Święta kontrabanda

Co najmniej milion egzemplarzy Biblii przerzucono nielegalnie do Związku Sowieckiego. Jak dziś wspominają to ówcześni „przemytnicy”?

26.09.2022

Czyta się kilka minut

Założyciel i wieloletni dyrektor Open Doors, Holender Anne van der Bijl – znany jako „brat Andrew” – na pomysł przerzucania Biblii  do Związku Sowieckiego przez Polskę wpadł jeszcze w latach 50. XX wieku. / ARCHIWUM OPEN DOORS USA
Założyciel i wieloletni dyrektor Open Doors, Holender Anne van der Bijl – znany jako „brat Andrew” – na pomysł przerzucania Biblii do Związku Sowieckiego przez Polskę wpadł jeszcze w latach 50. XX wieku. / ARCHIWUM OPEN DOORS USA

Hrihorij Parylak ze Lwowa był młodym chłopakiem, gdy jego rodzice urządzili we własnym mieszkaniu magazyn Biblii w języku rosyjskim i ukraińskim, przemycanych z Polski.

– Czekaliśmy na pociągi z Przemyśla i odbieraliśmy literaturę od zaufanych osób. Byli wśród nich zielonoświątkowcy, adwentyści, metodyści, przedstawiciele innych wyznań, także młodzież katolicka. Od nas z kolei paczki z Pismem Świętym zabierali kurierzy z dalszych regionów, z Krzywego Rogu na wschodniej Ukrainie, z Kaukazu, nawet z Syberii. Dopiero jako dorosły zdałem sobie sprawę, jakie konsekwencje groziły nam w razie wpadki: wysoka grzywna, a nawet więzienie. Dla komunistycznych funkcjonariuszy Biblia była czymś bardziej niebezpiecznym niż broń. Obowiązkowe pytania, które słyszało się w czasie kontroli granicznej, brzmiały: „Zbroja jest’? Biblia jest’?” – wspomina Parylak w rozmowie z „Tygodnikiem”.

Historyk ks. Roman Dzwonkowski we wstępie do „Leksykonu duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1988” pisze: „Warunkiem stworzenia komunistycznego »raju« było wyeliminowanie wierzeń religijnych. Bezwzględne dążenie do tego celu rozpoczęło się już w czasie rewolucji bolszewickiej i było konsekwentnie realizowane”.

Sowiecka władza burzyła świątynie, więziła i mordowała duchownych, zakazała nauczania religii dzieci i młodzieży, a także rozpowszechniania, opracowywania i przechowywania literatury religijnej. Łamanie tych zakazów objęte było od początku surowymi sankcjami, łącznie z wieloletnim uwięzieniem w łagrze, na mocy osławionego art. 58 kodeksu karnego z 1927 r.

Po II wojnie światowej antyreligijny kurs partii komunistycznej został jeszcze zaostrzony. Pod rządami Nikity Chruszczowa w 1961 r. XXII zjazd Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego wytyczył kierunki „budowy rozwiniętego komunizmu”, za jeden z celów uznając likwidację religii. Ten priorytet nie zniknął później w epoce Leonida Breżniewa; odwilż przyniosły dopiero rządy Michaiła Gorbaczowa.

Polski pomost

Założyciel i wieloletni dyrektor misyjnej organizacji Open Doors, Holender Anne van der Bijl (w kręgach protestanckich znany jako „brat Andrew”), opowiada w filmie „Boży przemytnicy”, że pomysł przewozu zakazanej księgi na wschód po raz pierwszy pojawił się podczas jego wizyty w Warszawie w 1955 r.

Nie miał tu żadnych kontaktów, więc po niemiecku zapytał w autobusie o kogoś, kto może mu podać adres jakiegoś chrześcijanina w tym mieście. Tak trafił do Brytyjskiego i Zagranicznego Towarzystwa Biblijnego przy Nowym Świecie 41. Ówczesny dyrektor tej instytucji, Aleksander Enholc, opowiedział niespodziewanemu gościowi o ateistach, którzy ryzykując więzieniem, a nawet życiem, za sowitą opłatą przemycali do Związku Sowieckiego rosyjskojęzyczne Biblie kupowane w sklepie Towarzystwa.

