Widziane znad Olzy

„Gołym okiem widać, że jest nas coraz mniej” – uważa Marian Siedlaczek. Jak wygląda dziś Zaolzie? Jak czują się tamtejsi Polacy?

18.10.2021

Czyta się kilka minut

Gorolski Święto w Jabłonkowie to flagowa impreza Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego. Czechy, sierpień 2021 r. / ANDRZEJ OTCZYK
Gorolski Święto w Jabłonkowie to flagowa impreza Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego. Czechy, sierpień 2021 r. / ANDRZEJ OTCZYK

Osiemdziesiąt trzy lata temu, w październiku 1938 r., Wojsko Polskie wkroczyło do należącej do Czechosłowacji części Śląska Cieszyńskiego, zwanej Zaolziem. Miejscowi Polacy witali żołnierzy entuzjastycznie. Mimo 20 lat intensywnej i momentami brutalnej czechizacji, wciąż byli tu najliczniejszą grupą narodowościową. Ich radość trwała niecały rok, do września 1939 r. Po II wojnie światowej Zaolzie znów znalazło się poza granicami Polski.

Historia odcisnęła tu wyraźne piętno. Historia, która do dziś jest przedstawiana inaczej przez obie strony, polską i czeską. Jak Zaolzie wygląda dziś?

Pokłosie propagandy

W grudniu 2007 r., gdy na mocy porozumienia z Schengen znikały graniczne szlabany na mostach nad Olzą, po czeskiej stronie widać było niepokój. Marian Siedlaczek, długoletni współpracownik polskiej prasy na Zaolziu i pierwszy redaktor naczelny niekomunistycznego już „Głosu Ludu” (dziś ukazuje się dwa razy w tygodniu jako „Głos”), przyczyny lęku Czechów przed otwarciem granicy upatruje w długoletniej antypolskiej propagandzie.

– Najbardziej była ona widoczna za pierwszej Solidarności i w latach stanu wojennego – mówi Siedlaczek. – Polaków przedstawiano jako uosobienie zła, prowodyrów niepokojów i strajków, którzy zagrażają komunizmowi, bezpieczeństwu, dobrobytowi. Masa ludzi tutaj w to uwierzyła. Także miejscowi Polacy. Nie bez powodu właśnie w latach 80. najbardziej w XX stuleciu zmniejszyła się na Zaolziu liczba osób przyznających się do polskości.

Siedlaczek zna każdy niuans historii regionu. Jego nazwisko pojawia się tu w księgach parafialnych od XVII w. Zmieniały się pokolenia i granice, ale jedno pozostawało: jak wiele rodzin o polskich korzeniach, Siedlaczkowie wciąż się czują Polakami.

Wojna napsuła krwi

Austriacki spis ludności z 1910 r. wykazał, że na późniejszym Zaolziu mieszkało wtedy 124 tys. Polaków, 33 tys. Czechów i 22 tys. osób innej narodowości (głównie Niemców). Sam termin „Zaolzie” był jeszcze nieznany, pojawił się po decyzji Rady Ambasadorów (organu państw zwycięskich w I wojnie światowej) z lipca 1920 r. Rada podzieliła dawne Księstwo Cieszyńskie, przyznając Czechosłowacji jego zachodnią część – w tym tereny, na których Polacy stanowili bezwzględną większość (z polskiej perspektywy położone „za Olzą”).

Czesi wykorzystali fakt, iż odrodzona Rzeczpospolita musiała się wtedy bronić przed bolszewikami, i dzięki intensywnemu lobbingowi doprowadzili do rozstrzygnięcia sporu granicznego z Polską z pominięciem plebiscytu, który zapewne by przegrali. Zachodnie mocarstwa zignorowały fakt, że w niektórych gminach Polacy stanowili 90 proc. ludności. Przyznały Pradze uprzemysłowiony obszar, który obejmował część Zagłębia Ostrawsko-Karwińskiego, i przez który biegła strategiczna koszycko-bogumińska linia kolejowa.

Wcześniej, w 1918 r., powstała po rozpadzie monarchii austro-węgierskiej Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, w porozumieniu ze swoim odpowiednikiem – czeską Krajową Radą Narodową dla Śląska (Zemský národní výbor pro Slezsko) – wytyczyła wstępnie przyszłą granicę w oparciu o kryterium demograficzne. Praga nie uznała jednak tej umowy. 23 stycznia 1919 r. wojska czeskie zaatakowały, dążąc do opanowania całego Śląska Cieszyńskiego, łącznie z powiatem bielskim. Zostały zatrzymane na linii Wisły, po czym zawarto rozejm, ustalając linię demarkacyjną na Olzie. Wkrótce rzeka stała się granicą.

