Włócznia anioła

Długo w noc chodziliśmy po Piazza del DuomoCzesław Miłosz

17.06.2008

Czyta się kilka minut

"To jest mój ostatni wieczór w Sienie. Idę na il Campo wrzucić parę lirów do sadzawki Fonte Gaia, choć prawdę mówiąc, nie ma wiele nadziei, abym tu wrócił. Potem mówię (bo do kogo mam mówić) do Palazzo Pubblico i do wieży Mangia - addio. Auguri Siena, tanti auguri.

Wracam do »Trzech Dziewuszek«. Mam ogromną ochotę obudzić pokojową i powiedzieć jej, że jutro wyjeżdżam i że było mi tutaj dobrze. Jeśli nie bałbym się tego słowa, powiedziałbym, że byłem szczęśliwy".

Powiedziałbym, że byłem szczęśliwy... Qui sono stato felice... Te słowa z eseju "Siena", który Zbigniew Herbert umieścił w "Barbarzyńcy w ogrodzie", stały się mottem dla trzydniowego

(7-9 czerwca) festiwalu, zorganizowanego przez władze Sieny, a zwłaszcza Marcella Flores d’Arcais, historyka, przyjaciela polskich twórców, na początku lat 90. attaché włoskiej ambasady w Warszawie, oraz Instytut Polski w Rzymie. Duchem poruszycielem był szef Instytutu, Jarosław Mikołajewski, poeta, tłumacz z włoskiego, eseista, obdarzony lekkością pióra autor uroczych książek dla dzieci - direttore ciepły i serdeczny, a zarazem odważny kondotier kultury, prący do przodu i pokonujący wszelkie przeszkody - niczym Guidoriccio da Fogliano ze słynnego fresku Simone Martiniego w sieneńskim ratuszu, XIV-wieczny dowódca, co do którego - jak pisał poeta - nie można mieć wątpliwości, że "zgruchocze mury i rozkruszy wieże"... Podczas festiwalu odbyły się premiery dwóch książek: opublikowanej jako samodzielny druk "Sieny" w tłumaczeniu Franceski Fornari oraz tomu "Rovigo" w przekładach Andrei Ceccherelliego i Alessandra Niero, wydanego przez wydawnictwo Il Ponte del Sale z Rovigo (tajemnicą rajców tego miasteczka pozostanie, jak przyjęli słowa Herberta o "arcydziele przeciętności").

Autor "Struny światła" był po raz pierwszy w Sienie w czerwcu 1959 roku, dzięki stypendium, które uzyskał dlań Konstanty Jeleński. Starczało na cappuccino, kanapkę z prosciutto, wieczorną pizzę, kilka szklanek wina, na bilety do muzeów (Duccio!) i alberghetto "Tre Donzelle", maleńki hotelik, który niewiele się zmienił przez półwiecze. Schody są nieco bardziej wyszczerbione, po trzech godzinach niespokojnego snu wąskie niczym mnisia prycza łóżko równie niewygodne. Ale jest też jakaś dobra obecność, a pokój szczęśliwie od frontu, więc miast jak Herbert widzieć "ciemne oficyny, kota na parapecie i świeżo wywieszoną galerię bielizny", patrzę na awanturujące się jaskółki i brązowe fale dachów. I jeszcze zaglądam przez okno do sąsiadki z naprzeciwka...

"Była to bardzo piękna uroczystość" - napisał gdzieś Herbert, relacjonując przebieg publicznego spotkania z Lechem Wałęsą, w którym uczestniczył, jak to określił, w pośredniej roli pomocnika. Powtarzam te słowa, z całym ich przekroczeniem ironii, bo sieneńskie dni, mogąc być tylko okolicznościową akademią, miały zupełnie inny wymiar.

Swoje utwory czytali poeci, a zarazem przyjaciele autora "Epilogu burzy". Julia Hartwig (jej dwie książki właśnie się ukazały we Włoszech) i Krzysztof Karasek, którego poruszający wiersz "Z.H." zaczyna się od słów "Dziś nie przyjmuję nikogo, jestem zajęty umieraniem". Adam Zagajewski z zaskakującym, bolesnym "Autoportretem 08". Skupiony, jakby mówiący z wnętrza głębokiego milczenia Ryszard Krynicki. I pośrednio obecny Julian Kornhauser, walczący z ciężką chorobą w Krakowie.

