W piwnicy

Kino Ulricha Seidla nie pozwala wygodnie rozsiąść się w fotelu. Wierzymy, że gdyby jego bohaterowie oglądali takie filmy, mogliby stać się zupełnie innymi ludźmi.

09.07.2012

Czyta się kilka minut

Ulrich Seidl. Maj 2012 r. / fot. Francois Mori / AP / East News
Ulrich Seidl. Maj 2012 r. / fot. Francois Mori / AP / East News

Jesteś ojczyzną wielkich synów, narodem miłośników piękna, prześwietna Austrio!” – w filmie „Upały” (2001) słowa hymnu padają z ust mężczyzny z wypiętym gołym zadem, w który zatknięto palącą się świeczkę. Czy jest to scena obrazoburcza? W żadnym razie. Mężczyzna śpiewa pod przymusem, z wycelowanym weń pistoletem. Chwilę wcześniej widzieliśmy, jak pastwił się nad swoją żoną na oczach pijanego kolegi. Teraz świadek każe oprawcy odpokutować tamto zdarzenie – tak po prostu egzekwuje sprawiedliwość.

Jesteśmy na przedmieściach Wiednia. Ich schludność wydaje się czymś perwersyjnym, kiedy zajrzeć za równo strzyżone żywopłoty i fasady wyłożone sajdingiem. Dopiero w czterech ścianach ujawniają się rozmaite rodzaje agresji i wzajemnego upokarzania: mąż poniża żonę, chłopak dziewczynę, staruszek swoją sprzątaczkę. Kompulsywne zakupy i opalanie się pośród ogrodowych krasnali wypełniają resztę czasu. Trwa właśnie kanikuła, roztapiająca asfalt i mózg. Gdyby komuś zbytnio doskwierał upał bądź samotność, można zaliczyć niezobowiązującą orgię na tyłach lokalnego centrum handlowego. Albo zjednoczyć się po sąsiedzku w nagonce na Obcego, który narusza spokój mieszkańców osiedla. Nic dziwnego, że w tym uporządkowanym piekle jedynym ratunkiem wydaje się szaleństwo – stąd postać zwariowanej autostopowiczki, która swoim niewyparzonym językiem działa na nerwy kolejnym bohaterom filmu.

***

„Reżyser, scenarzysta, producent, podglądacz, mizantrop, cynik, socjopornograf, łajdak, prowokator, pesymista, humanista” – taka oto litania otwiera oficjalną stronę internetową Ulricha Seidla. Wybitny austriacki reżyser, nazywany także „mistrzem dyskomfortu”, wreszcie doczeka się kompletnej retrospektywy swojej twórczości w Polsce, czyli kraju, który swojego Seidla jeszcze nie posiada. Tak jak nie ma swojego Thomasa Bernhardta, Elfriede Jelinek czy Michaela Hanekego, twórców oskarżanych o kalanie swego gniazda, mącenie narodowej kadzi, krytykę zachodniej kultury dobrobytu i wyczerpania – ale robiących to w stylu mistrzowskim, w języku czytelnym na całym świecie.

Kino Seidla nie pozwala wygodnie rozsiąść się w fotelu. Wierzymy, że gdyby jego bohaterowie oglądali takie filmy, mogliby stać się zupełnie innymi ludźmi. Ale już na studiach realizując dyplomowy dokument „Bal” (1982) Seidl potwornie naraził się swoim rodakom: filmując rodzinne miasteczko Horn w Dolnej Austrii w dniu balu maturalnego, ośmieszył oficjalne frazesy, zderzając je z biesiadną atmosferą imprezy, co skończyło się wyrzuceniem adepta reżyserii z Wiedeńskiej Akademii Filmowej.

