W oślej ławce

„Odzyskiwać podmiotowość” – w tłumaczeniu na polski: udawać, jakby nic od Unii w codziennym życiu Polaków nie zależało, nie szukać kompromisów, nie uzgadniać, nie respektować standardów. One przecież wszystkie są niemieckie.

09.03.2017

Czyta się kilka minut

Donald Tusk i Jarosław Kaczyński /  / fot. AFP / EAST NEWS
Donald Tusk i Jarosław Kaczyński / / fot. AFP / EAST NEWS

Media nieco sztucznie podgrzewały napięcie. Wiadomość nie była tak naprawdę zaskoczeniem. Każde sensowne źródło w Brukseli mówiło to samo: wszystko było dogadane od co najmniej dwóch dób – jak przystało na instytucję, która ma w swoim DNA zapisaną konsensualność i spokojne ucieranie decyzji, zwłaszcza w kwestiach niekoniecznie gardłowych. Wszak stanowisko Tuska jest „średniego znaczenia”, jak jeszcze pewien czas temu oceniał to choćby Jarosław Kaczyński.

Prezes nie wierzy w Unię

W pewnym sensie mówi on prawdę, że w Unii dużo załatwia się w zaciszu gabinetów – ale to wcale nie oznacza, że mechanizmy te są całkowicie nieprzejrzyste, niegodne i służą tylko temu, co jest dobre dla Niemiec, a reszta musi się karnie dostosować. Gry dyplomatyczne są – w równym stopniu jak rzekomo sprawiedliwsze plebiscyty – formą uzgadniania decyzji, w której słabsi mogą sporo nadrobić zręcznością, sprytem i oportunizmem.

Że takich cech w polityce zewnętrznej ten rząd nie ma za grosz, mówią od dawna osoby nawet mu życzliwe, często traktujące Unię jako zło konieczne (z uwagi na pieniądze), zażenowane niedbałością o interes kraju w jakimkolwiek rozpoznawalnym sensie tego słowa. To, jak dobrą minę do złej gry będą robić pomniejsze ofiary tego sławetnego lania - w rodzaju nieszczęsnego ministra czy formalnej premier - nie ma większego znaczenia poznawczego i szkoda czasu na ich składnię pozbawioną uroku koniunktiwu.

Ale niektóre rzucone na gorąco słowa naczelnika państwa są warte uwagi: „Najważniejsza wiadomość tego dnia: Polska odzyskuje podmiotowość” oraz „Tusk już w tej chwili nie będzie mógł funkcjonować z biało-czerwoną flagą” każą wziąć na serio interpretację, że pozwolił swoim ludziom prowadzić z góry przegraną walkę nie dlatego, iżby liczył na jakikolwiek cud (czy choćby symboliczne wsparcie bratanka Orbana), lecz dlatego, że stoi za tym dość klarowna kalkulacja czyniona na użytek wewnętrzny, w której przegrana była z góry pożądanym wynikiem.

Po pierwsze, dostarczającym całkiem silnego zasobu narzędzi do dalszego obsmarowywania „niemieckiego Tuska” (na wzór dawnego „dziadka w Wehrmachcie”), który w dodatku jeszcze przez trzy lata będzie daleko od Polski, a więc niespecjalnie zdolny będzie zgrupować wokół siebie siłę mogącą go ponieść do walki o prezydenturę w 2020 r.

Niemieckość

Po drugie, co ważniejsze, ten wynik oznacza nowy pakiet argumentów dla własnej drużyny i twardego elektoratu w kwestii tego, dlaczego nie należy się w ogóle więcej przejmować Unią i spokojnie asystować przy pogłębianiu się jej skądinąd coraz gorszego rozgardiaszu.

