Termopile katarów

Zanim kamienne pociski zniszczą ich ostatnią twierdzę, biskup Bertrand pociesza wiernych. Jego wizja proroka Eliasza, unoszonego do nieba w ogniu, sprawdzi się już wkrótce.

28.06.2021

Czyta się kilka minut

Wzgórze Montségur z ruinami zamku, stan obecny. / RIEGER BERTRAND / AFP / EAST NEWS
Wzgórze Montségur z ruinami zamku, stan obecny. / RIEGER BERTRAND / AFP / EAST NEWS

W sercu Langwedocji, 80 kilometrów na południowy zachód od słynnego miasteczka Carcassonne, znajduje się wzgórze Montségur. To tutaj wiosną 1244 r. rozegrał się jeden z ostatnich epizodów „świętej wojny” Kościoła rzymskiego z ruchem religijnym katarów (zwanych też albigensami), których papież uznał za heretyków.

Kim byli ludzie, przeciw którym kilkadziesiąt lat wcześniej, w roku 1209, Innocenty III zwołał wyprawę krzyżową – jedyną na kontynencie europejskim ogłoszoną osobiście przez papieża? Dlaczego Kościół uznał ich za zagrożenie nie tylko dla chrześcijaństwa, ale wręcz dla całej zachodniej cywilizacji?

Kamienny sarkofag

Montségur jest jak granitowa iglica, wznosząca się dobrych kilkaset metrów ponad otaczające je wzgórza. Na szczyt można dostać się jedynie górską ścieżką biegnącą trawersami nad przepaścią. Aby ją pokonać, trzeba wykazać się nie tylko sprawnością fizyczną, ale też odpornością na lęk wysokości.

Za to widoki ze szczytu wynagradzają trudy wspinaczki. Od strony północnej u stóp urwiska rozciąga się zielona dolina rzeki Ariège. Gdy patrzymy na południe, zachwyca panorama niebieskawych szczytów Pirenejów. Niebieski kolor, wbrew swej nazwie, ma również pobliskie pasmo Montagne Noire.

Wrażenie przyrodniczej idylli psuje jedynie zamek na szczycie Montségur. A właściwie to, co z niego zostało: kamienny, pusty w środku, nasiąknięty wilgocią sarkofag. W niczym nie przypomina tętniącej życiem twierdzy katarów, którą był do 16 marca 1244 r.

Wówczas to, po trwającym aż dziewięć miesięcy oblężeniu przez wojska króla Francji Ludwika IX, zamek ten, należący do rodu de Péreille, został zajęty i następnie zniszczony. Dwustu dziesięciu obrońców, którzy nie chcieli wyrzec się swej wiary i odrzucili łaskę Kościoła, zginęło w płomieniach. Miejsce, w którym zapłonął wielki stos, upamiętnia dziś skromny monument z katarskim krzyżem.

Tamtego marcowego dnia

O czym myślał senior rodu, Rajmund de Péreille, gdy w smutny marcowy dzień, wraz ze swym zięciem Piotrem Rogerem de Mirepoix, dowodzącym obroną twierdzy, a także Rajmundem de Saint Martin, dowódcą oddziału najemników, szedł na rokowania w sprawie warunków kapitulacji?

Czy o tym, że czterystu obrońców, w tym dwustu najemnych żołnierzy, nie mogło w nieskończoność odpierać ataków dziesięciotysięcznej armii? Że los Montségur przesądzony był już właściwie w styczniu, gdy żołnierze królewscy, prowadzeni po skalnej ścieżce przez miejscowych górali, zdobyli podstępem fort broniący podejścia od wschodniej strony, a następnie ustawili tam piekielną machinę miotającą na zamek i pobliską katarską wioskę śmiercionośne pociski? Albo że wcześniej, zanim doszło do oblężenia, skrajnym brakiem rozsądku ze strony katarów było zamordowanie inkwizytorów Wilhelma Arnauda i Stefana de Saint-Thibéry oraz dziewięciu ich towarzyszy podczas odwetowej ekspedycji, którą Piotr Roger poprowadził do Avignonet? Że wyprawa ta ściągnęła na Montségur gniew Rzymu i tylko przyspieszyła oblężenie twierdzy?

Rajmund szczerze nie lubił swego zięcia, uważał go za kiepskiego dowódcę. Za pyszałka, którego zadufanie przywiodło do zguby cały ród de Péreille i ludzi stłoczonych teraz w jego zamku. Młody człowiek zapewniał, że to orle gniazdo, zawieszone między niebem a ziemią, jest nie do zdobycia. Gdy wyruszyła wyprawa do Avignonet, jedyną troską Piotra Rogera było, żeby jego zbrojni nie rozłupali czaszki Wilhelma Arnauda – chciał ją oprawić w złoto i pić z niej wino. Gdzie teraz podziała się jego pycha?

