Wilno 1944

Już minęło 60 lat. Wszyscy piszą o największym dramacie: Powstaniu Warszawskim. A Operacja Ostra Brama, czyli powstanie wileńskie? Był to zryw w nieporównanie mniejszej skali, ale i tak największa - po Warszawie - manifestacja Polskiego Państwa Podziemnego. To także historia związana z bliskim mi człowiekiem; niewiele o nim pisano, więc czytelnik znajdzie tu kilka rzeczy nowych.

15.08.2004

Czyta się kilka minut

6 lipca 1944 r. oddziały polowe AK rozpoczęły natarcie na Wilno. Bez broni ciężkiej i przy oczywistej przewadze garnizonu niemieckiego (stosunek sił wynosił mniej więcej 4:1 na korzyść Niemców, którzy w dodatku dysponowali lotnictwem) atak szybko się załamał. Niewielkie jednostki polskie weszły do miasta 13 lipca wraz z nacierającymi z marszu wojskami sowieckimi. Braterstwo broni i świętowanie wspólnego zwycięstwa trwało parę dni. Najpierw zdradziecko aresztowano dowództwo Okręgu Wileńskiego AK; potem prawie wszystkie polskie oddziały zostały otoczone i rozbrojone pod groźbą otwarcia ognia. Oficerów i żołnierzy osadzono w więzieniach albo obozach. Większość wróciła po roku, ale niektórzy dopiero po kilku lub po kilkunastu latach - z głębi Rosji. Część nie wróciła nigdy.

Wilno jak Warszawa

Uderza podobieństwo decyzji o walce w Wilnie i w Warszawie. Starć o miasta miało nie być. W marcu 1944 r. gen. Bór-Komorowski wyłączył stolicę z planu “Burza" (to jest powstania powszechnego), by uniknąć zniszczeń i zaoszczędzić cierpień ludności cywilnej. Jeszcze 7 lipca 1944 r. z Warszawy AK odesłała znaczną ilość broni (której potem tak brakowało!) na prowincję. Zaś szef oddziału III KG AK, płk. dypl. Stanisław Tatar na konkretne pytanie, czy planem “Burza" należy objąć Wilno w celu jego oswobodzenia, stwierdził jednoznacznie: “Nie należy. Nie będzie na takie działanie ani sił, ani środków. Trzeba natomiast, podczas wycofywania się wojsk niemieckich z miasta, dążyć do przechwycenia kolei, poczty, wodociągów, elektrowni, magazynów itp. nie dopuszczając do zniszczenia ich przez wroga". Odpowiedź taką otrzymał mój Ojciec, mjr. dypl. Teodor Cetys (1908-1993), ps. “Sław", wtedy jeszcze kapitan, Cichociemny, zrzucony do Polski w kwietniu 1942 r., późniejszy szef sztabu Oddziałów Polowych Okręgu Wileńskiego i Nowogródzkiego AK, czyli w istocie autor (choć nie dowódca) nieszczęśliwej operacji Ostra Brama. Jeszcze w kwietniu 1944 r. “Sław", pytany przez mjr. dypl. “Kotwicza", bohaterskiego Macieja Kalenkiewicza, co myśli o uderzeniu na Wilno, deklarował, że “taka koncepcja w ogóle nie wchodzi w rachubę". Ba, nie była opracowywana “nawet w formie wariantu".

