Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A za kordonem polewaczki, budy na zatrzymanych i czekające na sygnał specatandy z gładkolufowymi karabinami i paralizatorami elektrycznymi. A poza tym rozwalone krawężniki, wybite szyby, połamane barierki zabezpieczające itd. W Polsce starcia takie przynajmniej niektórym pokoleniom muszą się jeszcze kojarzyć z jednym. Mimo że to inne państwo i inny czas.
Ale przecież równocześnie jest jasne, że górniczy moloch nie może trwać nienaruszony bez końca. Nie można ciągle ustępować wobec jego szantaży - czy to politycznych, czy już czysto siłowych (a rzeczywistej reformy górnictwa nie odważył się przeprowadzić do końca żaden z rządów III RP). Nie można tolerować konserwowania status quo przez sojusz dyrekcji i “baronów węglowych" (zarabiających krocie mimo upadku branży) oraz aparatu licznych związków zawodowych. Nie można ciągle oddłużać nierentownych kopalni (a ich zobowiązania sięgają, wedle różnych szacunków, 22-25 mld złotych) kosztem tak podatników, jak często losu firm, którym przyszło z górnictwem współpracować. Kosztem w gruncie rzeczy samych górników (i tych, którzy mogliby pracować w kopalniach rokujących nadzieje, i tych, którzy mają ambicje i chęć nauczenia się nowego fachu). Więcej: kosztem szans na rozwój cywilizacyjny kraju. Wszak na obecne oddłużenie górnictwa przeznaczona ma być sześciokrotność rocznych nakładów na polską naukę (jak przyznał wicepremier Jerzy Hausner). Podobne porównania można sporządzić wobec nakładów na służbę zdrowia, drogi i inne zapóźnione branże. I nie jest to żadne antagonizowanie poszczególnych grup społecznych, tylko proste rachunki.
Tyle że znowu zbliżają się wybory.