Piotr Kłoczowski analizował, jak lekcja sieneńskiego malarstwa, godzącego przywiązanie do tradycji z gestem indywidualnym, stała się obok lektury Eliota drogowskazem dla polskiego poety w jego artystycznych wyborach. Emilia Olechnowicz interpretowała jego szkicowniki podróżne jako zapis poszukiwania osobistego centrum obrazu, odpowiedź na promieniowanie dzieła sztuki, zaś Henryk

Citko zaprezentował pokrótce zawartość archiwum, nad którym sprawuje pieczę w Bibliotece Narodowej. A byli przecież jeszcze inni goście, jak Francesco Cataluccio, pięknie wspominający pobyt Herberta w swoim domu; poeta przekonywał, że studiowanie klasyków jest jedyną rzeczą, która nas ratuje i pozwala oddychać ponad murami, zaś leciwą dozorczynię adorował śpiewając arie Rossiniego. Jak młodzi aktorzy, na swój roztańczony sposób interpretujący "Jaskinię filozofów"... Przede wszystkim zaś naprawdę liczny zastęp włoskich studentów, przybyłych do Sieny z kilku uniwersytetów, by czytać tu swoje przekłady utworów Herberta (prawdopodobnie powstanie z nich osobny tom). Trudno było nie pomyśleć, widząc kolejne młode twarze, że oto dokonuje się coś ważnego dla polskiej literatury, że być może niektórzy z początkujących tłumaczy na dobre wsiąkną w naszą kulturę, z wielkim dla niej pożytkiem.

Wszystko to odbywało się w obecności Katarzyny Herbertowej i Haliny Herbert-Żebrowskiej, siostry poety (jak miękko, rodzinnie brzmi słowo sorella) i było jakimś dobrym, pobłogosławionym wywoływaniem duchów. Bo powracał do nas duch Herberta nie podręcznikowo doskonały, ale w najpiękniejszym z możliwych wcieleń: czuły przyjaciel z figlarną twarzą i niezwykle poważnym głosem, człowiek wierny pamięci, ale też pełen radości, człowiek dzielny.

Czy nie była to zasługa także i Sieny? Jakby to zjawiskowo piękne miasto pozwalało powrócić w przeszłość, zapomnieć o nieporozumieniach i bólach, o literaturze - "turnieju garbusów" i o polskim piekiełku, w które skwapliwie wciągano poetę.

Panie

dziękuję Ci że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny

a także za to że pozwoliłeś mi w niewyczerpanej

dobroci Twojej być w miejscach które nie były

miejscami mojej codziennej udręki

- napisał poeta wiele lat po wyjeździe z miasta, przywołując jego malarza, jednego z największych Dawnych Mistrzów: Duccia.

O czym Herbert myślał, wpatrzony w gwiazdy nad sieneńskim Campo, które jest ciepłe i miękkie, jak wyłożone perłową macicą wnętrze muszli, jak rozkołysane łoże czułych kochanków, jak olbrzymi słoneczny zegar, cieniem wieży odmierzający tylko dobre godziny? Torre Mangia, wieża ratusza (mówi Muratow: "świeca zapalona przed wiekami na znak przysięgi") to magnetyczna igła, krzepiąco nieruchoma, gdy nieustannie krążą wokół niej stada jaskółek - roztańczone opiłki istnienia.

Krążąc po Sienie, czuję dziwną nierealność, jakbym jednocześnie był w mieście rzeczywistym i tym stworzonym przez pisarza. "Qui sono stato felice" - rozbrzmiewa mi ciągle w głowie, w asyście dzwonów między porannym cappuccino i wieczorną grappą, a granica między dwoma światami faluje jak unoszona wiatrem gruba złocista zasłona w ozdobionej freskami Lorenzettiego sali Palazzo Pubblico, gdy spoza alegorii Dobrych Rządów przezierają przez chwilę srebrne linie stalowego rusztowania. Duchy są jak zawsze blisko, ale łagodniejsze, może oszołomione strumieniem głosów, feerią uśmiechów i gestów, rozjaśnionych włoskim słońcem twarzy: wyciętych z obsydianu Japonek, starzejących się Angielek o zmysłowych głosach, tych wszystkich Włoszek, Hiszpanek, Żydówek o oczach, za które można podrzynać gardła.

Nad głową rozrzucone czarne błyski jaskółczych skrzydeł. "Czym dla nich ziemia? Ciemności jeziorem".

Gabiella Piccinni, historyk sztuki, mówi mądrze o tym, jak autor "Barbarzyńcy..." potrafił ukazać esencję Sieny, unosząc się nad wiekami jej historii niczym jaskółka krążąca wokół Torre Mangia. Wszyscy powtarzają słowa o pięknym eseju polskiego poety, ale nie chcę zamykać się w tym łatwym sądzie. W "Sienie" są różnobarwne pasma i czytając krótkie, zdyszane, jakby astmatyczne zdania słyszy się w nich głos Herberta, ale też można zgadnąć, że przywoływanie historycznych wydarzeń cokolwiek go nudziło, robił to z obowiązku, dla zachowania ciągłości tekstu. O wiele więcej radości sprawiał mu opis smakowania świata, gorzkości campari i bukietu chianti, czy te drobne rozjaśnienia, gdy spoza tekstu na chwilę - jak w szkicach Jeleńskiego, któremu dedykowana jest "Siena" - przebija twarz autora. Jeszcze zaś więcej obcowanie ze sztuką, próby zapisania obrazu i polowanie na układ słów, który przekaże coś z niewypowiadalnego zachwytu.

"Wieża jest wysoka, biała na szczycie jak kwiat, tak że wokół niej niebo nabiega błękitną krwią".

