Wejdą, nie wejdą?

Iluzją okazało się mniemanie, że zawieszenie broni, ogłoszone parę lat temu przez separatystów z Kurdyjskiej Partii Robotniczej (PKK) będzie trwałe. Iluzją okazuje się również nadzieja, że rozluźnienie przez Turcję restrykcji wystarczy, by problem Kurdów przestał istnieć.

20.11.2007

Czyta się kilka minut

Kurdowie tureccy mają się dziś lepiej niż kilkanaście czy nawet kilka lat temu. Ale ograniczone prawa, które uzyskali - do nauki we własnym języku, do własnej prasy, do audycji radiowych po kurdyjsku, nie okazały się wystarczające. Nie satysfakcjonują większości Kurdów, również tych, którzy nie mają nic wspólnego z PKK. Organizacja ta zrezygnowała wprawdzie z dążenia do stworzenia kurdyjskiego państwa, ale żąda przynajmniej autonomii dla Kurdów - kulturalnej, bo o terytorialnej nie ma co marzyć. Spełnienie tego żądania jest jednak, jak dotąd, prawie tak samo nierealne, jak pierwotnie postulowana niepodległość.

"Turcy z gór"

Zawieszenie broni się skończyło i PKK znowu walczy z Turkami, ci zaś szykują się do akcji "u źródeł" - czyli tam, gdzie separatyści mają dziś główne bazy: w górach Kandil w północnym Iraku. Po tureckiej stronie granicy od paru tygodni czekają w pogotowiu oddziały, szacowane nawet na sto tysięcy żołnierzy. Do tego czołgi, transportery, śmigłowce, samoloty.

Wejdą, nie wejdą? - pytanie znane z Polski na początku lat 80., gdy roztrząsano ewentualność interwencji ZSRR, pasuje tu jak ulał. Zadają je sobie nie tylko kurdyjskie władze autonomicznego północnego Iraku, ale też rząd w Bagdadzie. A także Waszyngton i sąsiedzi Iraku. I w ogóle wszyscy, którzy są jakoś zaangażowani w sprawy tego kraju.

Jak daleko mogą posunąć się Turcy i jaki charakter przybierze ich akcja - szybkiego i precyzyjnego uderzenia w bazy PKK czy może inwazji na wielką skalę? Bo niektóre działania kurdyjskich władz północnego Iraku budzą w Turkach wyraźną irytację. Jak wiosną, gdy Amerykanie przekazali Kurdom pełną kontrolę nad regionem, a ci wywiesili flagę kurdyjską zamiast irackiej.

Z 20 mln Kurdów najwięcej, bo aż 12 mln żyje w Turcji. Stanowią 20 proc. mieszkańców kraju, czyli mniejszość ­etniczną na tyle dużą, że trudno udawać, iż nie istnieje. Niemniej Turkom przez długi czas się to udawało. W Kurdach nie tylko nie dostrzegali odrębnej społeczności, ale wręcz negowali ich istnienie, odmawiając im nawet prawa do używania własnego języka. Nazywali ich "Turkami z gór". "Z gór" - na pewno, bo większość Kurdów rzeczywiście zamieszkuje górzyste rejony południowo-wschodniej Anatolii, graniczące z Irakiem, Iranem i Syrią. Ale "Turcy"? To bez sensu: Kurdowie etnicznie nie mają nic wspólnego z Turkami. Są ludem pochodzenia perskiego, tyle że w przeciwieństwie do Irańczyków wyznają islam w wydaniu sunnickim.

Siedem prowincji kurdyjskich to najbiedniejsze rejony Turcji. Dlatego wielu tureckich polityków uważa, że remedium na separatyzm kurdyjski jest rozwój regionu i podniesienie poziomu życia Kurdów. Władze tureckie próbują się z tym zmierzyć. Nadzieje na ożywienie gospodarcze prowincji kurdyjskich wiążą m.in. ze zbudowaną w latach 90. ogromną zaporą imienia Atatürka, dzięki której wody Eufratu nawilżają setki tysięcy hektarów pól uprawnych.

Myli się jednak ten, kto sądzi, że wspomniane na wstępie rozluźnienie ograniczeń nałożonych na Kurdów wywalczyła PKK. To wyłącznie efekt zabiegów Turcji o przyjęcie do Unii Europejskiej: naciski unijne sprawiły, że władze w Ankarze zdały sobie sprawę, iż nie respektując praw mniejszości, Turcja nie ma co marzyć o członkostwie w Unii.

Kurdyjska babka prezydenta

Stosunki między Turkami i Kurdami są zresztą o wiele bardziej skomplikowane, niż można by sądzić na pierwszy rzut oka. Ich tłem jest poniekąd stosunek do religii i państwa. Jeśli Kurdom odmawiano prawa do odrębności, to w dużej mierze działo się tak dlatego, że w czasach sułtańskich tożsamość narodowa nie stanowiła problemu. O przynależności narodowej decydowała wówczas religia - a ona była wspólna dla Turków i Kurdów. W Turcji zaś republikańskiej, która powstała po

I wojnie światowej jako państwo jednonarodowe, istnienia różnic nie dopuszczano do wiadomości, bo kłóciły się z samym fundamentem republiki. Kurdowie stali się "Turkami z gór".