Dopiero na 10 dni (tak!) przed Powstaniem Warszawskim, Bór-Komorowski - nie ustalając jeszcze daty wybuchu - uznał, że Armia Krajowa ma jednak odbijać miasto Niemcom. Podobnie, dopiero na 16 dni przed operacją Ostra Brama płk Krzyżanowski (gen. “Wilk") - również nie określając jeszcze daty - zakomunikował sztabowi decyzję o zdobywaniu Wilna. Według notatek mego Ojca, było to tak: 20 czerwca “Wilk" wrócił z odprawy z KG AK w Warszawie, przedstawił sztabowi dwóch nowych oficerów, Cichociemnych z Anglii, ppłk. Adama Szydłowskiego i kpt. dypl. Ludwika Fortunę (w ten sposób zmienił nagle dowództwo Okręgu Nowogródzkiego, jak się przypuszcza - przeciwne zdobywaniu miasta), po czym zwrócił się do swego szefa sztabu: “Panie »Sławie«, uderzamy na Wilno". “Postawione zadanie było zupełnie nowe, w ogóle nie przewidywane" - pisze “Sław" w pozostawionej relacji. Następnie umieszcza dwa zdania: “Było po prostu rozkazem. Nauczono mnie, że każdą decyzję dowódcy przyjmować należy jako rzecz naturalną, bez komentarzy czy osobistego ustosunkowania". Te dwa zdania są jego ręką przekreślone, choć pozostają czytelne. “Poprosiłem Generała - wspomina dalej “Sław" - o podanie na piśmie »myśli przewodniej i zamiaru«" (dla opracowania przez sztab rozkazu operacyjnego). Z relacji wynika, że “Wilk" zignorował tę prośbę. Dopiero na pytanie, w jakich warunkach i w jakim czasie planuje uderzenie, przekazał lakoniczną odpowiedź: “Uderzyć na Wilno samodzielnie, tuż przed nadejściem pod Wilno wojsk radzieckich. Przewiduję uderzenie około 10 lipca".

Była to zasadnicza zmiana w stosunku do planu “Burza" (niszczenie środków komunikacji, łączności, mostów, tylko w miarę możności tzw. sił żywych nieprzyjaciela), nad którym pracowano miesiącami i który był oficjalnie zatwierdzony oraz rozpisany na poszczególne oddziały. “Sław" jako zawodowy żołnierz, po kursie Wyższej Szkoły Wojennej w Londynie, musiał doskonale zdawać sobie sprawę, że nowy rozkaz jest niewykonalny. “Wiadomo było, że armia niemiecka jest w defensywie i oczekiwano zdecydowanego przejścia do aktywnych działań wojsk radzieckich - napisał po latach - Jak wnioskuję, cel polityczny [nowego rozkazu - MO] miał się wyrazić w zbrojnym udokumentowaniu przez żołnierza polskiego przynależności ziem Rzeczypospolitej, szczególnie tu, na Wileńszczyźnie, do Polski".

Ale w innym miejscu zaznacza: “Do dziś nie są mi znane uwarunkowania, które wpłynęły na to, że tak poważna decyzja polityczna i bardzo ważna i trudna operacja wojskowa nie zostały poprzedzone [choćby] kilkumiesięcznym przygotowaniem zarówno w sztabach, jak oddziałach bojowych". Pisze też wprost, jak ocenia myśl swego dowódcy: cel polityczny stoi na pierwszym miejscu, działania wojskowe na drugim.

Sens walki

Dopiero kiedy byłem studentem, odważyłem się go zapytać, czy to miało sens. Myślałem, że mnie uderzy. “Jak śmiesz - wołał - zadawać mi takie pytanie? Czy nie rozumiesz, co to znaczy Ojczyzna?". Odmawiał każdemu, nie tylko żołnierzom, samego prawa do rozważań, czy uderzenie na Wilno było słuszne, czy nie. Z gniewem powtarzał, że otrzymał rozkaz “Wilka": uderzyć samodzielnie, przed wkroczeniem wojsk sowieckich. Tu przypomina mi się niechęć “Sława" do “Węgielnego", czyli mjr. Mieczysława Potockiego, dowódcy

2. Zgrupowania Okręgu, który poparł książkę (zmarłego niedawno) Romana Żebryka “Korabia" “Operacja wileńska AK". “Sław" zarzucał tymczasem autorowi rozmyślne mącenie czytelnikom w głowach, zwłaszcza, kiedy ten klęskę operacji wiązał z brakiem “uzasadnienia [jej] lub zsynchronizowania z działaniami Armii Radzieckiej". “Przecież on wie - mówił - że rozkaz brzmiał: uderzyć samodzielnie".

Porozumienia być nie mogło

Czas na współdziałanie z Sowietami przyszedł zaraz po zdobyciu Wilna. Już 15 lipca gen. “Wilk" był po rozmowach z dowództwem 3. Frontu Białoruskiego, na których ustalono ramy organizacyjne nowego korpusu polskiego. Ordre de Bataille (OdB) Korpusu rozpisał “Sław", który potem towarzyszył “Wilkowi" w samochodzie jadącym 17 lipca do pałacyku na Antokolu, siedziby gen. Iwana Czerniachowskiego, dowódcy Frontu. Już po śmierci Ojca kilkakrotnie próbowałem dociec, czy ci dwaj oficerowie - dla których ta podróż zakończyła się wieloletnim łagrem, a dla jednego potem męczeńską śmiercią - przeczuwali nieszczęście. “Panie »Sławku«, czy gra jest fair?" - zapytał “Wilk". “Sław" mówił mi po wojnie, że głupio się czuł: on, szef sztabu, który nie miał nawet pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie. Uderza mnie dziś, że z całego okresu swego wojowania (od 1 września 1939 po zwolnienie z łagru latem 1948 r., to jest z wojny wrześniowej, kampanii francuskiej, służby w Anglii, zrzutu do Polski, konspiracji w Wilnie i późniejszego więzienia), Ojciec obsesyjnie wracał tylko do dwóch scen: samego skoku i właśnie aresztowania przez gen. Czerniachowskiego. Generał był najmłodszym dowódcą frontu w całej wojnie, także zawodowym żołnierzem. “Sław" twierdził, że Rosjanin pobladł, kiedy już na początku rozmowy, po krótkim wstępie “Wilka", nie chciał już wysłuchiwać OdB, i zakomunikował: “Żadnego porozumienia nie będzie. Z polecenia rządu muszę was rozbroić". Tak, jakby te słowa przyszły mu z wysiłkiem. “Wilk", jak wiadomo, podniósł się i uroczyście oświadczył: “W imieniu Rzeczypospolitej protestuję", a “Sław" sięgnął do kabury pistoletu, ale w tej samej chwili wpadła do pokoju grupa oficerów sowieckich i go obezwładniła.

“Sław" - w odruchu oporu - reagował albo według klasycznego oficerskiego wychowania, albo jak konspirator dobrze przegoniony po “małpim gaju", jak nazywano szkolenie Cichociemnych w Anglii. “Na szczęście, na wielkie szczęście wykręcono mi ręce - mówił mi później “Sław" - bo wyobraź sobie, do jakiej wielkiej tragedii mogłoby dojść, gdybym postrzelił dowódcę Frontu, w czasie wojny!". Ale do dziś męczy mnie ta scena. Jest w niej podwójna zdrada. Oczywista zdrada Sowietów, ale również zdrada, czy w każdym razie dezercja, politycznych władz Państwa Polskiego. Ci dwaj oficerowie, stosunkowo niskiej rangi (w istocie “Wilk" był tylko podpułkownikiem, a “Sław" kapitanem dyplomowanym) jadą na spotkanie z Dowódcą Frontu, nie wiedząc, że są pozostawieni samym sobie w starciu z mocarstwem. Nie wiedzieli o Jałcie (ściślej, Teheranie), zatem o rzeczy podstawowej: że działają na terytorium, które nie tylko ZSRR, ale również sojusznicy Polski uznali za sowieckie.

“Myśmy o Teheranie nic nie wiedzieli" - opowiedziała mi prof. Barbara Skarga, teraz, dokładnie w 60. rocznicę uderzenia na Wilno. Skarga, wówczas młoda dziewczyna, w istocie zarządzała siatką kontaktów cywilnych “Dworu" (czyli miasta Wilna) i z tego tytułu niemal codziennie spotykała się z dowództwem AK. “Sław" nigdy na tematy polityczne głosu nie zabierał, uważał, że nie jest to rola zawodowego żołnierza. Ale czy coś wiedzieli? “Londyn ich nie informował" - objaśnia mi historyk powstania Jan Ciechanowski. Może coś wiedzieli sami; w lutym 1944 r. Churchill w Izbie Gmin w przemówieniu uznaje polskie granice na Linii Curzona. Wilno, przynajmniej dla Imperium Brytyjskiego, Londynu, czyli także siedziby Rządu Polskiego, leży już za granicą. A polski Naczelny Wódz, gen. Sosnkowski w depeszach do kraju, które, jak rozumiem, nie musiały wszystkie do Wilna docierać, nie przekazywał rozkazów, lecz - wedle określenia Ciechanowskiego - “elementy do decyzji im tylko przedstawiał". Istotnie, jak czytać dziś rozkazy Sosnkowskiego, to przypominają raczej przeintelektualizowane eseje polityczne: “Wasza ocena musi być ostrożna", “Jak będą was aresztować...", “Całopalna ofiara jest potrzebna w życiu narodu", “Może niedługo przyjdzie mi stanąć na czele ginących zastępów AK".