Wtedy po raz pierwszy „brat Andrew” pomyślał, że musi przerzucać Pismo Święte do Związku Sowieckiego. Był ­lipiec, w polskiej stolicy trwały ­gorączkowe przygotowania do V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów, sztandarowej imprezy partii komunistycznej.

Mieszkający obecnie w Wiśle Henryk Król wspomina w rozmowie z „Tygodnikiem”, że sklep przy Nowym Świecie 41 był traktowany przez władze PRL jako dowód na wolność religijną w Polsce, ale w rzeczywistości zaspokajał zaledwie małą część popytu na Biblię. W innych krajach bloku wschodniego nie było nawet takich miejsc, więc zaopatrywanie w Pismo Święte ludzi wierzących stało się jednym z zadań działających na Zachodzie misji – nie tylko holenderskiej Open Doors, ale też niemieckich („Licht nach Osten”, „Friedensstimme”, „Ewangelia dla każdego”) i innych, także amerykańskich oraz kanadyjskich.

Polska pełniła tu rolę swoistego pomostu między Zachodem a Wschodem. Przedstawiciele misji rzadko zapuszczali się dalej niż nad Wisłę, powierzając dalsze rozpowszechnianie literatury polskim współpracownikom. Punkty przerzutowe funkcjonowały w wielu miejscowościach, od Szczecina i Wrocławia po Warszawę, Płock i Lublin.

Skrytka pod kazalnicą

Władysław Kosowski z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w rozmowie z „Tygodnikiem” opowiada o dostawach literatury, które do Szczecina szły drogą morską ze Szwecji. Magazyn książek, przeważnie Biblii w języku rosyjskim, działał w jednym z domów prywatnych, a korzystali z niego współpracujący z sobą adwentyści i baptyści.

Pastor Kościoła Baptystów w Olsztynku, nieżyjący już Stefan Szmigiel, schowek na zakazany towar urządził w baptysterium kaplicy, zamaskowany deskami. Z kolei Krzysztof Bednarczyk, pastor baptystów w zborze krakowskim – również już nieżyjący, a dla sprawy przerzutu literatury religijnej na Wschód zasłużony – przyjmował duże partie Biblii w języku rosyjskim i umieszczał je w kościele pod podium, na którym stały stół komunijny i kazalnica.

Punkt przerzutowy, zawiadywany przez osoby z kręgu Instytutu Prymasa Wyszyńskiego w Częstochowie, działał też w klasztorze jasnogórskim. W Lublinie taki punkt zorganizowały w swym klasztorze siostry szarytki. Mieszkający w tym mieście Julian Grzesik barwnie opisał przeżycia związane z przerzutem literatury na Wschód w książce „Przemytnicy Biblii w posłudze ewangelicznej”.

Również on i jego żona uczestniczyli w rozpowszechnianiu Biblii. Julian wspomina w rozmowie z „Tygodnikiem”, że kiedy otrzymał zakaz wyjazdów za granicę, żona Helena przez wiele lat samodzielnie kontynuowała to dzieło. W ich mieszkaniu, w bloku na drugim piętrze, również działał punkt przerzutowy.

Pod osłoną nocy

Składowanie literatury przeznaczonej do wywozu za wschodnią granicę mogło mieć dla gospodarzy zakonspirowanych pomieszczeń przykre skutki, dlatego książki transportowano w tajemnicy. O schowkach wiedziało wąskie grono osób, a dostawy odbywały się zwykle nocą.

Julian Grzesik opisuje wzbudzający dziś uśmiech wyjątek od tej reguły: „Pewnego dnia, w czasie stanu wojennego, o godzinie 9.00 pomagaliśmy w rozładowywaniu jednej z dostaw Biblii u sióstr szarytek przy ulicy Staszica. W pobliżu, przy ulicy Zielonej, stacjonowało ZOMO. W pełnej napięcia atmosferze, gdy pracownicy sąsiadującego z klasztorem szpitala usuwali parkujące na chodniku samochody, przez wąską bramę wjechał na teren kościelny duży samochód z zachodnią rejestracją. Dostarczoną w takiej scenerii literaturę ukryły siostry w pomieszczeniach klasztornych”.

