Wbrew rozsądkowi

Okrzyk radości w Sofii i Bukareszcie, chwila niepokoju w Brukseli: zgodnie z obietnicą Komisja Europejska zapaliła Bułgarii i Rumunii zielone światło, mimo poważnych braków w procesie dostosowawczym obu krajów. Przed innymi kandydatami, głównie Chorwacją, zapaliło się światło czerwone.

02.10.2006

Czyta się kilka minut

Zgodę na przyjęcie 1 stycznia 2007 obu krajów Komisja obłożyła restrykcjami, zapowiedzią sankcji i klauzulami bezpieczeństwa, które nie mają sobie równych w historii. Co pół roku Sofia i Bukareszt będą świadkami nalotów brukselskich audytorów, którzy wezmą pod lupę wszystko, co w tych krajach kuleje. Lista jest długa, a groźba wstrzymania unijnych dotacji realna. Bułgarskie samoloty nie spełniają kryteriów bezpieczeństwa i jeżeli szybko nie nastąpi poprawa, zostaną wykluczone z europejskich lotnisk. O ochronie środowiska nikt nie słyszał. Sądownictwo przypomina bizantyjski bazar (Unia ogłasza więc zapowiedź nieuznawania wyroków tamtejszych sądów). Korupcja ma charakter mafijny...

Z uwag brukselskich dyplomatów wynika, że Unia popełnia duży błąd, godząc się na taki scenariusz. Ale nie ma wyjścia, a poza tym potrzebuje końcowego sukcesu wielkiego projektu, jakim było wpisanie w zachodnie struktury państw postkomunistycznych. Ceną za ten sukces jest jednak rosnąca wewnętrzna destabilizacja wspólnotowego mechanizmu współpracy. Nic dziwnego więc, iż przewodniczący Komisji Europejskiej ogłasza, że w najbliższej perspektywie dalszych przyjęć nie będzie: najpierw Unia musi uporać się sama z sobą. Rozszerzenie to nie tylko pytanie o jakość transformacji i stan gotowości kandydatów - mówi Jose Manuel Barroso. To także pytanie o stan gotowości samej Unii do przyjęcia kolejnych chętnych. Były z tym już kłopoty w 2004 r., a gdyby na decyzje polityków miały wpływ nastroje unijnych społeczeństw - Bułgaria i Rumunia zostałyby z całą pewnością poza burtą. Dylemat: "reforma czy rozszerzenie", staje się pytaniem o jakość unijnej współpracy i sens europejskiej integracji.

Wstąpienie Bułgarii i Rumunii w sytuacji, gdy sama Komisja przestrzega przed skutkami niedostosowania obu kandydatów, prowadzi w opinii wielu ekspertów do powstania członkostwa drugiej kategorii i oznacza bankructwo "kodeksu standardów", który dotychczas wyznaczał jakość unijnego projektu. Ten rozpaczliwy wręcz sygnał "na tak" trzeba widzieć także w kontekście rokowań członkowskich Turcji. Bruksela skonsternowana jest wyraźnym, by nie powiedzieć celowym spowolnieniem zapowiadanych reform nad Bosforem. Ankara, podobnie jak wcześniej Sofia i Bukareszt, żyje w przekonaniu, że Unia podjęła już polityczną decyzję, więc zostanie przyjęta bez względu na kwalifikacje: najpóźniej w przyszłym roku Ankara musi spełnić wszystkie polityczne warunki członkostwa, a tymczasem jest od nich oddalona jak światło księżyca i oddala się coraz bardziej.

Nie ulega wątpliwości, że zielone światło Komisji dla członkostwa Bułgarii i Rumunii projektuje fałszywą perspektywę członkostwa dla innych kandydatów. Skoro kraje zżerane korupcją i lekceważące zasady wykorzystania pieniędzy nadają się do Unii, nadaje się do niej także Ukraina, a nawet Białoruś, Algieria, Maroko, Egipt.

