Węgierski eksperyment

Węgry od lat należą do tych krajów Europy, w których rodzi się najmniej dzieci. Rząd Viktora Orbána chce to zmienić. Półtora roku po rozpoczęciu nowej polityki prorodzinnej są pierwsze pozytywne sygnały.

29.05.2012

Czyta się kilka minut

 / rys. Ignacy Czwartos
/ rys. Ignacy Czwartos

Gdyby szukać modelowych wyborców premiera Orbána i jego konserwatywnego Fideszu, są nimi bez wątpienia Adam i Kinga Molnár z Budapesztu: ona 40 lat, on 42; małżeństwo od 16 lat. Nie wyobrażają sobie, że mogliby głosować na inną partię – z dwóch, jak powiedziałby socjolog, głównych powodów, dla których ludzie decydują przy urnie: pierwszy to wartości, drugi ekonomia.

Adam pochodzi z rodziny, w której komunizm i postkomunizm nigdy nie miały dobrych notowań. Jego ojciec jako nastolatek walczył w powstaniu węgierskim 1956 r. Miał szczęście: przeżył, a bezpieka nie wpadła na jego ślad. Swoich synów posyłał do słynnego liceum, prowadzonego przez benedyktynów w Pannonhalma: to „węgierski Tyniec”, miejsce nasycone tysiącletnią historią. Także Kinga wyrastała w katolickiej rodzinie.

PENSJA NA SZEŚCIORO

Dziś Adam pracuje w węgierskiej filii zachodniego koncernu jako menedżer średniego szczebla. Kinga też pracuje – Adam podkreśla to słowo – tyle że w domu: mają czworo dzieci, w wieku od 6 do 15 lat. Dla Kingi – full time job.

Dzieci chodzą do prywatnych szkół katolickich. To akurat nie jest obciążeniem dla rodzinnego budżetu: inaczej niż w Polsce, tu państwo finansuje takie szkoły, traktując je na równi z publicznymi; czesnego nie ma. A jako rodzina wielodzietna (tj. mająca więcej niż dwoje dzieci), Molnárowie mogą liczyć na darmowe podręczniki; za szkolne obiady płacą połowę ceny.

Jednak, choć Adam zarabia nieźle (trzy średnie krajowe), choć Kinga (jako matka pracująca z dziećmi) dostaje (niewielki) zasiłek opiekuńczy, choć otrzymują też dodatki na dzieci (dostaje je każdy, niezależnie od dochodu), i choć wreszcie osiem lat temu, gdy kupowali mieszkanie, państwo zagwarantowało im korzystne i stałe oprocentowanie kredytu rodzinnego – rodzinny budżet Molnárów zawsze był napięty.

– Moi bezdzietni koledzy z pracy, zarabiający podobnie, mieli o niebo lepiej. Latali po świecie, a my czasem w ogóle nie jechaliśmy na wakacje – mówi Adam „Tygodnikowi”. – Nadal mamy niewykończone mieszkanie, długo nie stać nas było na kupno dużej kanapy. Ale nie narzekaliśmy, sami chcieliśmy mieć dużo dzieci. Choć lekko nie było: utrzymać sześć osób z jednej pensji.

Dziś jest dużo lżej. Dziś, czyli od półtora roku: 1 stycznia 2011 r. nowy rząd Orbána wprowadził nową politykę prorodzinną.

Dla Molnárów błogosławieństwem okazał się zwłaszcza nowy system podatkowy, premiujący posiadanie dzieci przez osoby pracujące zawodowo. Zbliżony do systemu niemieckiego, węgierski idzie dalej: ulgi podatkowe zaczynają się już z tytułu posiadania jednego lub dwojga dzieci (w przeliczeniu: po 280 zł miesięcznie na dziecko), a od trzeciego wzwyż rosną tak bardzo, że z pensji Adama Molnárom zostaje dodatkowo 1800 zł, i to co miesiąc.

– Założenie reformy było takie, aby nie dawać ludziom wysokich zasiłków tylko z tytułu dzieci, ale premiować tych, którzy ich posiadanie łączą z pracą – mówi Adam. – Na początku moi bezdzietni koledzy krytykowali tę reformę. Polemizowałem, że za 20-30 lat to moje dzieci będą pracować na ich emerytury i płacić podatki.

Niedawno Molnárowie kupili wielką kanapę. Na wakacje pojadą do Chorwacji, po raz pierwszy. Mogą mieć też dłuższe wspólne wakacje: gdy ktoś ma troje dzieci lub więcej, przysługuje mu teraz ustawowo 7 dodatkowych dni urlopu w roku.

A WĘGRÓW CORAZ MNIEJ

Model rodziny wybrany przez Molnárów to wyjątek w Europie. Zwłaszcza nad Balatonem: od kilkudziesięciu lat Węgry należą do tych krajów kontynentu, w których rodzi się najmniej dzieci, a liczba ludności spada. Najgorzej było w 1987 r., gdy tzw. tempo wzrostu liczby ludności spadło do prawie minus 0,5 procenta. Wprawdzie potem, w czasie przełomu 1989-91, krzywa poszła w górę, dochodząc do 0 proc. (co już było sukcesem), ale potem znów spadła. W 2010 r. przyrost naturalny wyniósł minus 0,14 proc.