We wcześniejszym filmie „Metr czterdzieści” (1980) zlekceważył polityczną poprawność, przedstawiając postać karła w taki sposób, w jaki zwykle sami go postrzegamy, ale boimy się do tego przyznać – trochę jak Diane Arbus w swoich słynnych fotografiach odmieńców. W kolejnych filmach bardziej będzie interesować Seidla deformacja wewnętrzna. Tytułowy „Wielbiciel biustów” (1997) to starzejący się nauczyciel matematyki, mieszkający ze zniedołężniałą matką, którą traktuje jak obcą, zafiksowany na swojej obsesji. Bohaterowie „Zwierzęcej miłości” (1995) w relacjach ze swymi czworonożnymi pupilami przekraczają kulturowe tabu, ale i stawiają smutną diagnozę naszym czasom, w których przywiązanie do kotka czy pieska więcej znaczy niż więzi z innymi ludźmi.

Już we wczesnych swoich filmach unieważniał sztywny podział na dokument i fabułę. Ta granica u niego przestaje mieć znaczenie, kiedy ujawnia się niewygodna prawda o nas, współczesnych Europejczykach. W „Spodziewanych stratach” (1992) na przykładzie miasteczka graniczącego z Czechami w groteskowy sposób pokazał „Europę dwóch prędkości”. Stary Austriak szukający sobie żony po drugiej stronie granicy uosabia lepszy, bardziej wolny świat, ale także jego fobie i dziwactwa czy samotność starzejącego się społeczeństwa. W „Ostatnich prawdziwych mężczyznach” (1994) idealną żoną dla Austriaka okazuje się potulna, pracowita Azjatka, wybrana z katalogu, „skrojona na miarę”, będąca zaprzeczeniem wyemancypowanej Europejki.

Ten neokolonizacyjny dyskurs rozwinie Seidl najpełniej w fabularnym filmie „Import/Export” (2007), znanym z naszych kin. Widzimy w nim, jak odbywający się między Austrią a Ukrainą nieustający transfer ludzi i towarów staje się degradujący dla obu stron. Młoda Ukrainka ucieka przed upokarzającą nędzą w równie upokarzający dobrobyt, w którym za wikt i garść euro musi znosić poniewierkę, najpierw jako sprzątaczka w porządnym austriackim domu, potem jako ubrana w gumowe rękawiczki pielęgniarka w hospicjum. W świecie, który postawił na sprawność, schludność i wydajność, nie wolno jej nawet pogłaskać umierającego pacjenta – nie pozwalają na to przepisy. W przeciwnym kierunku odbywają swoją podróż austriaccy bohaterowie filmu, ojciec i syn próbujący opylić na Ukrainie zdezelowane automaty do gier. I tak właśnie – jak śmietnisko i tani dom publiczny – traktują postkomunistyczny kraj, lecząc swoje własne kompleksy i niepowodzenia.

Dzisiaj, kiedy rozpętała się u nas dyskusja wokół kiepskiego żartu o ukraińskich sprzątaczkach, brutalny film Seidla nabiera wyjątkowej ostrości. Ten podzielony świat dochodzi raz jeszcze do głosu w najnowszym fabularnym filmie Seidla „Raj: Miłość”, który we Wrocławiu będzie miał swoją polską premierę. W kenijskim kurorcie, który wygląda jak fototapeta z palmami, austriackie turystki w starszym wieku odreagowują na młodych czarnoskórych kochankach upokorzenia, jakich dostarcza im własna kultura, promująca młodość, urodę i seksualną sprawność. Kiedy Teresa, samotna, nieatrakcyjna kobieta spragniona uwagi i czułości, uświadamia sobie transakcyjny charakter swojego romansu, staje się tak samo cyniczna jak jej koleżanki.

W swojej metodzie Seidl pozostaje bliski temu, co robi w kinie jego rodak Michael Glawogger, autor „Śmierci człowieka pracy” czy „Chwała dziwkom”. Kręcąc filmy dokumentalne, nie ukrywa obecności kamery, nie maskuje za wszelką cenę inscenizacji, a jego bohaterowie nie udają, że są w stu procentach sobą. Odwrotny proces dokonuje się w jego filmach fabularnych, w których często zatrudnia aktorów niezawodowych i pozwala przemówić surowej rzeczywistości. Wszyscy to znamy z życia: każde uruchomienie kamery wyzwala w nas lepszego lub gorszego aktora. Stąd tak wielka ostentacyjność, z jaką bohaterowie dokumentów Seidla prezentują się przed obiektywem: kiedy ni stąd, ni zowąd zaczynają śpiewać, robić striptiz, ustawiać się przed kamerą z portretami bliskich.

