Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po raz pierwszy pojechał do Francji 24 lipca 1937 r. na XVI Międzynarodowy Kongres Studentów Katolickich Pax Romana oraz Kongres pisma Emmanuela Mouniera „L’Esprit”. Podróż zakończyła się 15 sierpnia, ale do wspomnień i wrażeń Jerzy Turowicz wracał jeszcze 10 lat później (tym bardziej że kolejna wizyta w kraju nad Sekwaną i Loarą czekała go dopiero za 13 lat – w listopadzie 1960 r.), pisząc szkic „Czym jest dla mnie Francja?”, przeznaczony na konkurs sekcji polskiej radia francuskiego, w którym uzyskał wyróżnienie.
PAMIĘTA MGŁY NAD SEKWANĄ, LEKKOŚĆ CHODU PARYŻANEK, „cudowną dźwięczność i giętkość francuskiej mowy”. W „wyznaniu wiary we Francję”, jak nazwie ten tekst, jest to dla niego przede wszystkim kraj literatury Ronsarda i Villona, teatru Moliera i Anouilha, filmów René Claira i Renoira. Ale też filozofii Maritaina, z której wyrosło soborowe otwarcie Kościoła na świat współczesny, docenienie „środków ubogich” jako najważniejszych w misji Kościoła, odrzucenie wszelkich odmian pomysłu o sojuszu ołtarza z tronem. Równie inspirujące dla Turowiczowej publicystyki i myślenia o wierze jako najważniejszej sprawy w życiu był system myślowy innego Francuza, redaktora naczelnego miesięcznika „Esprit”, Emmanuela Mouniera. Personalizm, który domagał się prawa do pełnego rozwoju dla każdej osoby ludzkiej, był zarówno antyindywidualistyczny, jak antytotalistyczny – krytyczny tak wobec demokracji mieszczańskiej, jak i demokracji pozornej, która gwarantowała prawa człowieka jedynie w dokumentach, ustawił myślenie naczelnego „TP” na całe życie.
W OBRONIE MARITAINA I KATOLICYZMU FRANCUSKIEGO EN BLOC występuje Turowicz w maju 1936 r. na łamach tygodnika „Prosto z mostu”, tekstem „O Maritanie, czyli o najlepszym katolicyzmie”, podejmując polemikę z tekstem Adama Doboszyńskiego (nawiasem mówiąc, miesiąc później Doboszyński stanął na czele tzw. marszu na Myślenice, podczas którego doszło do antyżydowskich zajść). Turowiczowi ze zrozumiałych względów bliski był katolicki nurt kultury francuskiej, z takimi postaciami jak Georges Bernanos, Fryderyk Ozanam, Leon Bloy, Karol Péguy, ale też ruch księży-robotników z lat 40. czy postacie Karola de Foucauld i Madeleine Hutin. Ten kształt katolicyzmu przedstawiał jako wzór jeszcze przed wojną, np. na łamach „Głosu Narodu” w 1939 r., pisząc: „głębokie poznanie, zrozumienie, i przeżycie katolickiej kultury Francji (...) wydaje mi się koniecznym warunkiem pogłębienia naszego życia religijnego oraz rozwoju polskiej kultury katolickiej”. Albo 4 lata wcześniej na łamach miesięcznika „Odrodzenie”, dla którego przetłumaczył esej Mouniera o pracy. Równie bliska była jednak Turowiczowi ta część francuskiej filozofii, która wywodziła się z myśli Diderota, Woltera czy Rousseau i idei „wolność, równość, braterstwo”. A wiara w wielką Francję była u niego tak gorliwa, że deklarował ją przy okazji 14 lipca, francuskiego święta narodowego”, zarówno w 1939 r., kiedy pisał o Francji, że „dla Polski i Polaka Francja jest tą pierwszą wielką miłością, tą miłością, do której się zawsze powraca”, jak w 1947 r., kiedy świeże było w pamięci doświadczenie 1940 r., czy w 1958 r. po przewrocie, który wyniósł do władzy gen. Charles’a de Gaulle’a.
„NIGDYŚMY NIE ODCHODZILI OD TEJ PIERWSZEJ MIŁOŚCI” – napisał do Turowicza w ’39 roku po tekście „Wieczna i wielka” Karol Ludwik Koniński, krytyk literacki i moralista. Turowicz też nie zmienił uczuć i choć w liście do Czesława Miłosza z listopada 1967 r. deklaruje, pisząc o równie sobie bliskich Włoszech: „Kocham ten kraj”, to jednak przyznaje Miłoszowi rację, że „Rzym to prowincja”, i jeśli to miasto mu „dostarcza intelektualnych podniet, to przede wszystkim dlatego, że z okazji Soboru czy Synodu zjeżdża się tu z całego świata ogromna gromada ludzi bardzo ciekawych, dużej nieraz klasy moralnej i intelektualnej, no i zawdzięczam temu Rzymowi wiele przyjaźni bardzo cennych”. Centrum świata pozostała Francja. Goście Turowiczów przekonywali się o tym już na klatce schodowej kamienicy przy Lenartowicza, gdzie słychać było odtwarzane z płyt piosenki Brela, Aznavoura i Piaf, i gdzie ze skrzynki pocztowej wyjmowano w miarę świeże numery pisma „Paris Match”.