– Wojna czesko-polska napsuła wiele krwi – mówi Stanisław Gawlik, zaolzianin, który kierował Sekcją Historii Regionu Polskiego w Związku Kulturalno-Oświatowym w Republice Czeskiej.

Pomnik dla generała

Napsuła wtedy, ale bywa, że psuje ją również dziś. W 2013 r. Czesi postawili w gminie Bystrzyca (Bystřice) pomnik generała Josefa Šnejdárka, który w 1919 r. dowodził korpusem mającym „wyzwolić” tę ziemię z rąk Polaków. Nie konsultowali tego z organizacjami polskimi z Zaolzia. Tymczasem Šnejdárek pamiętany jest przez Polaków jak najgorzej. Walki z oddziałami polskiej samoobrony, mniej licznymi, trwały wtedy niewiele ponad tydzień, ale były krwawe i brutalne. Faktycznej liczby ofiar do dziś nie udało się ustalić.

– Rok 1919 jest solą w oku dla Polaków tu żyjących – twierdzi Stanisław Gawlik. – Tamte tragiczne wydarzenia są natomiast umiejętnie prezentowane przez władze czeskie. Mówi się, że Czesi mieli święte prawo wystąpić zbrojnie, bo te tereny im się należały, skoro od czasów Kazimierza Wielkiego książęta cieszyńscy byli lennikami Korony Czeskiej.

– Oni z kolei mają do nas pretensje o rok 1938 – dodaje Gawlik. – Co prawda Wojsko Polskie zajęło Zaolzie bez walki, ale prowadzone następnie deportacje Czechów w ramach polonizacji regionu nie musiały przybrać aż tak dużych rozmiarów. Przyszli tu ludzie z centralnej Polski, którzy nie znali miejscowych realiów i nawet wielu miejscowych Polaków miało za ich przyczyną olbrzymie problemy. Później z kolei, w czasie niemieckiej okupacji, Czesi mścili się za doznane krzywdy, wydając Niemcom bojowników polskiego ruchu oporu.

Historia do sarkofagu?

Spory o historię dały o sobie znać także na forum Euroregionu Śląsk Cieszyński – Tèšínské Slezsko, który z założenia ma łączyć oba narody na pograniczu.

Strona czeska miała żal, że wydając mapę regionu – w ramach funduszu „Zaolzie teraz”, finansowanego przez euroregion – Polacy mieli nadużyć zaufania partnerów. Chodziło o to, że na stronie tytułowej mapy wyeksponowano tylko polską flagę, nazwy miejscowości po czeskiej stronie podano tylko po polsku, i że na mapie zaznaczono historyczne granice z roku 1918 i 1938.

– Wydaliśmy ją dla turysty polskiego, stąd polskie nazwy po czeskiej stronie – tłumaczy Krzysztof Szelong, dyrektor Książnicy Cieszyńskiej (odpowiadała za przygotowanie mapy). – Równie istotny wydaje się zamysł utrwalenia i upowszechnienia polskiego nazewnictwa zaolziańskich miejscowości. Ono jest częścią dziedzictwa kulturowego tego obszaru i powinno podlegać ochronie. A jeśli chodzi o zaznaczenie historycznych granic, to naszym celem było jedynie zwizualizowanie tego obszaru, bo jako region kulturowo-historyczny nie ma on ściśle wytyczonych i powszechnie uznanych granic. Notkę na ten temat zamieszczono na rewersie mapy, podobnie jak czeskie odpowiedniki polskich nazw miejscowości.

Wyjaśnienie nie zadowoliło ówczesnego sekretarza euroregionu po stronie czeskiej, Vacláva Laštůvki, który zaproponował, by projekty historyczne realizowane w ramach współpracy transgranicznej objąć swego rodzaju moratorium. – Nazywam to sarkofagiem, jak ten w Czarnobylu – mówił Laštůvka. – Stwórzmy platformę wymiany poglądów na temat historii, ale poza sferą wspólnych projektów euroregionu. Dopiero gdy na tej platformie uda się uzgodnić stanowiska, a będą potrzebne pieniądze do ich prezentacji, moglibyśmy uruchomić środki euroregionu.

