Układanka w trójkącie

Wszystko, co najważniejsze dla przyszłości Bliskiego Wschodu, rozgrywa się dziś między trzema stronami: Syrią, Turcją i Kurdami. Ci ostatni coraz mocniej żądają własnego państwa. Kurdyjscy partyzanci znów wychodzą w pole.

01.10.2012

Czyta się kilka minut

Syryjski Kurd w koszulce z wizerunkiem uwięzionego w Turcji lidera PKK Abdullaha Ocalana pilnuje przejścia na granicy syryjsko-tureckiej. Miejscowi Kurdowie przejęli już kontrolę nad częścią północnej Syrii. 23 sierpnia 2012 r. / Fot. Aris Messinis / AFP / East News
Syryjski Kurd w koszulce z wizerunkiem uwięzionego w Turcji lidera PKK Abdullaha Ocalana pilnuje przejścia na granicy syryjsko-tureckiej. Miejscowi Kurdowie przejęli już kontrolę nad częścią północnej Syrii. 23 sierpnia 2012 r. / Fot. Aris Messinis / AFP / East News

Nowy „węzeł”, teraz kurdyjski: w ten sposób – może mało oryginalnie, bo przez analogię do słynnego węzła starożytności (gordyjskiego) – nazywają go dziś międzynarodowi komentatorzy. Ów nowy węzeł zaczyna zawiązywać się właśnie w miejscu, które dotąd pozostawało poza centrum spraw kurdyjskich, czyli poza Turcją i Irakiem – bo mianowicie w Syrii. A konkretnie: na terenach zamieszkanych przez Kurdów syryjskich.

SYRIA: SZANSA DLA KURDÓW

Nie są oni oczywiście pierwszymi, którym wojna daje szansę na zmianę położenia. Pytanie dotyczy raczej tego, czy szansę tę będą potrafili wykorzystać – i czy pozwolą im na to inni, od bliskich sąsiadów aż po odległe światowe mocarstwa.

Obok niewiadomych są jednak też pewniki. Zwłaszcza jeden: nawet gdyby rządy syryjskiego dyktatora Baszara Al-Asada załamały się z kretesem, to na ich gruzach na pewno nie powstanie suwerenne państwo kurdyjskie. Jego istnienie nie leży bowiem w niczyim interesie (rzecz jasna, poza Kurdami). Sąsiedzi Syrii mają własne społeczności kurdyjskie i nie życzą sobie precedensu, który mógłby im tylko przysporzyć kłopotów. Natomiast reszta świata obawia się, że powstanie takiego państwa oznaczałoby jeszcze większą destabilizację i jeszcze więcej kłopotów na i tak niespokojnym Bliskim Wschodzie.

Jedyne więc, o czym mogą myśleć syryjscy Kudowie, to pójście w ślady pobratymców z Iraku – i wykrojenie sobie regionu autonomicznego. Zresztą tamtejsi kurdyjscy przywódcy, równie usilnie, co rozważnie zapewniają, że to i tylko to jest obecnie ich celem. Salih Muslim, lider Demokratycznej Partii Jedności (PYD), największego ugrupowania syryjskich Kurdów, nie przepuszcza żadnej okazji, aby to właśnie podkreślać.

ASPIRACJE NIGDY NIESŁABNĄCE

Kurdowie, ten klasyczny „naród bez państwa”, naród pochodzenia perskiego, w zwartych skupiskach żyją na pograniczu czterech państw: Turcji, Iranu, Iraku i Syrii. Niełatwo ich policzyć – nie wszyscy i nie wszędzie chcą ujawniać swą przynależność etniczną, nie wszyscy też żyją na terenie tzw. Kurdystanu (jak określa się ich tradycyjne miejsca zamieszkania). Najwięcej Kurdów jest w Turcji – ok. 15 mln, czyli mniej więcej jedna piąta mieszkańców kraju. W Iranie żyje ok. 8 mln Kurdów, w Iraku 6 mln, w Syrii ok. 2 mln. Łączy ich język, religia (islam w wydaniu sunnickim), a także – niesłabnące aspiracje narodowe.

