe prawa do wody. Jednostronne umowy podpisane przez państwa górnego dorzecza Nilu nie mają podstaw prawnych i nie wiążą krajów dolnego biegu" - mówił egipski minister zasobów wodnych Mohamed Allam. Zgodnie z zapowiedzią Egipt zaczął akcję dyplomatyczną. I o ile przez trzy ostatnie dekady był nieobecny w sprawach Afryki, współpracując z bliższymi mu kulturowo państwami Ligi Arabskiej, o tyle w roku 2010 doszło do serii spotkań z przywódcami regionu.

Działa też Sudan. Jego prezydent odwiedził Kenię. Nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby nie fakt, że Międzynarodowy Trybunał Karny ściga Omara al?Baszira listem gończym. Kenia powinna go aresztować. Ale kraj uznawany za lidera w regionie zlekceważył obowiązki wobec wspólnoty międzynarodowej - dając sygnał, że ważniejsza jest dlań współpraca w sprawie Nilu.

Pytanie bez odpowiedzi

Po czyjej stronie jest racja? Jednoznacznej odpowiedzi nie ma. "Udział Egiptu w zasobach Nilu jest prawem historycznym, którego Egipt bronił przez całe swe dzieje" - twierdzi Allam i trudno nie uznać tej argumentacji. Ale nie można też skazywać na śmierć z pragnienia innych krajów. Prawo międzynarodowe o użytkowaniu dróg wodnych do celów innych niż żeglowne nie jest jednoznaczne. Pytanie brzmi: czy państwa regionu są związane brytyjsko-egipskim traktatem z 1929 r.? Kongo, Ruanda i Burundi z pewnością nie, gdyż były wówczas koloniami Belgii, a nie Wielkiej Brytanii. Tanzania, Kenia i Uganda, ogłaszając niepodległość deklarowały, że tylko przez dwa lata będą uznawać traktaty zawarte w ich imieniu przez Brytyjczyków. Wychodzi na to, że tylko Etiopia 80 lat temu suwerennie zobowiązała się wobec Egiptu do nietamowania biegu wód.

Ale nawet gdyby uznać, że tamte zobowiązania są w mocy, to traktatów nie zawiera się na wieczność. Jeśli umowa nie przewiduje reguł jej wypowiedzenia, stosuje się konwencję wiedeńską o prawie traktatów (uzależnia wypowiedzenie od domniemania takiego uprawnienia z charakteru traktatu). Państwa mogą też powołać się na zasadę rebus sic stantibus, tj. zasadniczą zmianę okoliczności. Oba przypadki można próbować odnieść do traktatu brytyjsko-egipskiego z 1929 r.

Nowy głodny biesiadnik

Powstanie Południowego Sudanu może dodatkowo skomplikować sytuację. Będzie to jedno z najuboższych i najgorzej rozwiniętych państw świata, ale bogate w zasoby naturalne. Ziemia przez lata zaniedbana i represjonowana przez rząd w Chartumie, gdy uzyska możliwość zarządzania swymi bogactwami, może się rozwinąć. We współpracy z Chinami w zamian za ropę zyska źródła finansowania rozwoju i dostęp do ekspertów oraz technologii wodnych. Z pewnością będzie dążyć do gospodarczego uniezależnienia się od Sudanu.

Ale innego niż Nil źródła wody tu nie ma. Czy w obecnym stanie prawnym Południowemu Sudanowi należeć będzie się część udziału przysługującego Sudanowi na mocy umowy z Egiptem? To też pytanie bez odpowiedzi, bo choć prawo międzynarodowe skłania się ku zasadzie kontynuacji obowiązywania traktatów, praktyka państw jest raczej odmienna.

Niewykluczone, że nowe państwo weźmie przykład z samego Sudanu, który ogłaszając w 1956 r. niepodległość, powołał się na zasadę rebus sic stantibus i uznał, że nie wiążą go żadne porozumienia. "Niepodległy Południowy Sudan będzie w oczywisty sposób trzymał stronę państw górnego biegu Nilu" - twierdzi na łamach "Sudan Tribune" Justin Ambago Ramba, sekretarz generalny południowosudańskiej partii USSP. Te same opinie przeważają w innych państwach regionu. Do stołu z niepodzielonym tortem dosiądzie się więc wkrótce kolejny głodny biesiadnik.

Pokój albo wojna

Wyjścia są dwa. Pierwsze - pokojowe. Budowa dużych inwestycji w górnym biegu rzeki potrwa z 10 lat i w tym czasie państwa mogą się porozumieć. Kenia i Tanzania planują wielkie inwestycje rolnicze, niemożliwe bez zasobów Nilu. Etiopia kończy budowę zapory Gibe III na rzece Omo. Gdy zostanie uruchomiona w 2013 r., będzie największą elektrownią wodną w Afryce. Jest nieuniknione, iż Egipt i Sudan będą w przyszłości dostawać mniej wody i muszą się z tym pogodzić. Będą zmuszone ograniczyć jej zużycie w przemyśle i rolnictwie, wdrażając technologie oszczędzające wodę. Sytuacji nie ułatwią klimat i demografia: temperatury i zmienność opadów mogą zwiększyć popyt na wodę, a w najbliższym ćwierćwieczu liczba ludności regionu podwoi się (ONZ sądzi, że w całej Afryce liczba ludzi zagrożonych brakiem wody wzrośnie do 75-250 mln w 2020 r.). Wprawdzie organizacje międzynarodowe będą naciskać na kompromis, ale wspólnota międzynarodowa nie mówi jednym głosem: ONZ jest rozdarta, UE bezsilna.

Drugie wyjście to wojna. Niektórzy przepowiadają, że wiek XXI będzie stuleciem wojen o wodę (nie tylko w Afryce). Egipt jest regionalną potęgą militarną. Sudan nie wahał się wykorzystać wody jako broni w Darfurze i na Południu. W 2010 r. niebogata Uganda wydała 211 mln euro na zakup sześciu rosyjskich myśliwców Su-30, dzięki czemu jej lotnictwo będzie jednym z lepszych w regionie. Ugandyjscy politycy nie kryją, że samoloty mają bronić kraju przed agresją Egiptu. Czy do wojny musi dojść? Czy impuls do niej da powstanie Południowego Sudanu? Oto są pytania...

***

"Aaron podniósł laskę i uderzył nią wody Nilu na oczach faraona i sług jego. Woda Nilu zamieniła się w krew. Ryby rzeki wyginęły, a Nil zaczął wydawać przykrą woń, tak że Egipcjanie nie mogli pić wody z Nilu. Krew była w całym kraju egipskim" - tak Księga Wyjścia opisywała plagę sprzed tysięcy lat. Gdyby nawet udało się przeprowadzić podział Sudanu bez rozlewu krwi, nie ma gwarancji, że za kilka lat spragnione wody państwa Afryki będą potrafiły pokojowo ją podzielić i że Nilem nie popłynie krew.

MACIEJ CZAPLIŃSKI (ur. 1979) jest prawnikiem i autorem artykułów o tematyce podróżniczej. Przez 9 miesięcy podróżował po Afryce Wschodniej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2011