W szczelinie

Aleksander Kobzdej pozostaje postacią nieco zapomnianą, jakby dostał się w dziwną szczelinę historii, w której choć doceniany przez nielicznych, przez większość jest niedostrzegany.

09.02.2009

Czyta się kilka minut

Zmarł wcześnie, mając pięćdziesiąt dwa lata. Kilkakrotnie zmieniał style, co tam style - języki, całe malarskie światy. Jest w tych decyzjach logika, jest wyraźne wznoszenie się i doskonalenie, jest siła wielkiego talentu. Niestety, stał się zakładnikiem własnego losu; jeśli ktoś słyszał o Kobzdeju, to z reguły jako o twórcy najsławniejszego polskiego obrazu socrealistycznego „Podaj cegłę” (1950). To rzeczywiście obraz ważny - dla socrealizmu, ale i dla jego przeciwników. Trudno zdecydować, co ważniejsze: podawanie cegły czy to, że rosnący mur odgradza dwa światy...

Anna Baranowa, autorka wstępu do katalogu wystawy „Aleksander Kobzdej. Zmagania z materią” napisała: „Tylko raz popełnił Kobzdej kłamstwo wobec swojej sztuki - i tego wielu po dziś dzień nie może mu zapomnieć”. Baranowa napisała bardzo dobry tekst, szkoda, że taki krótki, bo wydaje się wyjątkowo kompetentna do szerszego komentowania sztuki tego czasu. Nie pojmuję jednak, czemu użyła słowa „kłamstwo”. Nietrafne zdaje się samo słowo, jak i liczba.

To nie był jedyny obraz Kobzdeja w socrealistycznej stylistyce. Nie wiem nawet, czy najgorszy. Chętnie obejrzałbym „Dzierżyńskiego w drodze na zesłanie na Syberię”, albo może lepiej niech pozostanie tajemnicą. Takie i podobne obrazy namalowało wówczas wielu malarzy. Na szczęście czasy socrealizmu trwały krótko i choć przerwały naturalny rozwój naszej sztuki, to jednak nie zaprzepaściły całkowicie jej potencjału.

Kobzdej ma jeszcze na swoim koncie jedyne w swoim rodzaju doświadczenie: w 1953 wyjeżdża do Chin, a w 1954 do Wietnamu. Ta druga podróż daje owoce w postaci teki reportażowych rysunków (pokazanych w tym samym roku na weneckim Biennale) i wysokich odznaczeń państwowych. Podróż chińska da o sobie znać kilka lat później. W rozmowie ze Zbigniewem Herbertemmalarz opowiada o tym niezwykle sugestywnie: „Zna pan z widzenia alfabet chiński? No więc niech pan sobie teraz wyobrazi pałac cesarza, którego ściany wypełniają te groźne i wspaniałe znaki... Nawet dla tego, kto nie potrafi ich odczytać, zawierają one potężny ładunek emocji. Jest w tym ogromny rozmach, coś jak komety szastające się po niebie, a także liturgiczny gest kapłana... Zacząłem naśladować ten gest...”.

Wraz z „odwilżą” przymusy się skończyły. Po realistycznym intermedium Kobzdej wraca do abstrakcji, którą parał się w pierwszych powojennych latach. W 1956 maluje „Wnętrze pokoju w Wiśle”, obraz czysto Matisse'owski, śmiały, prosty i czerwony. Jasna czerwień czterech foteli jest manifestacją swobody i nowości. Fascynacja czystymi barwami trwa jedynie moment. W 1957 powstaje wspomniana seria inspirowana chińską kaligrafią. Czarno-białe bibuły pokryte wielkimi, gwałtownymi krechami tuszu, naklejane na płótno - i szkice, i skończone obrazy zarazem. A potem kolejny eksperyment: obraz jasny, chlapany, taszystowski, jakby Pollock - ale niesłychanie delikatny, albo Mathieu - ale bez jego elegancji Francuza. W sumie rzecz niejednoznaczna, niepewna i pozbawiona kontynuacji.

I już w chwilę potem z pociemniałej powierzchni płótna zaczną się wyłaniać typowe Kobzdejowskie „informele”. Mają człowiecze tytuły: „Określony” (1958), „Pogodny” (1959), „Występny” (1959). W koncepcji autora bezformie informelu, „malarstwa materii”, łączy się z polską tradycją koloryzmu. Dla mnie odmienność Kobzdeja polega na zetknięciu tych dwóch myśli o obrazie, scaleniu ich i stworzeniu nowej alternatywy, na kolorystycznej wrażliwości. Próby porządkowania bezkształtnej materii kolorem czy osiowością łączą Kobzdeja z Lebensteinem, Oberlanderem czy Ziemskim, ale tym mocniej odróżniają od twórców informelu w Europie i na świecie.

Te obrazy mają bogatą, kolażową fakturę, wciąż są jednak płaskie i to najwyraźniej przestało wystarczać nieustannie poszukującemu malarzowi. Pod koniec lat 60. pojawiają się pierwsze kompozycje z serii „Szczelin”. Płaska powierzchnia obrazu pęka, a z niej wylewa się nieokiełznane bezformie. Przypomina to trochę śmietnik, a trochę niepokojące zjawienie się obcej siły, która rozsadza obraz i walczy energicznie o miejsce. Kobzdej nadal jednak tworzy „obrazy”: robioną ze sklejki czy innej płyty powierzchnię szczelin pokrywa zagruntowanym płótnem, które następnie zamalowuje. W następnym cyklu, zatytułowanym „Hors cadre”, zniknie płótno, zostanie falista powierzchnia i oswobodzony ostatecznie kolor. Zostało tak niewiele, że wręcz trudno o tym pisać, łatwiej patrzeć.

Przetoczyły się pokolenia, od śmierci Aleksandra Kobzdeja minęło trzydzieści lat. Jego spuścizna w naturalny sposób muzealnieje. Autor zasługuje na sprawiedliwsze miejsce w dziejach sztuki po 1945 roku. Problem w tym, że teraz nie jest dobry moment na ten rodzaj estetyki i wrażliwości. To nie jest dobry czas dla obrazu jako nośnika sztuki. Nim doczekamy się wystawy polskich „informelowców”, trzeba najpierw lepiej poznać i opisać to zjawisko.

Przed laty Jerzy Stajuda w świetnym tekście zapytywał: „Kto nie lubi Kobzdeja?”. I odpowiadał: „jedyna i jedynie prawdziwa polska awangarda”, dodając: „Nie lubią jednak Kobzdeja również malarze uznawani przez jedyną awangardę za typowych kolorystów, czyli ci, którzy bardzo nie lubią jedynej awangardy”. Subtelne to było pióro, Stajuda, choć ważkie niegdyś podziały i rozróżnienia nieco straciły na ważności. W drugiej części tekstu Stajuda wylicza tych, którzy Kobzdeja lubią, a o nim samym pisze: „Malarz, który zawsze pasuje do aktualnych map, a przecież trudno powiedzieć, na jakich zasadach, bo sam te zasady tworzy”.

„ALEKSANDER KOBZDEJ. ZMAGANIA Z MATERIĄ”. Galeria Polskiego Domu Aukcyjnego „Sztuka” w Krakowie, pl. Wszystkich Świętych 6. Wystawa czynna do 28 lutego 2003 (wcześniej pokazywano ją w warszawskiej galerii Domu „Sztuka”). Katalog pod red. Józefa Grabskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 6/2003