Kurdowie nigdy nie mieli własnego państwa, a gdy czasem pojawiała się szansa na jego powstanie – jak choćby po I wojnie światowej, gdy rozpadało się tureckie imperium ottomańskie – zawsze w końcu sprawy przybierały dla nich niekorzystny obrót. Mimo to stale o sobie przypominali, w okolicznościach mniej lub (przeważnie) bardziej dramatycznych.

Po II wojnie światowej najbardziej spektakularne wypadki rozgrywały się w Iranie, gdzie pod wodzą Kazi Muhammada powstało państewko kurdyjskie pod nazwą Republiki Mahabadzkiej, rychło jednak zlikwidowane przez władze w Teheranie. Z kolei w latach 80. na ustach świata znaleźli się Kurdowie iraccy – z racji drastycznych represji, jakim poddał ich reżim Saddama Husajna: w kordyjskim mieście Halabdża w 1988 r. armia Saddama użyła gazów bojowych, zginęło 5 tys. ludzi. Dopiero wojna w Zatoce Perskiej z 1991 r. przyniosła przełomowe zmiany: aby chronić Kurdów przed wojskami Saddama, iracki Kurdystan (tj. północny Irak) objęto ochroną. Strefa zakazu lotów stała się zaczątkiem Kurdyjskiego Regionu Autonomicznego, który ustanowiono już po obaleniu Saddama w 2003 r.

Dramatycznie toczyły się też losy Kurdów tureckich. Zwłaszcza od połowy lat 80. świat bacznie obserwuje sytuację w kurdyjskich prowincjach Turcji: w wojnie, wydanej tam państwu przez Kurdyjską Partię Robotniczą (PKK) – walczącą najpierw o niepodległy Kurdystan, a teraz (tak przynajmniej deklaruje) już tylko o autonomię i prawa dla Kurdów – zginęło aż 40 tys. ludzi. Wojna czasem przygasa, aby później rozgorzeć z nową siłą. Tak dzieje się właśnie teraz: niektóre regiony to od niedawna na nowo arena wojny partyzantów z armią.

Kurdowie z Syrii, pewnie na swoje szczęście, nigdy nie znaleźli się tak bardzo w centrum uwagi. Nawet jeśli nie mieli pełni praw, nie doświadczali też szczególnie ostrych represji. Jeśli interesowano się Kurdami żyjącymi w Syrii, to raczej ludźmi z PKK, na czele z jej liderem Abdullahem Ocalanem, którym władze syryjskie przez lata udzielały pomocy i gościny – co było zrozumiałą zadrą w stosunkach Syrii z Turcją. Dopiero teraz syryjska wojna domowa sprawiła, że syryjscy Kurdowie stanęli wobec nowych możliwości – i problemów.

NIECZYTELNY UKŁAD TROJGA

Można postawić tezę, że wszystko, co najważniejsze dla przyszłości i stabilności regionu Bliskiego Wschodu, rozgrywa się dziś nie tylko w Syrii i nie tylko na linii Syria–Turcja, ale właśnie w trójkącie: Turcja–Syria–Kurdowie. A liczy się każdy element tej układanki. Syria – bo, co oczywiste, po zakończeniu wojny (kiedyś się skończy, tak czy inaczej) będzie musiała na nowo określić swe miejsce. Turcja – bo w jej rękach skupia wiele regionalnych nici. Kurdowie – bo chodzi o ich przyszłość, w Syrii i poza nią, nawet jeśli syryjscy Kurdowie to tylko część całej społeczności kurdyjskiej.

To układ skomplikowany i nie zawsze czytelny. Czy Kurdowie są zdeklarowanymi przeciwnikami Al-Asada, na równi z ugrupowaniami arabskiej (sunnickiej) opozycji? Nie jest to całkiem jasne. Podczas zorganizowanego w lipcu spotkania syryjskich grup opozycyjnych w Kairze oburzeni przedstawiciele ugrupowań kurdyjskich opuścili obrady, gdy okazało się, że inni ich uczestnicy wątpią, czy w nowej Syrii „po Asadzie” Kurdowie powinni mieć status mniejszości etnicznej. Z drugiej strony, Kurdowie wyraźnie się umacniają; dziś mają pod kontrolą najważniejsze miasta syryjskiej części Kurdystanu. Ale jest też hipoteza, że Asad sam to ułatwił, wycofując celowo swe wojska z terenów kurdyjskich. Mniejsze grupy kurdyjskie podejrzewają wręcz istnienie cichej zmowy między Asadem a PYD.

