Więcej niż informacja

Trudno się bez zgorszenia przyglądać, jak celebrans, zamiast głosić kazania, czyta z kartki cudzy tekst. To obraza Pana Boga i lekceważenie słuchaczy! Niestety, takie przypadki wykręcania się z homiletycznego obowiązku przytrafiają się coraz częściej.

26.07.2011

Czyta się kilka minut

W starszych, budowanych przed ostatnim soborem kościołach - a takich nadal jest w Polsce większość - zobaczyć można wysokie kazalnice. Zwracają uwagę nie tyle swoim kształtem (choć niektóre, szczególnie te z okresu baroku, są prawdziwymi dziełami sztuki), ile chronicznym brakiem "zawartości". To dziś jedyny sprzęt, trwale i wyraźnie obecny w świątynnym wnętrzu, który zupełnie nie jest używany. Nawet osławiony drewniany konfesjonał z kratkami, któremu już tyle razy wróżono, że przeminie, przetrwał i każdej niedzieli gromadzi przy sobie większą lub mniejszą grupę penitentów. Osieroconej kazalnicy nikt nie potrzebuje, ot, może czasem rzucą na nią okiem turyści.

Czemu służyły te piętrzące się w górę ambony, ozdobione wizerunkiem gołębicy - Ducha Świętego? Czy chodziło o to, by przed epoką mikrofonów i głośników każdy, nawet z najdalszych miejsc kościoła, mógł słyszeć głos kaznodziei? Tak, to ważny powód, ale nie najistotniejszy. Homilia to centralna część liturgii słowa - a pierwsza część Mszy jest przecież niczym innym jak zstępowaniem Dobrej Nowiny do serca człowieka. Dopiero gdy zagości w nas słowo Boże, rozpoczynamy "drugą odsłonę" świętego obrzędu - liturgię eucharystyczną. Tutaj kierunek jest odwrotny: z dołu ku górze. To droga wstępowania przemienionego człowieka ku Bogu. A przemieniać go mają słowa i gesty kaznodziei, głoszącego nowinę o Zbawicielu. Dlatego zapewne intuicja naszych przodków, pamiętających ewangeliczny obraz Chrystusa głoszącego kazanie ze szczytu pagórka, podpowiadała im, że lepiej jest, gdy słowo Boże spływa na ludzi z wysokości. Do dziś pamiętam takie kazania prymasa Wyszyńskiego w warszawskiej katedrze - mimo że od tego czasu minęło już ponad trzydzieści lat.

Twórcy nowych przepisów liturgicznych, w słusznej trosce o to, by miejsce głoszenia homilii było integralnie związane z ołtarzem, przenieśli ambonę do prezbiterium. Po drodze przepadły wysokie, kręte schodki i cała specyficzna konstrukcja w rodzaju "bocianiego gniazda". W ten sposób kazalnica stała się pulpitem. Idea wywyższenia tego miejsca została utrzymana, dziś jednak reprezentuje ją symboliczny próg, na który wstępuje celebrans lub lektor, by czytać z lekcjonarza.

Niektórzy interpretują to "wyrównanie poziomów" w demokratycznym duchu czasów współczesnych, a to oznacza założenie, że mówiący z góry automatycznie wywyższa się nad swoich słuchaczy. Ale to nieprawda. Do dziś w wielu kościołach ewangelickich kaznodzieje używają wysokich ambon, a przecież nie można powiedzieć, by duchowieństwo bratnich wspólnot wyróżniało się jakąś specjalną arogancją wobec swoich wiernych. Przynajmniej w porównaniu z nami, katolikami. To, jacy jesteśmy w stosunku do drugiego człowieka, nie zależy od miejsca, z którego mówimy, ale od nas samych. Dobry kaznodzieja - niezależnie od tego, czy mówi z kazalnicy czy z pulpitu - wie, że głosi Chrystusa i to On ma być przede wszystkim widoczny, nie zaś jego głosiciel.

Rolą kazania nie jest przekazywanie informacji. Każde kazanie, włącznie z jego najważniejszą formą, jaką jest homilia (czyli opowieść wywiedziona wprost z aktualnych czytań niedzielnych), powinno być świadectwem. Kaznodzieja nie jest zwykłym mówcą, lecz świadkiem, osobą niejako wystawioną na uszy i oczy zgromadzenia. Równie ważne albo wręcz ważniejsze od tego, co mówi, jest to, w jaki sposób to robi. Nie tylko jego słowa, ale i emocje, wreszcie całe ciało są integralną częścią kazania. Każdy jego gest, grymas twarzy, świadczy o prawdzie jego słów. Pokazuje też wyraźnie, czy on sam jest autentyczny, czy warto, uwierzywszy mu, zawierzyć Słowu, które głosi.

Wiedząc to wszystko, nie załamuję rąk, słuchając kiepskiego kazania. Trudno, każdy może mieć gorszy dzień, nawet ksiądz. Wszyscy pewnie chcielibyśmy być kryształowo czytelni na co dzień, ale wiemy, że w prawdziwym życiu rzadko to się udaje. Lepiej jednak wtedy uczciwie podzielić się z innymi własną bezradnością, niż ukrywać ją za fasadą pięknych słów. Ludzie to zrozumieją. Nie wybaczają tylko irytującego tonu płytkich, napuszonych pouczeń.

Trudno się bez zgorszenia przyglądać, jak celebrans, miast głosić kazanie, czyta z kartki cudzy tekst. To przecież obraza Pana Boga i lekceważenie słuchaczy! Niestety, takie przypadki wykręcania się z homiletycznego obowiązku przytrafiają się często, i chyba coraz częściej. Popularne są księżowskie ściągawki, z których korzystają wypaleni lub mało pomysłowi kaznodzieje - jak gdyby brakło im cotygodniowej inspiracji, jak gdyby nie było wokół nas ludzi pogubionych, lecz wygłodniałych żywego słowa...

Co gorsze, zły przykład idzie z góry. Myślę tu o komunikatach Konferencji Episkopatu Polski, co jakiś czas wygłaszanych z ambon podczas niedzielnych Mszy. Celebrujący księża, otrzymawszy taki okólnik, oczywiście rezygnują wtedy z kazania. Tymczasem nie jest to nawet list pasterski, w którym biskup zwraca się do wiernych wprost - ale zwykła informacja, podana w trzeciej osobie, pełna zwrotów typu "biskupi omówili" lub "zwrócili uwagę".

Ambona jest miejscem świętym, wie o tym każdy seminarzysta: jej godność wymaga, by wstępował na nią tylko głosiciel Słowa. Nie można z tego miejsca wygłaszać komentarzy, prowadzić śpiewu, odczytywać ogłoszeń parafialnych (skądinąd i ten zakaz jest notorycznie łamany) ani żadnych innych ogłoszeń.

Z ambony w ogóle nie powinno się niczego odczytywać. Taka postawa też jest świadectwem - ale wyłącznie tego, że kaznodzieja pragnie odfajkować swój obowiązek. Czy zadaje sobie wtedy pytanie, jaki duszpasterski pożytek płynie z takiego "kazania"? Ludzie przecież słuchają go tak, jak niegdyś słuchało się sprawozdania z obrad Biura Politycznego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2011