Takie podejście ma jednak także pozytywną stronę: łatwość akceptacji tych Kurdów, którzy nie odrzucają tureckości i państwa tureckiego. Narodowość kurdyjska nie zamyka drogi awansu i kariery. Nawet w polityce. Kurdem jest Hikmet Cetin, w latach 90. minister spraw zagranicznych, a później przewodniczący parlamentu. Zmarły w 1993 r. prezydent Turgut Őzal otwarcie opowiadał o swej babce-Kurdyjce, która nie mówiła słowa po turecku. Jak na ironię, niektórzy przywódcy separatystów - włącznie z Abdullahem Őcalanem, wieloletnim liderem PKK (dziś odsiadującym dożywocie) - lepiej podobno znają turecki niż kurdyjski, o który tak zawzięcie walczą.

Czym jest PKK? Organizacją narodowo-wyzwoleńczą, jak sama twierdzi, czy ugrupowaniem terrorystycznym, jak uważa Turcja, a za nią Unia Europejska, USA i wiele innych krajów? To dylemat, który jest udziałem większości tego rodzaju grup - od irlandzkiej IRA po Tamilskie Tygrysy ze Sri Lanki. Dylemat trudny, a może niemożliwy do rozstrzygnięcia. Zwolennicy tych organizacji eksponują bowiem ich szczytne cele, a przeciwnicy - drastyczne metody działania.

Jeśli PKK została uznana za organizację terrorystyczną, to nie dlatego że państwa zachodnie zdobyły się na gest wobec sojusznika z NATO. Były po temu powody. PKK, która początkowo działała dość łagodnie - np. porywała, lecz nie zabijała - z biegiem czasu zaczęła poczynać sobie coraz ostrzej. Dziś twierdzi, że atakuje tylko żołnierzy, a ludność cywilną zostawia w spokoju. Ale to nieprawda. W Kurdystanie bojownicy PKK zabijali przedstawicieli państwa włącznie z urzędnikami i nauczycielami, a w zachodniej Turcji podkładali bomby w Stambule i nadmorskich kurortach, by nastraszyć cudzoziemców i pozbawić państwo dochodów z turystyki. Wśród 37 tys. ofiar wojny, która trwała 15 lat (od 1984 do 1999 r., gdy ujęto Őcalana) jest wielu kurdyjskich chłopów.

Obraz PKK psują też skutecznie informacje, w jaki sposób zdobywa ona środki na działalność: ściągając haracz (również od imigrantów kurdyjskich w Europie) czy handlując narkotykami. Opinia publiczna dowiadywała się czasem, jak srogo karani są ci, którzy chcą zerwać z przemocą. Pod tym względem PKK nie różni się od innych grup terrorystycznych.

Czekanie na Kirkuk

Wkroczenie wojsk tureckich do północnego Iraku - jedynej części tego kraju, gdzie panuje spokój, a Amerykanie mogą liczyć na szczere poparcie - to operacja więcej niż ryzykowna. Nie tylko dlatego że mogłaby nadszarpnąć kruchą stabilność Iraku. Rzecz w tym, że nie ma pewności co do intencji Turcji. Czy naprawdę chodzi jej jedynie o zniszczenie kryjówek partyzantów, których obecność, jak twierdzą Turcy, władze irackiego Kurdystanu świadomie tolerowały? Cóż z tego, że tamtejszy autonomiczny rząd Massuda Barzaniego solennie obiecuje dołożyć starań, by pozbyć się PKK? Turcy wiedzą, że gdyby nie naciski Amerykanów, którzy za wszelką cenę chcą ratować spokój na północy Iraku, takie zapewnienia nigdy by nie padły.

Ale turecka operacja mogłaby mieć również inne, ukryte cele. I to o wiele ważniejsze. Chodzi o to, czym w przyszłości może stać się północny Irak. Obecny region autonomiczny, złożony z trzech prowincji, nie obejmuje na razie całego irackiego Kurdystanu. Ale może się to zmienić, jeśli do tej trójki dołączy sąsiednia prowincja Kirkuk. Nie jest to perspektywa odległa ani czysto teoretyczna, bo referendum w tej sprawie powinno się odbyć jeszcze przed końcem tego roku. Droga do zmiany stanęłaby wówczas otworem.

Tymczasem przyłączenie Kirkuku miałoby następstwa nie do przecenienia. Kirkuk wniósłby do Kurdystanu pola roponośne, a wraz z nimi szansę na poprawę stanu gospodarki, uniezależnienie się od pomocy z zewnątrz i - zapewne - poważniejsze aspiracje do własnej państwowości.

Turcy nie chcą do tego dopuścić. Bo jeśli iracki Kurdystan stanie się zalążkiem w pełni suwerennego państwa kurdyjskiego, co czeka Turcję?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2007