Od samego więc początku byli bez szans. Jak w klasycznej tragedii greckiej: nie mieli dobrego wyjścia. Nie bić się? To po co ta AK? Bić się o Wilno - to niewykonalne. Dowództwo AK liczyło na demoralizację wycofujących się Niemców, nie wiedząc, że nieprzyjaciel otrzymał rozkaz obrony (Festerplatz Vilna). Oddziały polowe AK mogły tylko w walce rozpoznać punkty oporu. Ruszono 6 lipca. Wielkim błędem “Wilka" było przyśpieszenie uderzenia o dzień w stosunku do wcześniej wydanego rozkazu operacyjnego (w którym wyznaczono datę operacji na 7 lipca), bo zmieniony rozkaz nie wszędzie dotarł - poza tym wielu dowódców oddziałów AK nie ufało Sowietom i z góry założyło, że na Wilno nie pójdzie. Po załamanym natarciu, AK jeszcze prawie tydzień prowadziła walkę - tym razem już z wydatnym udziałem regularnej dywizji radzieckiej, przy użyciu artylerii i samolotów.

Fakty i oceny

Pod koniec życia Ojciec chciał wszystko zostawić wyklarowane, a - jeśli dobrze go zrozumiałem - przynajmniej wykazać, że operacja miała jakiś uporządkowany wojskowy przebieg. Pod koniec lat 80. zbierali się więc w jego warszawskim mieszkaniu żyjący dowódcy batalionów i zgrupowań, coś tam godzinami ustalali, ale nie mieli już sił, a chyba też zawodziła ich pamięć. Zostały z tego zeszyty, które Ojciec, jak dobry sztabowiec, podzielił na pasy i słupy z dziesiątkami szczegółowych pytań i rozsyłał kolegom po każdym spotkaniu. Mam te zeszyty w trzech kartonowych pudłach, ale w dużej części kratki do wypełnienia pozostały puste.

Dopiero teraz przeczytałem fragmenty “Pół wieku czyśćca - rozmowy z Tadeuszem Konwickim" Stanisława Beresia. Konwicki miał od dawna na pieńku z wileńską AK za “Rojsty", ale te można tłumaczyć “odruchem pacyfizmu po przegranej wojnie" i opisem partyzantki już po wszystkim, kiedy dowódców aresztowano, a w polu zostali zagubieni, nieliczni żołnierze. W “Czyśćcu" natomiast ocenia operację Ostra Brama i całą AK wcześniej, w jej najbardziej zorganizowanym okresie. Nie wiem, skąd ten wybuch goryczy i rozpaczy, której Bereś nie stara się wyjaśnić i ani trochę Konwickiego przycisnąć do muru. “Zidiociali pułkownicy, majorzy i jakieś dziwne typki, którym się wydawało, że zostaną starostami lub wojewodami w Smoleńsku! I brali tacy szesnastoletnich i siedemnastoletnich chłopców, by gnać ich do lasu" - mówi Konwicki. Ojciec mój na pewno nie reagowałby na taką obrazę. Na przykład, nigdy nie skarżył się na łagier sowiecki, nie dochodził żadnych odszkodowań. Uważał, że to część ryzyka zawodowego polskiego oficera, który - w czasie pokoju - żył wygodnie. Nie przyjmował też do wiadomości powojennych awansów z Londynu (PRL nie uznawała jego stopni wojskowych z AK). Uważał, że przystoi mu tylko stopień z czasów wojny.