Główną ofiarą zdarzeń będzie jednak Chorwacja i pozostałe kraje bałkańskie, co do których przeważa w Brukseli opinia, że ich członkostwo w UE zapewni Europie stabilizację i bezpieczeństwo, a zatem również w ich przypadku decyzja o członkostwie nosić będzie charakter polityczny. Wystarczy spojrzeć na Bałkany z połowy lat 90., by uznać znaczenie takiej racji. A skoro tak, pozostałe kryteria wydają się być mało ważne - i to stąd się bierze opinia wielu ekspertów, że być może Unii potrzebne jest członkostwo wielu kategorii; stworzenie płaszczyzn współpracy, które nie do końca odzwierciedlać będą pełne członkostwo. W tej sytuacji Bułgaria i Rumunia stają się nie tyle precedensem, co otwierają nową perspektywę w rozumieniu wspólnoty. W ślad za tym można się zastanowić nad realnym pogłębieniem współpracy pośród tych członków, którym zależy na Unii politycznej, Unii wartości, a nie tylko organizacji promującej przestrzeń wolnego handlu i jednego rynku.

Pytania te stawiane są w Brukseli nie tylko pokątnie. Sytuacja na Węgrzech, w Polsce, na Słowacji, także w Czechach - to symptomy pewnego niedostosowania do warunków realnej kooperacji w ramach wspólnoty, której fundamenty i zasady działania powstały znacznie wcześniej, w oderwaniu od państw i społeczeństw żyjących za żelazną kurtyną. Nie ulega wątpliwości, że w procesie transformacji, wywołanej i częściowo wymuszonej także perspektywą członkostwa w Unii, politycy młodych demokracji schowali pod dywan problemy, których ujawnieni dzisiaj protagoniści burzą klimat zaufania i rozsądku we wzajemnych stosunkach.

Diagnoza jest prosta: europejska wspólnota opiera się nie na pieniądzach, a na zaufaniu i gotowości do kooperacji. Jeżeli się z nich kpi, a w zamian oferuje destrukcję i politykę słownej agresji - podcina się gałąź, na której samemu się już siedzi. Naiwne założenie, że fundusze unijne są formą spóźnionych reparacji wojennych, że do niczego nie zobowiązują, że można je wykorzystać do zbudowania pozycji jednej partii - jest formą politycznej nieodpowiedzialności. Bruksela ma wystarczająco dużo możliwości skontrolowania przepływu pieniędzy i sposobu ich wykorzystania - po to, by nie stały się łupem tylko jednej formacji, która w dodatku nie sprzyjała integracji Polski z europejską wspólnotą.

Załamanie się kooperacji i arogancka postawa są dla wielu unijnych polityków zimnym prysznicem. Słychać głosy o rozszerzeniu wbrew rozsądkowi, nawet entuzjaści przyznają, że się pomylili. Cenę za zmianę klimatu wokół nowych członków wspólnoty, wywołanej ich awanturnictwem, zapłacą w pierwszej linii te państwa, które stoją w kolejce. Wysoką cenę zapłaci też sama Unia, która nie będzie miała wyjścia i się podzieli (Rumunia i Bułgaria proces ten zapoczątkowały). Ale cenę zapłacą też awanturnicy. Pierwszy pozytywny impakt rozszerzenia, np. w Polsce, dobiega końca. Niebawem podniosą głowy chłopi, którzy schowali je po otrzymaniu pierwszych dopłat. Teraz dogoni ich wysoka konkurencyjność unijnego rolnictwa, brak dopasowania, korektura dopłat i subwencji. Dużym problemem będzie rozdział środków wsparcia: nie wszystkie przyznaje Warszawa, o sporą część trzeba się starać w Brukseli. Już niebawem trzeba będzie wyraźnie opowiedzieć się za przyszłością Unii - za jej polityczną przyszłością albo wbrew niej. Wtedy okaże się, gdzie stoi Polska i w którą stronę jest spychana.

Unia już się dzieli, a Polska jest daleko od jej centrum.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]