Powiązania Demokratycznej Partii Jedności z PKK (przywódcy PYD zaprzeczają, ale wśród znawców tematu dominuje opinia, że jest ona wręcz filią PKK) powodują, iż Turcja, która w różnych formach wspiera syryjską opozycję, kontakty z PYD kategorycznie wyklucza. Ankara za żadną cenę nie chce powtórzyć błędów popełnionych w 1991 r. Wówczas Turcja nie tylko zgodziła się na utworzenie wspomnianej strefy kurdyjskiej w północnym Iraku, ale sama uczestniczyła w jej chronieniu przed Saddamem, np. w patrolach powietrznych. Tymczasem, choć doraźnie na tym skorzystała, bo zahamowano napływ tysięcy uchodźców z Iraku, później zapłaciła wysoką cenę, jaką było nasilenie ataków PKK. Iracka strefa kurdyjska stała się bowiem dla PKK bazą wypadową – bezpiecznym miejscem, gdzie separatyści, nie niepokojeni przez nikogo, założyli obozy i ośrodki szkoleniowe.

Utworzenie podobnej strefy w Syrii z pewnością jest tematem prowadzonych obecnie rozmów – jak to niedawno ujawnił choćby prezydent Francji François Hollande. Sprawa jednak przycichła, zapewne właśnie z powodu oporu Turcji. Wprawdzie Turcy obawiają się, że nie zdołają utrzymać dziesiątków tysięcy syryjskich uchodźców, ale jeszcze bardziej boją się problemów z PKK. Bo właśnie w Turcji wojna z PKK wróciła na dobre.

TURCJA: WOJNA BEZ KOŃCA

Przyznajmy – turecka polityka wobec Kurdów w ostatnich latach zmieniła się ogromnie. Rzecz nie tylko w tym, że Kurdom przyznano pewne prawa (np. do posługiwania się językiem kurdyjskim, nauki czy kurdyjskich mediów). Przede wszystkim, skończyło się negowanie samego istnienia Kurdów. Jeszcze kilkanaście lat temu nazywano ich „Turkami z gór”, słowo „Kurd” nie było w użyciu. To, że zerwano z praktyką negacjonizmu, wielu uważa za najważniejsze dokonanie i osobistą zasługę premiera Recepa Tayyipa Erdogana.

Zmieniło się więc wiele, ale nie na tyle, by problem przestał istnieć. Polityka otwarcia, zakończenia konfliktu z separatystami kurdyjskimi, pojednania i pokoju – w 2009 r. szumnie zapowiedziana przez premiera – skończyła się, zanim się na dobre zaczęła.

Ale także druga strona nie jest bez grzechu. Zawieszenie broni, ogłoszone przez Ocalana zza więziennych murów, skończyło się po paru miesiącach. Deklaracji jego następcy, Murata Karayilana, który przed dwoma laty w rozmowie z BBC oświadczył, iż PKK się rozbroi w zamian za pełnię praw dla Kurdów, w ogóle nie potraktowano poważnie (PKK, przypomnijmy, została uznana za organizację terrorystyczną również przez USA, NATO i UE).

Nic więc nie wskazuje, by wojna z separatystami mogła się rychło zakończyć. Przeciwnie: ostatnie miesiące przyniosły dramatyczne zaostrzenie. Od początku lata tego roku nie było tygodnia bez zamachów, walk i ofiar, i to na skalę nieobserwowaną od prawie 20 lat. Wcześniej, jesienią 2011 r., jednoczesne zamachy na dwa posterunki wojskowe w prowincji Hakkari (zginęło 24 tureckich żołnierzy) stanowiły jasny sygnał, że o pokoju nie ma już mowy. Była to największa akcja PKK od 1993 r., gdy wysadzono w powietrze autobus wiozący młodych żołnierzy z przepustek, zabijając 33 ludzi.

Po zamachach w Hakkari nawet prezydent Turcji Abdullah Gul – zwykle powściągliwy w słowach – wypowiadał się ostro, zapowiadając „srogą zemstę” na PKK. Teraz Erdogan mówi podobnie. Rząd wie, jak na te sprawy wyczulona jest turecka opinia publiczna. PKK chce rozbić państwo – a państwo dla Turków to świętość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2012