W oślej skórze. Recenzja „IO” Jerzego Skolimowskiego

To film z kategorii tych, które jedni odrzucą za manieryczność, a drudzy oglądać będą ze ściśniętym gardłem – zależnie od rodzaju wrażliwości emocjonalnej i filmowej.

26.09.2022

Czyta się kilka minut

Sandra Drzymalska w filmie „IO”, reż. Jerzy Skolimowski, 2022 r. / ATELIER ANETA&FILIP GĘBSCY / GUTEK FILM
Sandra Drzymalska w filmie „IO”, reż. Jerzy Skolimowski, 2022 r. / ATELIER ANETA&FILIP GĘBSCY / GUTEK FILM

Całkowicie pominięty w werdykcie festiwalu gdyńskiego, za to z Nagrodą Jury w Cannes, atakuje zmysły i umysły, wchodząc w skórę zwierzęcia, które w naszej kulturze nie cieszy się dobrą sławą. Wystarczy wsłuchać się w język: „tyrać jak osioł”, „ośli upór”, „ośla ławka”... A jednak to nie pierwszy raz, kiedy kino przygląda się światu okiem wilgotnym i stoickim, należącym do łagodnego ssaka z rodziny koniowatych.

Na wstępie musi pojawić się pytanie: czy remake uznawanego za arcydzieło klasyka sprzed ponad półwiecza może być dzisiaj propozycją oryginalną? Okazuje się, że jak najbardziej. Kiedy Robert Bresson, mistrz ekranowego minimalizmu i nieludzkiej dyscypliny, nakręcił czarno-białe „Na los szczęścia, Baltazarze” (1966), powstała chłodna, wręcz koturnowa przypowieść z chrześcijańskim konceptem męczeństwa, czyli niezawinionym ludzkim cierpieniem na pierwszym planie. Tytułowy osiołek jako świadek upodlenia i krzywd zadawanych wiejskiej dziewczynie był ledwie medium tej historii. W „IO” Jerzego Skolimowskiego już tytułowa onomatopeja ustawia kamerę inaczej. To los ośli i takież spojrzenie będzie rządzić od początku do końca, co otwiera przed twórcami bezkresne pole filmowej iluzji.

Przygodom zwierzaka towarzyszy sensoryczne wyostrzenie i jednocześnie uczłowieczenie bohatera na baśniową modłę. Oto żył sobie kiedyś osiołek o imieniu IO, który wyswobodzony z cyrku przez prozwierzęcych aktywistów stracił kontakt z ukochaną opiekunką Kasandrą (w tej roli Sandra Drzymalska) i tułał się po świecie niczym Pinokio. Doświadczał w drodze różnych krzywd i nielicznych dobrodziejstw, bo ośle życie zaznaje więcej kija niźli marchewki. Przez cały czas marzył o ponownym spotkaniu swojej pani i byciu wolnym jak konie w galopie czy kołujące nad głową ptaki. Tak można by streścić całą akcję, lecz owa poniewierka po Polsce i Europie stanowi okazję do zatrzymania się przy rozmaitych, spowszedniałych większości z nas wynaturzeniach tego świata. A także przy samej naturze, której IO jest częścią i zarazem bezpowrotnym wygnańcem.

Już podczas czołówki, kiedy kamera Michała Dymka wiruje jak oszalała i pulsują czerwone stroboskopowe światła, ekran zalewa charakterystyczna dla tego filmu nadekspresja. Słychać ją potem na ścieżce dźwiękowej, w operowych ariach, grzmiących trąbach, gitarowych riffach, w odgłosach natury czy folkowych (prawdopodobnie huculskich) brzmieniach zaaranżowanych przez Pawła Mykietyna. Ta nadmiarowość jest zaprzeczeniem stylu Bressona i znakiem rozpoznawczym Skolimowskiego, który po raz kolejny przenosi na ekran swoje malarskie pasje i ożywia eksperymentalne ciągoty. Przede wszystkim wyraża w nich zwierzęce wyobcowanie – czy jednak tylko zwierzęce?