Licząca ponad sto lat Halina Ostik z Warszawy, która w czasie II wojny światowej pomagała Żydom, walczyła w AK, uczestniczyła w powstaniu warszawskim i trafiła do niemieckiego obozu, tak w książce „Halina. Wiara pośród ognia” opowiada o przeżyciach związanych z przemycaniem Biblii w epoce PRL: „W tym czasie staliśmy się [z „bratem Andrew” – red.] przyjaciółmi i postanowiliśmy, że będziemy współpracować w przekazywaniu Biblii ludziom w Polsce”. Chcąc zminimalizować ryzyko, „Biblie po rosyjsku i polską literaturę chrześcijańską przywożono różnymi drogami, aby nie tworzyć schematu, który ktoś mógłby wykryć. Robiliśmy to głównie w nocy, a książki były wnoszone do mojego mieszkania w ciężkich walizkach”.

„Wiedzieliśmy oczywiście, że gdyby Służba Bezpieczeństwa zrobiła nalot na budynek, książki zostałyby ­znalezione – wspominała Halina Ostik. – Zatem moi młodzi znajomi, którzy pracowali ze mną, zabierali je i rozdawali tak szybko, jak to było możliwe”.

Brat Dick przybywa przed północą

O nocnych dostawach Biblii do rodzinnego domu w Gliwicach opowiada mi również Henryk Król. – Naszym głównym kontaktem był brat Dick z Open Doors – wspomina. – Nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy się zjawi, zwykle było to między godziną 23 a 24. Po kryjomu rozładowywaliśmy w naszym garażu jego samochód. Pojazd ten miał specjalne schowki pod podłogą, podwójne ściany i nie wiem, czy też nie podwójny sufit. W jednym transporcie mogło być do tysiąca Biblii.

– Brat Dick odwiedzał nas dwa lub trzy razy w roku – wspomina Król. – Pakunki rozwoziliśmy następnie do mniejszych punktów na Śląsku Cieszyńskim, w Wiśle, Skoczowie czy Ustroniu. Kiedy nadchodził sygnał, literaturę rosyjskojęzyczną przekazywaliśmy zaufanym kurierom, a oni przemycali ją dalej na Wschód. Istniała cała sieć złożona z ludzi dobrej woli, z różnych denominacji, którzy nie bali się konsekwencji swego zaangażowania w tę pracę. Bez Biblii nie możemy przecież mówić o chrześcijaństwie, dlatego bycie częścią sieci przemytników Pisma Świętego było wielkim honorem.

W puszkach z morelami

Bywało i tak, że literaturę przewozili do Związku Sowieckiego stacjonujący w Polsce żołnierze Armii Czerwonej. Zadania tego podejmowali się za wysoką opłatą, podobnie jak personel pociągów międzynarodowych. Czasem korzystano też z poczty, nie mając jednak pewności, że przesyłki nie zostaną po drodze skonfiskowane.

Najpewniejszą, ale też obarczoną największym ryzykiem metodą przemytu pozostawało więc przewożenie „towaru” przez zaufanych kurierów. Opasywali się oni specjalnie przygotowanymi Bibliami, ubierali luźną odzież, w torbach podróżnych umieszczali książki pod rzeczami osobistymi – i liczyli na szczęście w czasie kontroli celnej. Przydatne były też skrytki w przedziałach wagonów kolejowych.

Biblie, albo same Nowe Testamenty, przewożono w pudełkach po czekoladkach lub ciastkach, w proszku do prania, a nawet zapiekano w bułkach. Członkowie jednego z protestanckich zborów w Lublinie przez długi czas szmuglowali małe Biblie zawinięte w folię i schowane... w grubej kiełbasie. Celnicy, widząc pęta kiełbas w używanych wtedy powszechnie siatkach z „oczkami”, odstępowali od kontroli.

– Nieraz w darach z Zachodu przychodziły do nas Biblie ukryte w puszkach z morelami, brzoskwiniami lub innymi produktami – opowiada Władysław Kosowski z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. – Były zafoliowane, zabezpieczone przed wilgocią. Odkryliśmy jednak, że wystarczyło taką puszkę podnieść, by przekonać się, iż coś jest nie tak. Była lekka, a poruszając nią, nie słyszało się charakterystycznego chlupotania. Postanowiliśmy więc wtłaczać do puszek wodę, aby wszystko się zgadzało.

Strach ściskał serce

Stefan Szmigiel niejednokrotnie przewoził zakazany „towar” przez granicę.

– Biblie rozkładało się na połowę i obkładało się nimi naokoło, nie tylko tors, ale też nogi – wspominał. – Było takie powiedzenie, że „na granicy w Mościskach serce ściska”. Modliłem się: „Boże drogi, pobłogosław, daruj mi ten pokój, bym pod Twoim schronieniem mógł przejechać bezpiecznie przez granicę”. I chociaż człowiek opasany literaturą wyglądał jak słupek, to jednak udało mi się szczęśliwie uniknąć wpadki.

Podobną metodę przemytu zastosował Adam Król, kiedy jako opiekun grupy studentów Politechniki Śląskiej w Gliwicach, jadącej na praktyki w Związku Sowieckim, przekraczał wschodnią granicę. – Byłem w za dużym płaszczu, obładowany Bibliami – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Bałem się strasznie, z natury nie jestem bohaterem. W trakcie kontroli wyszedłem na korytarz wagonu, modląc się. Bóg mi pomógł, kontrola po prostu mnie ominęła. Byłem przekonany, że w razie wpadki stracę pracę asystenta na uczelni. Wszystkie adresy kościołów w Związku Sowieckim miałem tylko w mojej pamięci. Chciałem mieć pewność, że jeśli mnie złapią, to tych adresów nie znajdą.

Jadwiga Michalkiewicz, odwiedzając rodzinę na Wschodzie, zawsze przewoziła przy okazji duże ilości literatury. Biblie umieszczała pod bielizną osobistą w bagażach, opasywała się też rozłożonymi książkami i zakładała za duże ubrania.

Pewnego razu miała przesiadkę na lotnisku w Moskwie i gdy samolot z Warszawy wylądował, usłyszała w głośnikach, że ma się zgłosić przy wyjściu. Pomyślała, że pewnie wpadła. Na miękkich nogach szła do drzwi wyjściowych, a tam czekała na nią załoga samolotu i dzieci z kwiatami. Okazało się, że była iluś tam milionowym pasażerem tych linii lotniczych.

Kobieta z walizkami

Byli wśród tych przemytników ludzie, którzy dostarczanie Biblii na Wschód uznali za cel życia. Nie brakowało też osób, zwłaszcza kobiet, dla których przemyt ten był jednym z rozdziałów spełnionego życia – takich jak wspomniane Halina Ostik czy Helena Grzesik.

Albo jak siostra Stanisława Andronowska, szarytka z Lublina, wnuczka powstańca styczniowego Jana Korsaka i siostra porucznika Bohdana Andronowskiego, który w 1939 r. trafił do niewoli sowieckiej i został zamordowany. Znana była z tego, że otaczała opieką biednych i samotnych. Swego czasu ktoś spoza Lublina, nie znając jej nazwiska, zaadresował swą prośbę: „Do siostry od nagłej potrzeby” – i w mieście wiadomo było, o kogo chodzi.

W przemycaniu Biblii siostrę Stanisławę wspomagali alumni seminarium księży marianów w Lublinie, w tym Jan Gajek – dziś wizytator apostolski dla wiernych obrządku bizantyjskiego na Białorusi, zwierzchnik Kościoła ­katolickiego obrządku bizantyjsko-białoruskiego. Zachęcił wówczas innych studentów do pomocy siostrze Stanisławie i sam, z grupą młodzieży reprezentującej różne wyznania, przewoził Biblie do Lwowa i Bułgarii. W przemycie ­uczestniczyły też siostry urszulanki z Lublina.