Kaczyński w Unię nie wierzy – w sensie jej oficjalnie głoszonych ideałów, co w sumie nie jest niczym dziwnym, bo są one często sprzeczne, jakby niedopieczone w połowie drogi między technokratycznym uzgadnianiem standardów śrubek a ideami paneuropejsko-federacyjnymi. Sami przecież duzi gracze „starej” Unii przez długi czas wydawali się nie wiedzieć, po co właściwie ją mają, jeśli nie dla pilnowania coraz bardziej iluzorycznego status quo. Otóż Kaczyński nie wierzy w Unię także na poziomie znacznie bardziej pragmatycznym, to znaczy, jako w źródło długotrwałego napływu gotówki, zakładając (może i słusznie), że musi dojść do jej gruntownej przebudowy, w której jako ci słabsi i tak nie zostaniemy potraktowani godnie i z korzyścią. Stoi za tym pesymistyczna strategia nieangażowania się w nic na wielką skalę, bo przy całej swojej nieufności i nieznajomości świata, prezes PiS odbiera z zewnątrz raczej tylko symptomy choroby oraz nadużyć i marnotrawstwa struktur unijnych a nie odczytuje sygnałów przeciwnych. W jego horyzoncie nie mieści się bowiem idea, że coś może działać właśnie dlatego, że znajduje się w stanie permanentnego kryzysu. Na pewno nie potrafi mu o tym opowiedzieć paru sfrustrowanych profesorów, którzy nigdy nie brali odpowiedzialności za nic większego niż korekty swoich artykułów, pełniących chwilowo na dworze rolę tłumaczy i pośredników z Zachodem.

W tej perspektywie im gorzej się brzydka Unia wobec nas zachowała, tym większy mamy powód, żeby dalej „odzyskiwać podmiotowość” - w tłumaczeniu na polski: udawać, jakby nic od Unii w codziennym życiu Polaków nie zależało, nie szukać kompromisów, nie uzgadniać, nie respektować standardów. One przecież wszystkie są „niemieckie”. Wkrótce, jak sądzę, dowiemy się, że np. komisja wenecka też wisi na telefonie z Berlina.

Marna pociecha

W pewnym sensie można ten ostry gest usadzenia wysłanników z Warszawy na miejscu odczytać jako zastępczą karę za naruszanie reguł państwa prawa: zamiast uruchamiać zawiłe procedury zawieszenia formalnego prawa głosu przewidziane w traktatach, postanowiono symbolicznie ale dotkliwie pokazać wszem wobec, że Polska rządzona przez PiS siedzi praktycznie w oślej ławce, bez realnego prawa głosu. Czwartkowe głosowanie było jak zaoczny wyrok dyscyplinarny.

Błądzi jednak ten, kto przepełniony niechęcią do obecnej władzy, odczuwa Schadenfreude. Marna to pociecha, że instytucje, które chcielibyśmy uważać za wcielenie dobrego ustroju, gwarantów ładu i jako takiego dobrobytu, mówią to, co sami dobrze wiemy: że nasi rządzący totalnie przekraczają, skądinąd elastyczne i przez innych także naginane, standardy państwa prawa i liberalnej demokracji.

Nie wiadomo zresztą, czy politycy dziś będący w opozycji sami do nich dorośli. Owszem, potrafią użyć ich jako poręcznej, retorycznej pałki na PiS ale wcale nie widać, żeby mieli oni pomysł, jak sprawić, by przy takich władzach, jakie mamy (i mieć będziemy jeszcze ładnych parę lat), Polska umiała pozostać w Unii, zamiast radośnie uciekać na jej wschodni margines. Jałowe domaganie się dymisji Beaty Szydło i inne tego rodzaju czcze złośliwości są raczej dowodem, że analogicznie jak PiS, także i oni traktowali chwilowe napięcie wokół drugiej kadencji Tuska jako okazję do zarobienia paru punktów w krajowych sondażach.

Odrzucenie przez grono unijnych przywódców parcianego PiS-owskiego szantażu było zdrowym odruchem. Ale była to w sumie błahostka w porównaniu z przeszkodami, które muszą pokonać, by Unia mogła wymyślić sposoby swojego przetrwania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej