Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...i palił opony, dmuchał z całych sił w gwizdek albo darł się przez megafon: „Nie krzywdźcie naszych dzieci!!!”. Może wystrzelę jakąś racę i natychmiast zostanę zwinięty przez służby porządkowe, bo raca pechowo trafi w okno sali posiedzeń. A może przykuję się łańcuchem do pomnika Józefa Dietla, wybitnego lekarza i polityka, który przeszedł do historii m.in. dzięki stwierdzeniu, że „to, co włożymy na oświatę, nie jest wydane, lecz pożyczone. Bo oświata to najrzetelniejszy dłużnik”.
Żartuję. To znaczy – żartuję aż do cytatu z prezydenta Dietla. Ten cytat to już nie żart, tylko najprawdziwsza prawda. Tyle że to jest prawda, o którą strasznie trudno zawalczyć. Bo jak się coś takiego powie, to każdy kiwnie głową, że racja, że dobrze powiedział, że edukacja przede wszystkim – ale tak krawiec kraje... Każdemu politykowi przez ostatnich dwadzieścia kilka lat leżało na sercu „dobro naszych dzieci”, tylko jakoś tych dzieci rodzi się coraz mniej. I w dodatku, mimo iż jest ich coraz mniej, bywa, że nadal uczą się – jak słyszę – w czterdziestoosobowych klasach. I na dwie zmiany. Przynajmniej tak jest w Krakowie. I dlatego ogłoszona pod koniec roku decyzja o likwidacji kilkunastu krakowskich szkół budzi sprzeciw rodziców.
Nie będę palił opon, ale na pewno będę w taki czy inny sposób protestował. Właśnie jako rodzic. Nie ma co ukrywać: chodzi o to, że do likwidacji przeznaczono szkołę, do której zapisaliśmy w ubiegłym roku naszą córkę. Żeby powiedzieć wszystko do końca: mowa o Gimnazjum nr 19 w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 8. Zapisaliśmy tam naszą córkę po starannym rozważeniu różnych „za” i „przeciw”. Wybraliśmy szkołę mniej ludną, taką, z której wraca się do domu najpóźniej o 15.00. Wybraliśmy szkołę bezpieczną, w której dyrektor zna po imieniu nawet uczniów pierwszych klas, konflikty między uczniami są szybko rozładowywane, nie ma aktów agresji, wandalizmu. „Wie pan – powiedział mi kiedyś dyrektor – że u nas nie ma w ogóle problemu niszczenia sprzętu? Młodzież nie niszczy, bo nie potrzebuje odreagowywać złości na ławkach czy tablicach”. Wreszcie – wybraliśmy szkołę, która ma pewien pomysł na rozwój. Średnia z egzaminów końcowych nie wygląda na razie rewelacyjnie, ale widać progres i widać wysiłek, żeby nawet uczniów mających mniejsze zdolności i umiejętności otoczyć opieką i zmotywować. Teraz ten proces może zostać przerwany.
Jaka jest alternatywa? Kiedy nie macie dziecka łatwo i szybko się uczącego, alternatywa – podkreślam: w Krakowie – jest taka, że albo trzeba je posłać do szkoły płatnej (tam także klasy są mniejsze i lekcje nie ciągną się do późnego wieczora), albo upchnąć w jednej ze szkół, które są na czele rankingów, i patrzeć z bólem serca, jak dziecko próbuje się odnaleźć w tłumie uczniów i dogonić zdolniejszych rówieśników w nauce.
Stąd mój udział w proteście. I będę w tym proteście uparty. Rozumiem kłopoty władz miasta z domknięciem budżetu. Rozumiem też, że trzeba dokonywać oceny szkół i zamykać te, które uczą nieefektywnie. Ale są pewne rzeczy, których statystyki nie uchwycą, a które także należy brać pod uwagę. Jedną z takich rzeczy jest budowanie środowiska, w którym da się żyć. W którym napięcia są rozładowywane, a nie kumulowane. Partia, która ma dziś większość w krakowskiej Radzie Miasta, podczas ostatnich wyborów biła po oczach banerami ze zdjęciem premiera i hasłem: „Nie róbmy polityki. Budujmy szkoły”. Ciekawe, jak teraz zagłosują radni tej partii?