Dobry rycerz Rajmund

Choć ekskomunikowany przez Kościół, Rajmund nie uważał się za katara. Nigdy nie był zwolennikiem tego ruchu, stronił od roztrząsania kwestii teologicznych. Dysputy, jakie duchowni katoliccy toczyli z wyznawcami idei lepszego człowieka, wzbudzały w nim niesmak, raziło go zacietrzewienie obu stron. Obce było mu także dążenie do doskonałości za wszelką cenę, tak charakterystyczne dla „dobrych ludzi”, za jakich uważali się katarzy.

Ale, z drugiej strony, Rajmund nie zakładał z góry, że każdy, kto wierzy inaczej, niż nakazuje Kościół, jest potępieńcem, który zaprzedał duszę diabłu. To przekonanie kazało mu patrzeć przychylnie na tych członków swego rodu, których zachwyciły katarskie idee. Także na własną żonę Corbę, która – podobnie jak jej matka Markezja de Lantar – przyjęła chrzest katarski zwany consolamentum.

Rajmund otaczał ich opieką, a nawet – namawiany przez duchownych Kościoła Miłości (tak lubili się nazywać katarzy) – przy ich pomocy i w dużej części za ich pieniądze na początku XIII w. zbudował zamek na górze, która leżała na jego ziemi. „Doskonali” upatrzyli ją sobie już wcześniej, jako bliskie niebu miejsce duchowej kontemplacji. Rajmund zapewnił ponadto zbrojną opiekę „wiosce doskonałych”, którzy w lichych celach, a właściwie szałasach pobudowanych opodal zamku, wiedli żywot ascetów.

Zapłacił za to wysoką cenę w postaci ekskomuniki. Jeszcze wyższą cenę przyszło mu płacić teraz. Udając się na rokowania ze zdobywcami Montségur, miał świadomość, że wkrótce straci żonę, córkę Esclarmonde (niepełnosprawną) i teściową. Wszystkie te ważne dla niego kobiety postanowiły trwać przy wybranej wierze – nawet jeśli miałoby to oznaczać pójście na stos wraz z innymi wyznawcami idei lepszego człowieka. Rajmundowi pozostało ukorzyć się, wyznać błędy i pokutować.

Lata ognia i krwi

Duchowy przywódca katarów zebranych na Montségur, biskup Bertrand Marty, nie zamierzał po kapitulacji umykać przed zdobywcami. Zdecydował, że zostanie ze swymi wiernymi.

Również i on miał o czym rozmyślać w obliczu klęski. Czy można było uchronić twierdzę przed oblężeniem, a jego wiernych przed śmiercią w płomieniach? Biskup nie miał złudzeń, że gdyby nie doszło do wymordowania inkwizytorów w Avignonet, „bezpieczna góra” by ocalała. Tamta masakra jedynie przyspieszyła wyprawę armii Ludwika IX przeciw ostatniemu szańcowi katarów. Podobnie jak śmierć Piotra de Castelnau – jednego z legatów papieskich, wysłanych do przeciwdziałania ideom katarskim i zamordowanego w niewyjaśnionych nigdy okolicznościach – była tylko pretekstem do ogłoszenia krucjaty.

Od tamtego wydarzenia upłynęło 35 lat. Prawie cztery dekady naznaczone ogniem i krwią. Tragedią Béziers, spalonego w 1209 r., gdzie zginęło 15 tys. mieszkańców miasta. Dramatem wielu innych miast i wiosek Langwedocji, palonych przez krzyżowców. Długim szlakiem stosów, na których płonęli „dobrzy ludzie”. Jak ten w Minerve, gdzie uśmiercono 140 „doskonałych”. Gdy żołnierze-krzyżowcy zdobyli ten gród, podobno oburzali się, że katarom pozostawiono wybór między wyparciem się wiary a stosem. Podobno usiłowali przekonać papieskiego legata, że nawrócenie jeńców nie będzie szczere, i że gdy tylko odzyskają wolność, wrócą do herezji. Ale legat ich uspokoił: „Pocieszcie się, bardzo niewielu się nawróci”. Nie pomylił się. „Doskonali” nawet nie wysłuchali jego kazania, sami wstąpili na stos.

W kolejnym roku dowódca krzyżowców, Szymon de Montfort, kazał spalić sześćdziesięciu katarów, którzy ukrywali się w zamku Cassés. Oni też nie chcieli się zaprzeć swej wiary. Podobnie jak ich współbracia we wziętym szturmem Lavaur (czterysta ofiar). To tylko niektóre z kamieni milowych na ognistym szlaku.

