W pogoni za umykającą średnią

Dążenie do uzyskania "co najmniej średniej płacowej" to pogoń za umykającym celem: każda podwyżka powoduje, że poprzeczka, której chcemy sięgnąć, idzie odrobinę wyżej. I całą pogoń trzeba zaczynać od nowa. Jak za króliczkiem.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Szybkiemu wzrostowi gospodarki towarzyszy zwykle wzrost płac - i tak właśnie jest w Polsce. Od dwóch lat zarobki rosną. Najbardziej oczywiście w tych firmach i branżach, gdzie wykwalifikowanych pracowników brakuje i gdzie ich siła przetargowa jest największa. Podwyżki, choć powszechne, są jednak nierównomierne - inne być zresztą nie mogą - co często wywołuje frustracje i następne żądania płacowe.

Sądzę, że choć ich głównym powodem jest naturalna chęć zarabiania więcej, to niepoślednią rolę odgrywa także charakterystyczna dla polskiego rynku pracy pogoń za "średnią krajową". Nie występuje ona właściwie w sektorze prywatnym - gdzie o podwyżkach decyduje sytuacja finansowa firmy oraz skuteczność negocjacyjna pracowników - bardzo wyraźnie zaznacza się natomiast w sektorze publicznym, zwłaszcza w sferze budżetowej. Towarzyszą temu często wątpliwości, co do tego, ile tak naprawdę się w Polsce zarabia i czy rzeczywiście tak mało, jak twierdzą przedstawiciele licznych zawodów?

Zwraca na to uwagę m.in. Janusz A. Majcherek ("Płace, składki i daniny", "TP" 5/08), pisząc, że nie wiadomo, jakie Polacy mają dochody, bo powszechnie ukrywamy i zaniżamy zarobki; często bierzemy pod uwagę płacę netto, a nie brutto; wreszcie - nie uwzględniamy premii i rozmaitych dodatków.

Rzeczywiście, nie mamy zwyczaju chwalić się swoimi pensjami. Jeśli są duże, nie chcemy drażnić innych i kusić licha, jeśli małe - często czujemy się zażenowani niską wyceną naszej pracy. Warto przy tym pamiętać, że w wielu firmach płace objęte są tajemnicą i że ten wymóg traktowany jest serio. Podawanie zarobków w ujęciu netto często ma natomiast uzasadnienie ekonomiczne: to kwota, jaką w praktyce dysponujemy, i ona właśnie interesuje np. bank, który udziela nam kredytu. Z kolei o premiach, deputatach i dodatkach nie wspominamy najczęściej dlatego, że nie traktujemy ich jako stałych elementów uposażenia.

Mimo naszej dyskrecji co do zarobków brutto dość dokładnie wiadomo, jak się one kształtują. Tyle że mało kto po tę wiedzę sięga.

Prawie wszystko policzone

Od 1996 r. Główny Urząd Statystyczny co dwa lata szczegółowo bada strukturę wynagrodzeń w dobranych w sposób reprezentatywny przedsiębiorstwach oraz jednostkach sfery budżetowej. Bierze pod uwagę nie tylko "gołe" pensje, ale także premie, dodatki za godziny nadliczbowe, za wysługę lat itp. Z publikacji GUS można się dowiedzieć, ile przeciętnie na pełnym etacie zarabia np. górnik pracujący na dole, pielęgniarka czy wykładowca akademicki z pięcio-, dziesięcio- i dwudziestoletnim stażem. Można sprawdzić, jak na wynagrodzenia na identycznych stanowiskach wpływa wielkość firmy, w której się pracuje, jej lokalizacja i forma własności. Także - jakie znaczenie dla wysokości zarobków ma płeć, wykształcenie i wiek pracownika.

Istotne są również inne wnioski wynikające z porównania kolejnych edycji tych badań. Po pierwsze, że od lat około dwie trzecie polskich pracowników zarabia poniżej tzw. "średniej krajowej". Po drugie, że zarobki połowy zatrudnionych nie przekraczają 80-81 proc. tej kwoty. Po trzecie, że coraz większa część pracowników może liczyć na wynagrodzenie, stanowiące najwyżej połowę "średniej krajowej". W 2002 r. tyle zarabiało 17,4 proc. zatrudnionych, w 2006 r. - już 19,9 proc. (w sektorze prywatnym - 29 proc.). No i po czwarte, że zarobki wyższe rosną na ogół szybciej niż niskie.

