Weekend do wstrzyknięcia

Polecamy równiez popularną rubrykę Co obejrzeć w weekend, w której co piątek Anita Piotrowska rekomenduje najlepsze nowe filmy i seriale na VOD.
Wraz z nastoletnimi bohaterami rzuconymi na zachodni front I wojny światowej jeszcze bardziej marzniemy w zalanych okopach, oddychamy z trudem w maskach przeciwgazowych, jesteśmy paleni żywcem i walcowani przez ciężki sprzęt, tracimy przyjaciół i kończyny. Film pokazuje sztafetę śmierci i nakręcony został z perspektywy niemieckiego „mięsa armatniego”.
Najbardziej znana literatura o I wojnie światowej (z wyjątkiem Jüngera, choć i on bywa wieloznaczny) należy do nurtu debunking. „Na Zachodzie bez zmian” (1,2 miliona sprzedanych egzemplarzy w Niemczech i drugie tyle w przekładzie angielskim) to najsłynniejsza powieść tego nurtu. Parę innych pod względem artystycznym było zapewne lepszych, lecz żadna nie nosiła aż tak dobrego tytułu. Służy on w dosłownym brzmieniu i w różnych jego parafrazach do dzisiaj, to zachowując, to tracąc swój ironiczny wydźwięk. Powieść od razu wzbudzała emocje i tworzyła mit; Hollywood długo nie zwlekał, pierwsza ekranizacja powstała już w roku 1930. Dzisiaj mamy na Netfliksie i w kinach kolejną, w sumie trzecią, lecz nie tylko ona odświeża utwór sprzed niemal stu lat, odczytywany od początku jako manifest pacyfizmu, i nie tylko ona każe do Remarque’a wracać - pisał Marek Bieńczyk w tekście o autorze książki, na podstawie której powstał nominowany do Oscara film.
Choć, oglądany w najlepszych kinach 3D, film może wizualnie zachwycić, to z pewnością produkcji nie zaszkodziłoby, gdyby twórcy nie brali jej tak serio. Mógłby ktoś wreszcie powiedzieć reżyserowi, że nie każdy jego pomysł równie dobrze sprawdza się na ekranie i czasem warto użyć wirtualnych montażowych nożyczek - pisał Jakub Majmurek w tekście poświęconym Jamesowi Cameronowi, reżyserowi filmu „Avatar: Istota wody”
Australijski reżyser Baz Luhrmann robi filmy rzadko i może dlatego nie wytraca swej energii. Jego kino działa z mocą zderzacza hadronów. Jest maksymalnie rozpędzone, elektryzujące i eklektyczne, naładowane wizualnymi pomysłami, ale też emocjami. Gdyby jednak potraktował Presleya wyłącznie jak ikonę-legendę, którą należy zrekonstruować lub zdekonstruować w imię spektaklu, jego najnowszy film, „Elvis”, byłby po prostu przeskalowanym fajerwerkiem. Tymczasem film ma ambicje, żeby być czymś znacznie więcej.
W filmie „Wszystko wszędzie naraz” uruchomienie multiwersum nie służy jednak ucieczce od bolesnych rozliczeń z fiskusem. Tu gra toczy się o życie i bynajmniej nie to abstrakcyjne, zerojedynkowe, rodem z gier komputerowych. Chodzi o całe życie, ze swą powtarzalnością i nieprzewidywalnością, skończonością i chaosem. Jak na komedię science fiction to naprawdę dużo, a twórcy Daniel Kwan i Daniel Scheinert, znani pod pseudonimem „Daniels”, okazują się się wielce oryginalnymi światotwórcami.
Mogło wyjść z tego jeszcze jedno sentymentalne „Cinema Paradiso” czy popłuczyna po „Amarcordzie”. Wszystko przecież zaczęło się od pierwszej wizyty w kinie, kiedy to sześcioletni Sammy Fabelman zobaczył „Największe widowisko świata” Cecila B. DeMille’a i tak się przejął oglądaną na ekranie katastrofą kolejową, że postanowił odtworzyć ją w domu i sfilmować. Spielberg, reżyser dzieckiem podszyty, w jakimś sensie dalej bawi się w wykolejanie pociągów, nadal jest tamtym skautem z kamerą, rejestrującym z wypiekami gniazdo skorpionów.
Na plakacie reklamującym film jedna z bohaterek wymiotuje złotem – nic dodać, nic ująć. Pasażerami tego statku pijanego są bowiem postacie obrzydliwie bogate i jakże w tym stereotypowe: rosyjski oligarcha z rodziną, brytyjski producent broni z małżonką i – na razie potencjalnie – młoda para z branży influencersko-modowej. Kino czasów kryzysu lubuje się w „zjadaniu” bogaczy, również w znaczeniu eksploatacji tematu („Wilk z Wall Street”, „Big Short”, „Parasite”, „Glass Onion”, seriale „Sukcesja” czy „Biały Lotos”). Zawsze to miło popatrzeć, jak bardzo bohaterowie należący do mitycznego „jednego procenta” są odklejeni od rzeczywistości.
Całkowicie pominięty w werdykcie festiwalu gdyńskiego, za to z Nagrodą Jury w Cannes, atakuje zmysły i umysły, wchodząc w skórę zwierzęcia, które w naszej kulturze nie cieszy się dobrą sławą. Wystarczy wsłuchać się w język: „tyrać jak osioł”, „ośli upór”, „ośla ławka”... A jednak to nie pierwszy raz, kiedy kino przygląda się światu okiem wilgotnym i stoickim, należącym do łagodnego ssaka z rodziny koniowatych.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)