Prawda katarów

Jeszcze kilkadziesiąt lat przed dramatem Montségur mało kto w Langwedocji słyszał o paleniu ludzi. Albo o inkwizycji, której przed tą krucjatą prawie nie było. W ciągu dwóch dekad ze skromnego trybunału kościelnego przekształciła się w aparat represji, doskonalący metody śledcze i dysponujący rzeszą donosicieli i knechtów, którzy szpiegują, podsłuchują, wyszukują zbiegów w lasach i jaskiniach, także z pomocą tresowanych psów.

Również Bertrand Marty, będąc jeszcze diakonem, omal nie padł ofiarą prześladowań, gdy wraz z trzema „doskonałymi” został aresztowany w Fanjeaux. Uniknął śmierci dzięki okupowi zapłaconemu przez współwyznawców. Ukrywając się i umykając przed szpiegami inkwizycji, nadal głosił jedyną, w swoim przekonaniu, prawdę.

Nauczał o tym, że dobry Bóg nie mógł stworzyć tak niedoskonałego świata, jak ten, na którym przyszło ludziom żyć. Że rzymscy kapłani, chciwi i żądni uciech cielesnych, nie są prawdziwymi przedstawicielami Najwyższego. Że adorowanie świętych figur i obrazów, wytworów rąk ludzkich, jest niegodne człowieka myślącego. Że chrzest z wody nie jest prawdziwym chrztem, bo woda to składnik niedoskonałego świata materialnego. Że Chrystus nie może być obecny codziennie podczas licznych mszy, pod postacią opłatka i wina. Że droga do doskonałości wiedzie przez ascezę, wyrzeczenie się tego świata i jego dążeń.

Bertrand głosił kazania w domach wieśniaków i mieszczan, w zamkach wielmożów sprzyjających „dobrym ludziom”, a nieraz pod gołym niebem. Gdy umarł czcigodny Guilhabert, jego przyjaciel i mentor, przejął obowiązki biskupa Tuluzy, największej katarskiej diecezji.

Ostatnie dni

Odkąd praca duszpasterska w stolicy diecezji stała się niemożliwa, to Montségur zaczęło pełnić funkcję centrum życia duchowego katarów. Miejsce było dla nich wyjątkowe, jak góra Syjon dla Izraelitów. Bertranda wzruszał widok chorych wnoszonych na tę górę na noszach, pokonujących skaliste ścieżki na grzbietach mułów i koni z nadzieją, że właśnie tu zobaczą ostatni w życiu wschód słońca, a Pan poda im swą dłoń i powiedzie do bram raju.

Wierzący katarskiego Kościoła wiedzieli, że na tej skale znajdą pocieszenie: nie brakowało tu duchownych czystych i oddanych sprawie, gotowych udzielić consolamentum w stosownym momencie, po przygotowaniach, jakich wymaga rytuał.

Także teraz, w ostatnich dniach istnienia twierdzy Montségur, biskup Marty miał ściśnięte serce, tym razem z żalu. Odkąd balista zaprojektowana przez Duranda, biskupa miasta Albi, zaczęła miotać na obrońców kamienne kule, powstało tu ogromne zamieszanie. Ponad dwustu mieszkańców przylegającej do zamku wioski, szukając ratunku, stłoczyło się na dziedzińcu. Lecz marne to było schronienie przed pociskami, które rozbijały mury, zamieniały w gruz blanki i strzelnice, a nade wszystko – dziesiątkowały tłum nieszczęśników, którzy nie mieli już dokąd uciekać. Poranieni, krzyczący z bólu, błagali o błogosławieństwo przed śmiercią.

To był już koniec. „Pamiętaj, Panie, o tych, co dali więcej, niż mogli, więcej istotnie niż posiadali; więcej aniżeli dać powinni” – biskup Bertrand Marty mógł powtarzać bezgłośnie słowa rytualnej modlitwy. Wcześniej, zanim lawina pocisków spadła na twierdzę, pocieszał wiernych wizją proroka Eliasza unoszonego do nieba w wozie ognistym. Czy ta wizja pomaga teraz moim współbraciom? Czy może pomóc mnie samemu, gdy płomienie ogarną moje ciało? – mógł się zastanawiać. A może rozmyślał o czymś innym?

Łaska i kara

Zupełnie inny nastrój musiał panować tego marcowego dnia roku 1244 tam na dole, wśród żołnierzy zwycięskiej armii. Zmęczeni długim oblężeniem, przestawali już wierzyć, że uda im się zdobyć „synagogę szatana” – jak nazwał twierdzę w jednym z kazań ojciec Ferrier, dominikanin zwany Katalończykiem.

Teraz zniechęcenie i znużenie ustąpiły miejsca radości: oto Bóg dał w końcu zwycięstwo armii dowodzonej przez królewskiego seneszala Hugona d’Acris. Na centralnym placu w obozie wojskowym stoi już odświętnie przystrojony ołtarz, przy którym mszę dziękczynną odprawi wkrótce Piotr Amiel, arcybiskup Narbonne, otoczony gronem kapłanów i zakonników, ze wspomnianym już biskupem miasta Albi, Durandem – tym, który obdarzony był talentami i duszpasterza, i konstruktora, bo pod jego kierunkiem zbudowano machinę siejącą spustoszenie.

Kościelni dostojnicy wiedzą już, że z woli papieża, przekazanej im przez arcybiskupa, wszyscy ci obrońcy, którzy wyrażą skruchę i chęć powrotu do Kościoła rzymskiego, mają otrzymać jedynie lekką pokutę. Potraktowani łagodnie mogą być nawet zabójcy inkwizytorów. Ale ci zatwardziali, którzy przyjęli szatańską pieczęć w postaci consolamentum, poniosą karę najsurowszą – zostaną spaleni.

Gdy perswazja zawiodła

O czym w chwili zwycięstwa myślał inkwizytor Ferrier, który wkrótce po mszy miał udać się na szczyt Montségur wraz z biskupem Durandem, bratem zakonnym Durantim, seneszalem d’Acris i asystującymi mu rycerzami, aby osądzić jeńców? Czy o tym, że boska sprawiedliwość dosięgła wreszcie wichrzycieli podważających fundamenty chrześcijańskiej wiary? Że nikt nie będzie już szydził z katolickich nabożeństw, znieważał krzyża i świętych obrazów ani naśmiewał się z procesji, przyrównywanych do sznura gąsieniczek?

Wielu świętych mężów Kościoła próbowało nawrócić katarów na właściwą drogę jedynie słowem. Cóż z tego, skoro okazali się odporni na wszelkie argumenty. Ferrier mógł wspominać Dominika Guzmána i jego słowa wypowiedziane do zebranych w Prouille (przyszły święty nawracał tam katarów): „Przez kilka lat głosiłem wam słowa pokoju. Wygłaszałem do was kazania; zaklinałem ze łzami w oczach. Ale, jak powiedzenie mówi w Hiszpanii, gdzie błogosławieństwo nie skutkuje, podziała dobry, gruby kij. Teraz rzucimy książąt i prałatów przeciw wam; a oni zbiorą całe narody i ludy, i wielu zginie od miecza. Wieże upadną i mury zrównane będą z ziemią, a wy, wy wszyscy, pójdziecie w niewolę. Tak siła przeważy tam, gdzie łagodna perswazja zawiodła”.

Pozostała legenda

Ogłaszając krucjatę, Innocenty III zachęcał obrońców katolickiej wiary, by uderzali silną ręką, by atakowali katarów z większą odwagą niźli Saracenów, bo większym są złem. Ferrier Katalończyk niewątpliwie w to wierzył. Saraceni, uważał zapewne, nie próbują stroić się w szaty dobrych chrześcijan, nie wypaczają nauki Kościoła ani wykładni Pisma dla poparcia swoich poglądów. Nie mówią, że cały ten świat jest dziełem szatana, nie kluczą w sprawie Zbawiciela. Wszak katarzy uczyli, że Chrystus przyszedł na świat nie jako Odkupiciel, lecz jako Boży sługa, mający wyłącznie dać ludziom wzór prawego postępowania; że w istocie nie był człowiekiem, a jedynie przybrał ludzkie ciało – nie jadł, nie pił, nie cierpiał i nie umarł na krzyżu, a więc i nie zmartwychwstał. Zamiast jasnej nauki Kościoła przyjęli bałamutne teorie o wędrówce dusz w ciałach różnych stworzeń, zamiast sakramentów – przekonanie, że człowiek o własnych siłach jest w stanie dojść do doskonałości. Uznali, że skoro to szatan stworzył ciała ludzkie, a więc i nowe życie rozwijające się w łonie matki nie jest bożym błogosławieństwem, ale przekleństwem. Jak w takim razie rodzaj ludzki miałby przetrwać na ziemi, gdyby katarskie idee zwyciężyły? – mógł pytać w duchu Katalończyk.

Być może nie uważał się za surowego inkwizytora. Z ponad siedmiuset osób podejrzanych o herezję, które przesłuchał w ciągu ostatnich dwóch lat, na więzienie skazał tylko dwadzieścia, a na śmierć – tylko sześcioro. Wielu wyznawców fałszywej wiary zdołało jednak wymknąć się i schronić się w Montségur.

Teraz ostatnie godziny dwustu dziesięciu z nich zostały już policzone. Pozostała po nich legenda – opowiadana przez wieki, czasem wypaczana, nadużywana. Oraz kamienny sarkofag na szczycie Montségur. ©

Autor jest dziennikarzem, pracował m.in. w redakcji tygodnika „Kronika Beskidzka”. W 2020 r. nakładem Wydawnictwa Prasa Beskidzka ukazała się jego książka „Wzgórze doskonałych”, opowieść o katarach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2021