W maju 2010 r. Orbán został (ponownie) premierem. Także w 2010 r. Węgrzy dowiedzieli się, że od 1981 r. ubyło ich aż o 7 proc., a liczba ludności po raz pierwszy spadła poniżej 10 mln. Informacja była wstrząsem, a rządowi ułatwiła wprowadzenie reform. – W Europie konieczne jest odwrócenie trendu demograficznego, to także warunek zachowania konkurencyjności kontynentu w świecie. Trzeba likwidować przeszkody, które powstrzymują ludzi przed posiadaniem dzieci, a zwłaszcza jedną: lęk, że dzieci oznaczają zubożenie – tłumaczył Orbán.

Istotnie: jeśli trend w Unii się nie zmieni, w 2050 r. będzie w niej mieszkać tylko 66 mln dzieci poniżej 14. roku życia (dziś: 100 mln), liczba ludności w wieku aktywności zawodowej spadnie z 331 do 268 mln, a liczba mieszkańców mających więcej niż 65 lat wzrośnie z 17 dziś do 31 proc.

W przypadku Węgier prognozy są równie pesymistyczne: przy obecnym trendzie do 2050 r. liczba obywateli spadnie do 8,5 mln, a połowa z nich będzie mieć ponad 50 lat.

Wygląda na to, że polityka prorodzinna to dziś w Europie nie tylko kwestia światopoglądu i wartości, ale przede wszystkim ekonomiczna konieczność.

NA TYM NIE OSZCZĘDZAMY

– Nasza reforma ma dwa filary – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” wiceminister Miklós Soltész, sekretarz stanu ds. rodziny (rocznik 1963, rówieśnik Orbána). – Pierwszy ma charakter społeczno-emocjonalny: chodzi o tworzenie pozytywnego klimatu wokół rodziny i dzieci, oraz świadomości, że posiadanie dzieci i zaangażowanie w ich wychowanie to wyraz obywatelskiej odpowiedzialności.

– Drugi filar to ekonomia – wylicza Soltész. – Obok prorodzinnego systemu podatkowego, który jest tu głównym mechanizmem i dotyczy wszystkich rodziców płacących podatek dochodowy, wprowadziliśmy ułatwienia dla rodzin w pozyskiwaniu kredytów. Pomagamy w spłacie zagrożonych kredytów, zwłaszcza walutowych. Rozbudowujemy infrastrukturę, np. przedszkola. Chronimy lepiej kobiety, by mogły godzić pracę zawodową z posiadaniem dzieci i pomagamy tym, które same chcą wychowywać dzieci, zanim pójdą one do szkoły.

Listę świadczeń można ciągnąć.

Szacuje się, że polityka prorodzinna kosztuje państwo rocznie ponad 3 proc. węgierskiego PKB; w liczbach to ok. 4 mld dolarów. Czy takie wydatki są do utrzymania, skoro Węgry przeżywają coraz poważniejszy kryzys?

Soltész: – Politykę prorodzinną uważamy za priorytet, to inwestycja w przyszłość. Ona jest wyłączona z planów oszczędnościowych. Woleliśmy już wprowadzić specjalne podatki dla międzynarodowych koncernów telekomunikacyjnych czy energetycznych, a także dla banków, za co byliśmy krytykowani na Zachodzie, niż oszczędzać na dzieciach. Jeśli nie będzie dzieci, Węgrom grozi katastrofa ekonomiczna, np. rozpad systemu emerytalnego.

KIEDY EFEKTY

Na Węgrzech, gdzie scena polityczna jest bardziej spolaryzowana (tu na prawicę i lewicę) niż w Polsce, polityka prorodzinna nie wywołuje takich emocji, jak inne reformy Orbána. Z partii opozycyjnych w parlamencie najmocniej krytykują ją te skrajne: z jednej strony nowe niewielkie ugrupowanie lewicowo-alternatywne, a z drugiej skrajna prawica, partia Jobbik (jej zdaniem rząd robi dla rodzin za mało). Główna formacja opozycji – socjaliści, którzy za swych rządów też próbowali odwrócić trend demograficzny, choć nie tak odważnie jak Orbán – zajmują raczej pozycję wyczekującą. Z kolei spośród mediów krytykują głównie te liberalno-lewicowe, argumentami światopoglądowymi – polityka prorodzinna to dla nich część konserwatywnego „projektu” Orbána.

Tak czy inaczej – wygląda na to, że z krajów Europy Środkowej to Węgry prowadzą dziś najbardziej rozwiniętą politykę prorodzinną.

A czy są już jakieś jej efekty? Bo, jak zapowiadał przewodniczący parlamentu László Kövér, chodzi o to, by wskaźnik płodności osiągnął kiedyś na Węgrzech tzw. poziom reprodukcyjny społeczeństwa, czyli 2,1 dziecka na jedną kobietę (to tzw. wskaźnik płodności).

To cel niezwykle ambitny: w Unii jak dotąd do tego poziomu zbliżała się tylko Irlandia (2,07 – dane za 2009 r.) oraz Francja i Wielka Brytania (po 2). Na Węgrzech wskaźnik wynosił ledwie 1,32. Równie źle było tylko w Portugalii (także 1,32) i na Łotwie (1,31). Ale w Polsce niewiele lepiej: 1,4.

– Polityka prorodzinna to inwestycja długoterminowa, tu zmiany zachodzą powoli, nie można spodziewać się efektów po półtora roku – mówi Miklós Soltész. – Niemniej odnotowujemy, że zaczęła spadać liczba aborcji [na Węgrzech prawo aborcyjne jest bardziej liberalne niż w Polsce – red.]. Natomiast w ciągu ostatnich 10 miesięcy liczba urodzeń wzrosła o 5 proc. Powiedziałbym ostrożnie, że to pierwsze sygnały pozytywne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2012