Jakże dziwacznie wygląda tu podkarpacka prowincja z jej notablami, kibolami i księżmi święcącymi kropidłem otwarcie stadniny. Jakiż horror, destrukcja i ludzka brzydota wyłania się z hodowli zwierząt futerkowych, rzeźni, złomowiska – miejsc, do których zwierzęcy bohater trafia na kolejnych etapach swojej wędrówki. Ale są również przebłyski piękna, jak w krótkiej scenie z ośrodka zooterapii dla dzieciaków z niepełnosprawnością umysłową albo we wspomnieniach czułego dotyku Kasandry. Mamy też momenty iście magiczne, kiedy IO spotyka w trakcie swej odysei inne zwierzęta, a film nabiera wówczas niemal paradokumentalnej faktury, staje się przez chwilę kinem bez mała przyrodniczym. Kiedy zaś bohater konfrontuje się z ludźmi uzbrojonymi w kije bejsbolowe i myśliwskie strzelby, jesteśmy blisko kina grozy czy sensacji, podczas gdy rzut oka na porośnięte lasem macewy przynosi dyskretny komentarz na temat zbiorowej niepamięci.

Oczywiście mogą razić te wszystkie efekciarskie udziwnienia, zniekształcenia i kontrapunkty, czego efektem jest przebodźcowanie widza, ale zabieg wydaje się celowy – mamy poczuć się niczym ten osioł brutalnie wrzucony w świat. I choć „IO” bezwstydnie gra na naszych emocjach, miewa w sobie na szczęście także filuterną poetyckość, a i cierpkiego humoru mu nie brakuje. We włoskiej części filmu, gdy do akcji wkracza nieokrzesany polski tirowiec (Mateusz Kościukiewicz), piękny ksiądz-utracjusz (Lorenzo Zurzolo) i jego matka, ekscentryczna księżna (wiadomo, Isabelle Huppert), nieoczekiwanie z gorzkiej satyry na polskie poletko przechodzimy w parodię kina w stylu Luchina Viscontiego. Tak, Jerzy Skolimowski nie boi się ekscesu i mało kto w polskim kinie może sobie na takie gesty pozwolić.

W tej historii niewiele się mówi, bo ludzki język musi brzmieć w oślich uszach, jakby był częścią dźwiękowej tapety. Scenariusz rezygnuje z tradycyjnie budowanej dramaturgii, skoro bohater nigdzie nie zagrzewa miejsca na dłużej, zazwyczaj miota nim przypadek i jego los zdaje się przesądzony. Gdyby „IO” było literaturą, sytuowałoby się gdzieś między ironiczną powieścią łotrzykowską, poematem naiwnym a niepowstałą jeszcze książką Olgi Tokarczuk opowiedzianą przez zwierzęcego narratora. Przyjmując nagrodę w Cannes, Skolimowski dedykował ją szóstce kłapouchych odtwórców roli IO, wymieniając każdego z nich po imieniu, lecz w filmie nie chodzi o to, by za wszelką cenę wzbudzać moralnego kaca u smakoszy salami lub skłaniać do poparcia kolejnej „piątki dla zwierząt”.

To raczej szerzej pomyślany manifest, który ma wybudzać widza z rutyny myślenia, patrzenia, zachowania. Zresztą dziś coraz częściej te najważniejsze i najbardziej bolesne doniesienia na temat kondycji ludzkiej przynoszą filmy ze zwierzętami w rolach głównych: z przedstawicielkami hodowanego przemysłowo bydła (patrz: „Krowa” Andrei Arnold), świniami z wolnego wybiegu („Gunda” Wiktora Kossakowskiego) czy nawet z oceanicznymi głowonogami („Czego nauczyła mnie ośmiornica” Pippy Ehrlich i Jamesa Reeda), by pozostać tylko przy głośnych dokumentach. Film Skolimowskiego ma podobny cel, ale osiąga go biegunowo odmiennymi i dość radykalnymi środkami. Kreuje własny kosmos, z jednej strony rozbuchany i popisowy, złożony z licznych ­autocytatów, z drugiej zaś usiłujący przebić się przez własną artystyczną i antropocentryczną perspektywę. ©

IO – reż. Jerzy Skolimowski. Prod. Polska 2022. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 30 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2022