Z kolei z Instytutem Prymasa Wyszyńskiego związana była Regina Mulko. – Panią Reginę poznałam na początku lat 80. Była osobą skromną, cichą, a jednocześnie otwartą i gotową służyć drugiemu człowiekowi – wspomina Małgorzata Skrzypczak z Instytutu. – Kiedy wyjeżdżała na Wschód, zabierała kilka walizek, tyle ile była w stanie udźwignąć. A wracała tylko z tym, co miała na sobie. W latach 80. pomagała też dyskretnie działaczom Solidarności, wspierała rodziny represjonowanych, zajmowała się również dziećmi ulicy.

Didi Companjen z Open Doors tak mówiła w filmie „Boży przemytnicy”: – Reginę postrzegałam jako kobietę silną i energiczną. Chodziła i mówiła bardzo szybko. Podziwiam jej odwagę.

Osoby zaangażowane w przemyt Biblii wspominają też Józefa Prowera z Bielska-Białej, człowieka, jak mówią, „z sercem na dłoni”. Już w 1968 r. zainspirował on środowisko lubelskie do pracy na rzecz chrześcijan w Związku Sowieckim i innych krajach zza żelaznej kurtyny.

Płacz szczęścia

Dostawy zakazanej literatury przyjmowane były przez wierzących na Wschodzie z radością, wręcz entuzjazmem.

Evert Schut z Open Doors tak wspomina w filmie „Boży przemytnicy” wyjazd do Rumunii w 1976 r.: „Zabraliśmy z żoną trochę Biblii, ale nie chcieliśmy ich zostawiać w przypadkowych miejscach. W końcu trafiliśmy na kościół i mieliśmy okazję porozmawiać z jednym z wiernych. Nie zapomnę tego momentu, kiedy człowiek ten wziął do ręki Biblię i zaczął ją całować. Pomyślałem: dlaczego dorosły, dużo starszy ode mnie mężczyzna całuje z przejęciem Biblię? To był dla mnie szok kulturowy. Zrozumiałem, że my, w Europie Zachodniej, mamy pełną wolność, a tylko dziesięć godzin jazdy samochodem dzieli nas od totalnie innego świata, gdzie Kościół jest prześladowany”.

Bernard Koziróg z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego doświadczył podobnego przeżycia we wsi Pożarki na Wołyniu. – Gdy zobaczyli samochód wypełniony Bibliami, płakali ze szczęścia – wspomina w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Wcześniej niektórzy ręcznie przepisywali Pismo Święte. Pewna rodzina miała dom, w którym jeden z pokoi był bez okien ani drzwi, wchodziło się do niego przez szafę. Obcy nie mieli o nim pojęcia. Jedna z córek tego małżeństwa całymi dniami przepisywała tam Biblię na maszynie. Tak cenne dla tych ludzi było Słowo Boże.

Dywersja bez dynamitu

Nie zawsze kurierom udawało się uniknąć wpadki na granicy. Siostrze Stanisławie skonfiskowano kiedyś w Przemyślu wszystkie przemycane publikacje, a następnie pozbawiono ją paszportu i prawa wyjeżdżania z kraju. Dwóm kobietom z Lublina celnicy skonfiskowali 225 egzemplarzy Biblii. Zostały ukarane grzywną w wysokości kilku ówczesnych miesięcznych pensji.

Misje, jak zauważa Julian Grzesik, na ogół nie pokrywały kurierom kosztów przewozu literatury, nie rekompensowały też kar pieniężnych, jeśli ktoś został przyłapany. Gdy literaturę przewożono samochodem, w razie wykrycia przemytu pojazd mógł być ­zarekwirowany jako narzędzie przestępstwa. Mimo to chętnych nie brakowało. Nie sposób wspomnieć tu o wszystkich.

„Dywersja bez dynamitu” – tak wydawany w PRL tygodnik „Kraj Rad”, mający propagować w Polsce wiedzę o Związku Sowieckim, określił tę szkodliwą dla ustroju komunistycznego działalność. Trudno o lepszą puentę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2022