Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Twarz Boga można zobaczyć w najzwyklejszych rzeczach”, a już na pewno w najzwyklejszych ludziach. Czytając numer „Tygodnika” sprzed dwóch tygodni, omijałam tekst o ikonografii „Wszyscy święci brata Roberta” Doroty Bidzińskiej – teraz taka moda, że wszyscy tworzą ikony i piszą o ikonach… Gdy jednak doczytałam numer do końca, zabrałam się za ten tekst, i to właśnie on zrobił na mnie ogromne wrażenie.
„Czy obrazy Roberta Lentza można nazwać ikonami? Ikona to coś więcej niż obraz religijny. Ikona jest miejscem objawienia. W założeniu ma być nośnikiem dogmatu. I choć obrazy Lentza w estetyce nawiązują do stylu ikon, a nawet zawierają elementy kanonu, to wyrażają bardzo indywidualne doświadczenie Boga, a nie objawioną i obiektywną prawdę o nim” – mówi cytowany w artykule o. Jan P. Strumiłowski, mnich z klasztoru cystersów w Jędrzejowie. A Nadia Miazhevich dodaje: „Autorem ikony nie jestem ja jako osoba pisząca ikony ani żaden ikonograf. Autorem ikony jest Kościół. Ja tylko wyrażam tę prawdę, która w Kościele została już odkryta i ukształtowana”.
Trudno mi się zgodzić z takim widzeniem prac brata Roberta, bo czy poszukiwanie Boga w drugim człowieku nie jest właśnie tą ugruntowaną prawdą Kościoła? Czy nie jest nią piękno i prawda zrozumienia, że Chrystus może mieć twarz Apacza, a modlitwy niekoniecznie trzeba się wyuczyć, bo można ją odnaleźć w rytuale pozdrowienia słońca? „Poczet niekanonizowanych świętych” brata Roberta może być najgłębszym zrozumieniem świętości. Takim, które do mnie przemawia. Tak, ikona to coś więcej niż obraz religijny, i dlatego właśnie zamykana w utartym kanonie będzie miała sens wyłącznie ludzkiej kreacji, a nie wyrażania autentycznej prawdy, która kreację powinna wyprzedzać i zmieniać. Trzeba tylko tę prawdę umieć zobaczyć. Może właśnie przez odkrywanie Boga w swoim indywidualnym, ludzkim doświadczeniu, nawet jeśli czasem „omylnym”.
To, co robi brat Robert, zachwyca mnie: zarówno jego życiowa wędrówka od rodzinnych inspiracji, klasztoru franciszkanów, prawosławia i życia na ulicach San Francisco, jak i powrót za klasztorne mury. Jest wypełnieniem ludzkiej misji poszukiwania bez strachu przed nieznanym, przed błądzeniem i łamaniem konwenansów. Jest rozumieniem przesłania nauki Jezusa, umiejętnością zobaczenia Go wcielonego w tym innym: wykluczonym, zagubionym lub heroicznym człowieku, i odwagą przekazania tego nawet na zardzewiałym kawałku blachy. Gdybyśmy tylko mieli zdolność zobaczenia złotej aureoli świętości nad głowami naszych bliźnich, nie bali się błogosławieństw szamana, niekonwencjonalnych wyborów i przekraczania utartych kanonów!