Ja natomiast, z jakimś skromnym rodzinnym tytułem, wyrażam zdziwienie. Nie sądzę, by wielu oficerów wileńskich spodziewało się jakichś nagród poza salwą kompanii honorowej na pogrzebie. “Sław" ją miał, ale przecież stamtąd doczekali jej bardzo nieliczni. Natomiast nikt do AK młodzieży nie gonił. Mam na to świadectwo Skargi. Prosiłem ją, by wyjaśniła jakąś swą lakoniczną wypowiedź: “Żałować? Tak się złożył los i koniec". Nie rozumiałem tego, tak jak nigdy nie rozumiałem “Sława", który twierdził, że “miał tyle szczęścia w życiu". I ona, z tak tragicznym i męczeńskim losem, odpowiada: “Na miłość Boską, my jesteśmy takimi pionkami w historii. To historia zadecydowała. Więc o co mieć żal: że ona się tak potoczyła, a nie inaczej? Wtedy, kiedy każdy z nas chciał być w AK. Nikt nas nie ciągnął. To myśmy szukali kontaktów, żeby być zaangażowanymi, coś robić, to myśmy chcieli z całym poczuciem odpowiedzialności, że to może skończyć się rozstrzelaniem na Ponarach. W moim wypadku wcale to się nie skończyło wyjątkowo źle. Przecież byli tacy, co ich rozstrzelali, a iluż ja pochowałam? Ja wyszłam obronną ręką z tego wszystkiego. Miałam zresztą łut jakiś szczęścia".

Co do oceny partyzantki jako kompletnie zdemoralizowanej i chaotycznej, zwykle mówiło się w tym środowisku, że niewiele jej Konwicki liznął. Boli mnie ta sprawa, bo na pewno ceniony pisarz bardziej w pamięci pozostanie niż ta garstka odchodzących starych ludzi z AK. Skarga, zaznaczając, że “Czyśćca" nie zna, mówi, że z tego, co wie, sama “młodzież przeważnie zachowywała się wspaniale. Z niektórymi z nich zetknęłam się w obozach [w warunkach skrajnych], byłam pełna podziwu dla ich postawy moralnej". Mówi, że spotkała się z przesadą w opowieściach i wspomnieniach, w których mała walka zamieniała się w wielką bitwę, ale znów ocena, że w ogóle nie było prawdziwych walk, jest “wierutnym kłamstwem". Co do ocen Konwickiego, widocznie pisarz wie swoje. Ale nawet w jego optyce: skoro partyzantka jest zdegenerowana z założenia, bić się nie należało? Czy tak?

Zresztą pytanie stanęło szybko w Warszawie. Depesze o aresztowaniu dowództwa Okręgu i rozbrajaniu żołnierzy wileńskiej Armii Krajowej doszły do stolicy dopiero w ostatnich dniach lipca. Być może nie miał kto ich wysłać. W każdym razie gen. Komorowski jeszcze przed podjęciem decyzji o godzinie “W" wiedział, jak to się skończyło w Wilnie. Mógł tylko liczyć, że Moskwa inaczej potraktuje Warszawę - stolicę Polski, a inaczej Wilno, które ZSRR uważało od 1940 już roku (po “wyborach") za ziemię rosyjską. Skarga w pamiętnikach “Po wyzwoleniu...(1944-1956)" przytacza jednak drwiący głos niejakiego płk. Pietrowa, śledczego NKWD (stąd nazwisko zapewne służbowe). Otóż drwił on z Powstania w Warszawie: “Mieliście tyle przykładów, tyle doświadczeń, że wam pomagać nie będziemy i nie skorzystamy z waszej pomocy. Wiecie, co było w Łucku, Wilnie, koło Lwowa, i wciąż jesteście gotowi liczyć, że dotrzymamy umowy. A my patrzymy z drugiego brzegu, jak krwawicie, i czekamy, aż się wasza zabawa skończy". Wasza zabawa! Raczej to Boże igrzysko, w którym nie było dobrego wyjścia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2004