Wielki Brat się wymknął

Ameryka musi zmierzyć się z pytaniem, jaką cenę możemy zapłacić za swoje bezpieczeństwo – mówił Barack Obama, gdy na jaw wyszła skala inwigilacji prowadzonej przez wywiad USA. Ale na stawianie takiego pytania jest już za późno.

15.07.2013

Czyta się kilka minut

Demonstracja przeciw działaniom amerykańskiego wywiadu pod konsulatem USA w Hamburgu; 11 lipca 2013 r. / Fot. Angelika Warmuth / AFP PHOTO / EAST NEWS
Demonstracja przeciw działaniom amerykańskiego wywiadu pod konsulatem USA w Hamburgu; 11 lipca 2013 r. / Fot. Angelika Warmuth / AFP PHOTO / EAST NEWS

24 maja do sortowni listów na Dolnym Manhattanie doręczono kopertę zaadresowaną do burmistrza Nowego Jorku, Michaela Bloomberga. Na przesyłce brak było adresu zwrotnego i tylko na podstawie pocztowego stempla stwierdzić można było, że nadano ją cztery dni wcześniej, 20 maja, w miejscowości Shreveport w stanie Luizjana. Koperta zawierała oleistą substancję różowo-pomarańczowego koloru i krótką notatkę. Nadawca groził śmiercią wszystkim, którzy będą próbować pozbawić go „konstytucyjnego, danego przez Boga prawa do posiadania broni”. Twierdził również, że to, co zawiera list, jest niczym w porównaniu z tym, co zamierza uczynić.

Dwa dni później przesyłkę z taką samą substancją i identycznymi pogróżkami otrzymał mieszkający w Waszyngtonie Mark Glaze. Ją także nadano 20 maja z Shreveport. Glaze, podobnie jak burmistrz Bloomberg, był zaangażowany w kampanię na rzecz ograniczenia dostępu do broni. Wreszcie, pod koniec miesiąca, przesyłka z podobną zawartością dotarła do Białego Domu. Adresat, Barack Obama, także próbował przeforsować w Kongresie pakiet ustaw ograniczających dostęp do broni palnej.

PO NITCE DO KŁĘBKA

Substancja okazała się być rycyną – trudno wykrywalną i śmiertelnie groźną trucizną. Choć żadna z trzech przesyłek nie zawierała adresu nadawcy, w ciągu zaledwie tygodnia sprawcę udało się odnaleźć. 7 czerwca przed Sądem Rejonowym w Dallas FBI postawiło zarzuty niejakiej Shannon Guess Richardson – aktorce zamieszkałej w New Boston, w stanie Teksas. Umożliwił to program Mail Isolation Control and Tracking (MICT).

Stworzony w roku 2001 – po odnalezieniu serii listów zawierających laseczki wąglika (zginęło wówczas pięć osób, w tym dwóch pracowników poczty) – program ten zobowiązał amerykańską pocztę do monitorowania i katalogowania nadawanych i odbieranych w USA przesyłek.

Listy nie są czytane – aby je otworzyć, potrzebny jest sądowy nakaz – ale podczas ich sortowania pocztowe komputery skanują kody, daty, godziny, adresy odbiorców i nadawców. Pozyskiwane w ten sposób informacje przechowywane są w ogromnych bazach danych i w razie potrzeby mogą być udostępniane organom ścigania lub agencjom wywiadowczym.

Tak było w przypadku Richardson i wysłanych przez nią listów z rycyną. Wystarczył stempel pocztowy na trzech kopertach oraz zdjęcia około 60 przesyłek, które znalazły się w sortowni w tym samym czasie, w bezpośrednim ich sąsiedztwie. Ich adresy zwrotne zawierały zaledwie trzy kody pocztowe z pobliskiej miejscowości w stanie Texas.

O istnieniu tajnego programu doniósł ostatnio dziennik „New York Times”, powołując się na zastrzegających sobie anonimowość pracowników resortu sprawiedliwości oraz na byłego agenta FBI. Szacuje się, że w 2012 r. amerykańska poczta skatalogowała 160 miliardów przesyłek.

NIEWIDZIALNY ŚWIAT

Podobnie jak w przypadku inwigilacji elektronicznej i telefonicznej, o których doniósł ostatnio światu Edward Snowden, nie jest jasne, jak długo informacje o przesyłkach pocztowych są przechowywane oraz kto i kiedy ma do nich dostęp.

Kongresmani i przedstawiciele administracji – także Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA), kontrolującej programy inwigilacji – uspokajają Amerykanów, że zbierane są tylko tzw. metadane: informacje na kopercie, na telefonicznym billingu lub to, co widać w nagłówkach maili: adresy, numery, godziny, czasy połączeń. Twierdzą, że tylko w rzadkich i uzasadnionych przypadkach monitorowana jest treść, do czego potrzebny jest nakaz sądu.

NSA przekonuje, że jej działania są zgodne z konstytucją, zwłaszcza jej czwartą poprawką (gwarantuje ona obywatelom prawo do ochrony prywatności, zabrania przeprowadzania nieuzasadnionych kontroli, rewizji czy cenzury korespondencji), gdyż NSA ma działać niczym bibliofil, który kolekcjonuje mnóstwo książek, ale nie zagląda do nich, o ile ktoś nie doniesie mu, że któraś jest szczególnie interesująca. Niewinni obywatele nie mają się więc czego obawiać.