Strona polska odrzuciła ideę „sarkofagu”. – Tak naprawdę chodziło o to, żeby trudne sprawy historyczne zamieść pod dywan. Żeby odciąć źródła finansowania wspólnych rzetelnych badań dziejów Śląska Cieszyńskiego, zwłaszcza procesów i wydarzeń z pierwszej połowy XX w., tak istotnych nie tylko dla tożsamości Polaków na Zaolziu, ale też dla rozwijania zdrowych relacji między sąsiednimi narodami – uważa Krzysztof Szelong.

Rząd czeski wsparł protest Polaków w tej sprawie i moratorium nie zostało ogłoszone. Nie znaczy to, że udało się ustalić wspólną wersję historii. Znakiem rozbieżności są tablice z informacjami na temat dziejów Zaolzia, umieszczone nad granicą po obu stronach Olzy. Jedne zredagowano pod pieczą Książnicy Cieszyńskiej, drugie – Muzeum Téšínska (Muzeum Ziemi Cieszyńskiej) w Czeskim Cieszynie. Ich treści nie są identyczne.

Dziś sobie ufamy

Sekretarz euroregionu ze strony polskiej, Bogdan Kasperek, nie ukrywa, że współpraca bywa trudna. Ostatni przykład to opisy ekspozycji finansowanych z funduszy europejskich, a realizowanych wspólnie przez samorządy Skoczowa i Gródka (cz. Hrádek), Hażlacha i Kocobędza (cz. Chotěbuz), czy Brennej i Wędryni (cz. Vendryně). Tak się złożyło, że we wszystkich tych przypadkach opisy w zaolziańskich miejscowościach zamieszczono tylko po czesku, choć w miejscowościach polskich – po polsku i czesku.

– Dziwię się polskim samorządowcom, że się na to godzą. Ważniejsza dla nich jest nowa kładka dla pieszych czy chodnik niż pielęgnowanie pamięci historycznej. Przecież w Gródku czy Wędryni do dziś żyje znaczący odsetek Polaków – zżyma się Krzysztof Szelong.

Po protestach polskich działaczy z Zaolzia w partnerskich placówkach zamieszczono dwujęzyczne napisy. – Z czeskim starostą [odpowiednik wójta – red.] gminy Wędrynia szarpaliśmy się o to przez pół roku – mówi Stanisław Gawlik.

Bogdan Kasperek widzi jednak we współpracy więcej blasków niż cieni. – Wśród starostów czeskich gmin nadgranicznych nie dostrzegam dziś ani jednego polakożercy, choć w przeszłości, owszem, tacy się zdarzali. Zaszłości historyczne nie powinny wpływać na dzień dzisiejszy. Staramy się iść wspólnie do przodu. Najlepszy dowód, że Euroregion Śląsk Cieszyński ma więcej projektów niż inne euroregiony na pograniczu polsko-czeskim.

Podobnie mówi Tomaš Balcar, sekretarz euroregionu po stronie czeskiej. – Współpraca jest bardzo dobra – zapewnia. – Po latach wzajemnego poznawania się dotarliśmy do punktu, w którym sobie ufamy i jesteśmy wzorem dla innych euroregionów, nie tylko na granicy czesko-polskiej. Biorąc pod uwagę trudną historię, tym bardziej to cieszy.

– A jeśli mówimy już o jakichś pojedynczych problemach – dodaje Balcar – to tak, czasem pojawia się kwestia np. braku dwujęzycznych materiałów, napisów itp. I to po obu stronach granicy. Ale mogę sobie dać rękę uciąć, że bardziej chodzi tu o brak wyczucia dla współpracy transgranicznej, czasem o niezdawanie sobie sprawy z jakichś oczywistych rzeczy albo o nieuwagę, a nie o złą wolę.

Czy było co świętować

Nie wszyscy jednak myślą tu podobnie. W 2020 r. w Czeskim Cieszynie odsłonięto – z inicjatywy władz miasta i Muzeum Ziemi Cieszyńskiej – pomnik, który wywołał burzę: słup graniczny, mający upamiętniać 100-lecie wytyczenia granicy Czechosłowacji na Śląsku Cieszyńskim, Orawie i Spiszu oraz powstania miasta Czeski Cieszyn.