Paradoksalnie, właśnie w takich ustawianych „występach” ujawnia się najwięcej prawdy o naturze występujących. Znać to najwyraźniej w „Modelkach” (1999), dokumencie odsłaniającym najbrudniejsze kulisy świata mody, w którym bohaterki odgrywają same siebie, traktując kamerę narcystycznie, jakby była lustrem, i tym samym mimowolnie odsłaniając coś, co najbardziej starały się ukryć. Jeszcze mocniejszy efekt osiąga Seidl w niezwykłym dokumencie „Jezu, Ty wiesz” (2003), w którym filmuje modlących się w pustym kościele. Kamera umieszczona jest frontalnie, prawdopodobnie zawieszona na ołtarzu, co sprawia wrażenie, jakby to do nas zwracali się modlący. W czasach, kiedy „o problemach się nie rozmawia, ale ogląda się je w telewizji”, jak mówi jedna z bohaterek, modlitwa brzmi trochę tak, jak wyznanie w gabinecie psychoterapeuty, jak występ w ekshibicjonistycznym talk show czy nagranie na wideoblogu. A jednak ta pozornie afilmowa czy wręcz nieżyciowa sytuacja, kiedy słyszymy wypowiadane na głos czyjeś najbardziej intymne myśli skierowane do transcendentnej istoty, właśnie poprzez swoją sztuczność dociera do nas najgłębiej.

***

Spośród wszystkich swoich bohaterów Seidl najbardziej przypomina wariatkę z filmu „Upały”, która mówi spotkanym ludziom rzeczy, o których woleliby nie pamiętać: że się starzeją, że kiedyś umrą, że są nieszczęśliwi i samotni, chociaż udają, że świetnie się bawią. Jednak po każdym jego filmie odnosi się wrażenie, że reżyser, który w listopadzie skończy 60 lat, nie powiedział nam jeszcze słowa ostatniego. W przygotowaniu są kolejne ogniwa „rajskiej” trylogii: „Nadzieja” i „Wiara”, opisywana jako „filmowa pieta, w której stacjami drogi krzyżowej są sceny z życia małżeńskiego”.

Najbardziej intrygująco brzmi jednak zapowiedź pełnometrażowego dokumentu pod znamiennym tytułem „W piwnicy”, zaglądającego dosłownie i w przenośni pod podłogi austriackich domów. Seidl zrealizował już na ten temat sztukę, wystawioną niedawno w Wiedniu pod tytułem „Źli chłopcy / ohydni mężczyźni”. A wiemy wszak, nie tylko z literatury, teatru czy kina, że prawie każdy dom, szczególnie austriacki, posiada schody prowadzące do sekretnych, rzadko odwiedzanych pomieszczeń, służących czasem dziwnym celom. Wystarczy wspomnieć zbiorowy dokument „Stan narodu” (2002), którego Seidl był pomysłodawcą, koordynatorem i współreżyserem. Zarejestrowane w nim zostały ksenofobiczne nastroje panujące w przededniu wyborów, w których ponownie kandydował faszyzujący populista Jörg Haider. W jednej ze scen rezolutny kilkulatek spontanicznie rzuca przed kamerą, że kiedy jest niegrzeczny, jego ojciec, porządny obywatel i restaurator, zamyka go na klucz w garażu. We wspomnianych „Upałach” jeden z bohaterów, podejrzliwy emeryt, gromadzi w swojej piwnicy gigantyczne zapasy żywności, które obsesyjnie waży, by sprawdzić, czy nie został oszukany w sklepie. Również w piwnicy mieszkańcy osiedla z tego samego filmu dokonują brutalnego, męskiego samosądu na wariatce, podejrzewanej o rysowanie im po autach. Ciekawe, co jeszcze Ulrich Seidl odkryje w naszych piwnicach.  


12. Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty, prezentujący m.in. retrospektywę twórczości Ulricha Seidla, odbędzie się we Wrocławiu w dniach 19-29 lipca. O programie Festiwalu napiszemy szerzej za tydzień.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2012