Ale czy tak jest? NSA to ogromna organizacja, o której niewiele wiadomo. Zasady jej funkcjonowania, budżet i liczba zatrudnionych są objęte tajemnicą państwową. Eksperci szacują, że dysponuje dziś przynajmniej 10 mld dolarów rocznie (to więcej niż wszystkie wydatki Polski na obronność) i zatrudnia co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób (pytany kiedyś o liczbę pracowników, wicedyrektor NSA John C. Inglis odparł półżartem, że „między 37 tysiącami a miliardem”).

Powołana przez prezydenta Harry’ego Trumana w latach 50., podczas zimnej wojny, NSA prowadziła wywiad elektroniczny przeciw „blokowi wschodniemu”. Potem straciła na znaczeniu, ale nie na długo. W 2001 r., po zamachach z 11 września, z dnia na dzień wszystkie agencje amerykańskiego wywiadu – CIA, FBI, wywiad wojskowy itd. – zaczęły rosnąć jak na drożdżach. Jeszcze we wrześniu 2001 r. Kongres zwiększył wydatki na obronność o 40 mld dolarów; w kolejnych latach budżet zwiększano o dalsze dziesiątki miliardów, za każdym razem poważną część środków przeznaczając na zbieranie informacji.

Działania te miał nadzorować specjalnie do tego celu powołany Resort Bezpieczeństwa Wewnętrznego (Department of Homeland Security). Ten zaś w astronomicznym tempie tworzył nowe instytucje, komórki, departamenty. „Washington Post” pisze, że jeszcze w 2001 r. powołano 24 nowe organizacje wywiadowcze; w 2002 – kolejnych 37, w 2003 – 26, w 2004 – 31, w 2005 – 32. W sumie przed końcem dekady stworzono lub przeorganizowano co najmniej 263 agendy zajmujące się inwigilacją.

TAJEMNICZY I WSZECHMOCNY

Zwiększano nie tylko ich liczbę i budżety, ale też uprawnienia. W październiku 2001 r. na mocy tajnego zarządzenia prezydenta George’a W. Busha rozszerzono m.in. uprawnienia NSA. To właśnie wówczas agencja miała zostać zobowiązana do monitorowania komunikacji elektronicznej, przechowywania telefonicznych bilingów i informacji dotyczących tradycyjnych przesyłek pocztowych. O sprawie mało kto wiedział.

W 2007 r. tajne komisje Kongresu zdecydowały o zwiększeniu kontroli nad działaniami NSA przez specjalnie powołany do tego celu sąd: Foreign Intelligence Surveillance Court (FISC; stworzony został on jeszcze w latach 70., po części w związku z licznymi nadużyciami, jakie wyszły na jaw przy okazji afery Watergate). Właśnie dlatego prezydent Obama i jego współpracownicy powtarzają dziś z uporem, że służby specjalne i stworzone po 2001 r. programy inwigilacji – jak ujawniony przez Snowdena PRISM – podlegają ścisłej kontroli sądów.

Jednak kontrola jest w dużej mierze iluzoryczna. Ze względu na konieczność ochrony tajemnic państwowych, orzeczenia sądu nie są podawane do publicznej wiadomości, rozprawy są zamknięte, do głosu dochodzi tylko jedna strona (przedstawiciele rządu), a od wyroków prawie nigdy nie zdarzają się odwołania. Nominacje sędziowskie nie muszą być aprobowane przez Kongres.

Jak zauważa „New York Times” w artykule redakcyjnym: „FISC jest równie tajemniczy jak wszechmocny, zaś wszelkie próby zrozumienia jego wyroków giną w mgle hipotez i spekulacji”. Między innymi dlatego właśnie deklaracje Obamy, iż gotowy jest do szczerej debaty na temat bezpieczeństwa, inwigilacji i ochrony prywatności, brzmią mało wiarygodnie. Znakomita część Amerykanów nie ma pojęcia, o czym mowa – reguły, jakim podlegają agencje wywiadu, znane są co najwyżej garstce. Pozostali błądzą we mgle.

Również zapewnienia, jakoby zbieranie metadanych miało być działalnością niewinną i nieszkodliwą – czymś, co zwykłemu obywatelowi nie powinno przeszkadzać – nie do końca są przekonujące. Jak zauważa na swoim blogu Ethan Zuckerman – dyrektor Center for Civic Media, działającego przy Uniwersytecie MIT – zważywszy na współczesne możliwości technologiczne, gromadzenie metadanych jest dziś znacznie skuteczniejszą metodą inwigilacji niż czytanie listów czy podsłuchiwanie rozmów, gdyż pozwala na łatwiejsze ich analizowanie i interpretowanie (aby się o tym przekonać, można skorzystać z algorytmu Immersion opracowanego przez studentów Zuckermana: https://immersion.media.mit.edu.

***

„Są w stanie widzieć, połykać, analizować coraz więcej i więcej. Coraz skuteczniej” – mówił na początku czerwca Edward Snowden, podczas nagranego w Hongkongu wywiadu. Ale być może to nie ilość gromadzonych informacji – miliardy przechwytywanych maili czy podsłuchiwanych rozmów – powinna budzić największy strach. Jeszcze bardziej przerażająca jest chyba łatwość, z jaką można to uczynić. Jakaś nieuchronność.

Niewidzialny świat – świat zaszyfrowanych informacji, niedostępnych baz danych, opatrzonych nagłówkiem „tajne przez poufne” dokumentów i klauzul – miał nam zapewnić bezpieczeństwo, chronić demokrację, drogie nam wartości. Czy przypadkiem nie stał się dla nich największym zagrożeniem? Wszyscy jesteśmy podejrzani, nikt nie jest godny zaufania. Wszyscy znaleźliśmy się pod kontrolą. Tylko Wielki Brat się spod niej wymknął.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013