Jak te proporcje przekładają się na pieniądze? Ostatnie badanie płac GUS przeprowadził w 2006 r., gdy średnie wynagrodzenie brutto w całej gospodarce wynosiło 2477,23 zł. Zakładam, że w zeszłym roku wzrosło ono o 9,2 proc. (tak jak płace w przedsiębiorstwach), czyli do około 2705 zł: jakie było w rzeczywistości, GUS jeszcze nie podał. Przy podobnej jak w poprzednich latach strukturze wynagrodzeń oznaczałoby to, że dwie trzecie polskich pracowników zarabiało w zeszłym roku nie więcej niż 2705 zł. Zarobki połowy zatrudnionych prawdopodobnie nie przekraczały 2191 zł miesięcznie. Było wśród nich 19-20 proc. pracowników z płacami na poziomie najwyżej połowy "średniej krajowej", czyli około 1352 zł.

Nie to, co się wydaje

Skąd w takim razie przekonanie, że przeciętne zarobki w Polsce wynoszą ponad 3000 zł? Najogólniej z posługiwania się danymi statystycznymi, które znaczą co innego, niż nam się wydaje. Przy płacach takich nieporozumień jest mnóstwo. Dotyczą one m.in. tak istotnego pojęcia jak "średnia płaca", zwana często "średnią krajową".

GUS wylicza ją co kwartał i publikuje na swojej stronie internetowej. Co miesiąc podaje natomiast, ile wyniosło "przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw". Ta właśnie kwota - w grudniu 3246 zł - od jakiegoś czasu funkcjonuje w obiegu medialnym jako "średnia krajowa". Tymczasem dotyczy ona jedynie zarobków w firmach, które mają więcej niż dziewięciu pracowników. Pracuje w nich 5 241 tys. osób, około połowa wszystkich zatrudnionych w Polsce na podstawie umowy o pracę.

Ta druga połowa to pracownicy najmniejszych firm (które na ogół płacą marnie) i całej sfery budżetowej, czyli m.in. służby zdrowia, oświaty, urzędów celnych i skarbowych, policji i sądownictwa. Jeśli wziąć pod uwagę także ich pensje, przeciętna płaca będzie mniejsza. W trzecim kwartale 2007 r. różnica między średnią dla przedsiębiorstw i średnią dla całej gospodarki wynosiła 190 zł.

Poprzeczka coraz wyżej

Każda taka "średnia" działa jak magnes na ludzi, którzy zarabiają słabo, a sądzą, że ich praca powinna być wyceniona co najmniej przeciętnie. Ma to wprawdzie uzasadnienie psychologiczne (każdy chce być doceniony), ale ekonomicznego już nie. Dążenie do uzyskania "co najmniej średniej" to pogoń za umykającym celem: każda podwyżka powoduje, że poprzeczka, której chcemy sięgnąć, idzie odrobinę wyżej. I całą pogoń trzeba zaczynać od nowa. Jak za króliczkiem.

Żeby zrozumieć, jak bardzo mylące jest pojęcie "średnia płaca", wystarczy prosty przykład. Jest pięcioosobowa firma, w której dyrektor zarabia 500 zł, a czterej pracownicy - po 125 zł. Przeciętne wynagrodzenie wyniesie tam 200 zł, ale ta kwota ma się nijak do rzeczywistych zarobków w tej firmie.

Dlatego ekonomiści od lat postulują, żeby posługiwać się inną miarą statystyczną - medianą. W odniesieniu do płac jest to kwota, której nie przekraczają zarobki połowy zatrudnionych. W naszym przykładzie byłoby to 125 zł. Ta wielkość znacznie lepiej oddaje strukturę wynagrodzeń w naszej przykładowej firmie.

Wątpię jednak, żeby mimo merytorycznej przewagi mediany udało się kiedykolwiek wyrugować z płacowych dyskusji "średnią krajową". Wszyscy się do niej przyzwyczaili, a dla pracowników stanowi korzystny punkt wyjścia w negocjacjach (tak było np. z pensjami lekarzy). Sądzę, że będą z niego korzystać nadal i to pewnie już niedługo, gdy zaczną się rozmowy o przyszłorocznych podwyżkach dla całej sfery budżetowej. Jeśli utargują sporo, średnia krajowa pójdzie znacznie w górę.

HALINA BIŃCZAK jest publicystką "Gazety Prawnej" zajmującą się problematyką gospodarczą i komentatorem w Polskim Radiu i Radiu TOK FM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008