"Mury, cienkie jak listki platyny budował złotnik Lando di Pietro z właściwą swemu zawodowi lekkością".

"Sieć wąskich ulic, oplątujących trzy wzgórza i zagęszczających się wokół il Campo jak zmarszczki wokół oka".

I wreszcie katedra, która "stoi na najwyżej położonym placu i jest jak wzniesiony w górę biało-czarny herb miasta i jak śpiew, który wzlatuje i spada kaskadą rzeźb, lazurowych łuków i złotych gwiazd. Po lewej stronie piękna wieża - oparta o powietrze włócznia anioła"...

Przyglądam się sceptycznie biało-czarnej wieży - pięknej, ale zdecydowanie zbyt masywnej jak na niebiański oręż. Popatrz - śmieje się w końcu młodziutka wenecjanka - przecież anioł z włócznią stoi na tympanonie, tam - wyżej. Mrużę powieki: rzeczywiście, jest. Z rozłożonymi szeroko skrzydłami przystanął na niebotycznej wysokości. Wiatr nieco marszczy mu szaty, ale stoi krzepko, w ręku długa włócznia, przed którą zadrżą szatańskie zastępy. A gdzie nasi Obrońcy? - pytam z goryczą. Kto przeprowadzi przez chybotliwy mostek, odsunie łodygę wilczej jagody, odegna zdradziecki pysk węża? Zostaliśmy sami? Tylko z tym pozostawionym nam pięknem?

Nie chcę powtarzać estetycznych rytuałów, kolekcjonować wzruszeń przy kolejnych płótnach, oglądać świata zza czerwonego muzealnego sznura. Nie myślę, by było prawdą, że - jak pisał Muratow - "bez namysłu można oddać życie w obronie piękna, a śmierć z myślą o przeczystym obliczu Opiekunki miasta, wymalowanym na złotym tle dłonią Neroccia lub Mattea di Giovanni, jest największym szczęściem". Wiem przecież, że piękno jakoś pomaga i słuchając chaconny, otwierającej Purcellowskiego "Króla Artura", wyniesiony jestem przez chwilę ponad siebie. Śmieję się więc, ale w końcu rzucam do fontanny monetę. Bo gdybym tak miał nie wrócić? A potem długo leżę na ciepłym marmurze przed katedrą, czując na twarzy łzy anioła.

Wracam uliczkami tak wąskimi, że z okna można by rzucić różę do pokoju mieszkającej naprzeciw kochanki. Ale na róże już nie będzie czasu, będzie tylko kilka spojrzeń wymienionych ponad ramieniem mężczyzny, kilka rodzących się w tych samych chwilach uśmiechów, wyobrażenie długich dobrych lat - krótkie niczym mgnienie jaskółki w fotograficznym kadrze. There will be nothing more than simple "Where are you from?", Julio, bo wskazówki zegara na Torre Mangia nie ustają, nie ma żadnych odnóg czasu, wszystko jest przesądzone, codzienny labirynt jest niczym dziecięca zabawka, w której srebrna kula nieuchronnie zmierza do przeznaczonego jej otworu, labirynt nachylony jak sieneńskie Campo, po którym strugi deszczu spływają wprost w zamknięty morszczynową kratą odpływ...

Takie jest właśnie, jak myślę i nieudolnie zapisuję, sedno Herbertowskiego spotkania ze Sieną: ból nie odchodzi, ale jest jakoś złagodzony, przynajmniej na chwilę okiełznany. Bo przecież pod wszystkim, o czym on pisze, pod rekonstrukcją historii miasta, pod zachwytem jego sztuką i umiejętnością życia, jest tęsknota mężczyzny do kobiety, tęsknota, która z głębi tekstu wypływa w finale na jego powierzchnię. Gdybym się nie bał tego słowa, powiedziałbym, że byłem tu szczęśliwy - pisze trzydziestopięcioletni poeta. Jest noc, wracam w moją samotność lekko oszołomiony chianti, w tym wspaniałym stanie, gdy wino jeszcze nie zamracza, ale uskrzydla, wyzwala pokłady radości, kiedy bardzo chcemy się dzielić śmiechem, pragniemy dobrej bliskości, dotyku. Jak zmysłowe jest brzmienie tego szkicu! Ale u kresu czeka tylko puste łóżko i książka, tłumaczenie z Ungarettiego, którym Herbert prześcignął oryginał. Jaki obraz. Jaki ból. I jaka prawda. Tak - J., tak - K., któż nie powtórzy:

Znów widzę twoje powolne usta

Nocą morze wychodzi im

naprzeciw

Nogi twych koni

W agonii zapadają się

W moje ramiona śpiewające

Widzę sen znów przynosi

Nowe kwitnienie i nowych

umarłych

Zła samotność

Którą każdy kochający w sobie odkrywa

Jak grób rozległy

Oddziela mnie na zawsze

od ciebie

Kochana w dalekich utopiona lustrach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1971 r. Krytyk literacki, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, sekretarz Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta, wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „Miłosz. Biografia” (Wydawnictwo Znak,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2008