Czy było co świętować? „Moim zdaniem nie” – komentował na łamach „Głosu Ziemi Cieszyńskiej” Krzysztof Neścior, miłośnik lokalnej historii. – „100 lat temu, w rok po zbrojnym zajęciu przez Czechów Zaolzia, ustalenie granic było szokiem i kolejną tragedią dla wielu polskich rodzin z obu stron Olzy. Część Zaolziaków do końca nie wierzyła, że będzie mieszkać w Czechosłowacji. Sądzili, że jest to przejściowe rozwiązanie. Na wielu z nich, z powodów politycznych i narodowych, czekały represje. W latach 20. kilka tysięcy ludzi z Zaolzia musiało uciekać do Polski. Uciekinierzy zamieszkali m.in. w specjalnym obozie dla polskich uchodźców powstałym w Oświęcimiu, o czym dziś mało kto już pamięta”.

– Stawiając ten słup, Czesi chcieli podkreślić, że to miasto jest ich, że po stu latach ten teren jest ich. Tak jakby nie czuli się tu u siebie. Pewnie z tych samych powodów niektóre czeskie sprzedawczynie upominają klientów z Polski, aby mówili po czesku, choć dobrze rozumieją polski, a sklep jest sto metrów od granicy – mówi Marian Siedlaczek.

Przyszłość we własnych rękach

Dzisiejsze Zaolzie to inne miejsce niż w roku 1918 czy 1938. Nie ma już tamtej Karwiny, opisywanej przez Gustawa Morcinka, z familokami polskich górników. Nie ma słynnego polskiego gimnazjum w Orłowej. Wiele osiedli pochłonęły górnicze wyrobiska, po niektórych zostały tylko cmentarze z polskimi nazwiskami. W czasach komunizmu zmieniono siedziby i granice powiatów, aby administracyjnie region był w możliwie jak najmniejszym stopniu polski. Dzieła dezintegracji dopełniają budowane ostatnio arterie komunikacyjne.

Tymczasem Polaków systematycznie ubywa: podczas spisu w 2011 r. narodowość polską zadeklarowało dokładnie 26551 osób, czyli 7,8 proc. mieszkańców Zaolzia.

– Gołym okiem widać, że jest nas coraz mniej – mówi ze smutkiem Marian Siedlaczek. – Zmniejsza się liczba polskich przedszkoli, klasy w polskich szkołach są coraz mniej liczne. Nie jest to już skutek polityki władz czeskich, w ciągu ostatnich 30 lat nie obserwuję żadnych zakusów na nasz stan posiadania. Przeciwnie, Praga wspiera dotacjami polskie organizacje, stowarzyszenia, prasę. My się po prostu sami wynaradawiamy przez asymilację, mieszane małżeństwa itp. Z różnych względów wygodniej tu być Czechem niż Polakiem.

W mniej pesymistycznym tonie mówi Helena Legowicz, prezes Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego. – Jestem umiarkowaną optymistką co do przyszłości Polaków na Zaolziu. Polską narodowość deklaruje ponad 30 tys. ludzi, z czego 10 tys. należy do PZKO. Nasz związek to nie tylko zespoły folklorystyczne i utrzymywanie tradycji. To także promocja polskiej współczesnej kultury, skierowana też do społeczeństwa większościowego. Koła PZKO organizują nie tylko duże przeglądy artystyczne i festiwale, jak Gorolski Święto w Jabłonkowie, Dolański Grom czy Bystrzycki Zlot, ale przede wszystkim imprezy niemasowe: występy teatrów amatorskich, pokazy filmów, spotkania autorskie.

– Członkostwo w PZKO nie wiąże się z profitami czy przywilejami – mówi Helena Legowicz. – Ludzie przychodzą do nas z potrzeby serca. Nie dlatego, by pokazywać na zewnątrz swoją polskość, ale dlatego, że tę polskość mają w sobie, przekazywaną od pokoleń.

Autorzy firmowanego przez Kongres Polaków w Republice Czeskiej dokumentu „Wizja 2035” utrzymują, że jeśli pracę organiczną w środowisku polskim nie tylko utrzyma się na obecnym poziomie, ale rozwinie, możliwe będzie zachowanie polskiego stanu posiadania na Zaolziu w kolejnych 20 latach. Czy mają rację? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021