W Mińsku bez zmian

Czy zgadzasz się, by Alaksandr Łukaszenka był dożywotnim władcą Białorusi? - tak powinno brzmieć pytanie w referendum, które odbędzie się w niedzielę wraz z wyborami parlamentarnymi. Taka jest bowiem istota rozgrywki, która toczy się w Mińsku: chodzi o zapewnienie sobie przez niezatapialnego Bat'kę miejsca przy sterze państwa do ostatniego tchnienia.

17.10.2004

Czyta się kilka minut

Żaden z przywódców krajów Wspólnoty Niepodległych Państw nie zdołał rozwiązać kwestii demokratycznego przekazania władzy następcy. Może pierwszym będzie Łukaszenka. Jego patent jest prosty: po zakończeniu drugiej kadencji odda władzę samemu sobie. Inna sprawa, czy ten plan się powiedzie.

Wynik białoruskiego referendum jest przesądzony: naród poprze Łukaszenkę, a do parlamentu trafią tylko ci, których kandydatury zaakceptowała kancelaria prezydenta. Bez złudzeń. Warte zastanowienia jest natomiast, czy to poparcie zapewni Łukaszence miejsce na politycznym Olimpie? Czy też rozsypująca się, archaiczna gospodarka, pogłębiająca się izolacja w świecie, nieustabilizowane pod wieloma względami stosunki z Rosją, a wreszcie niezadowolenie społeczeństwa nie skomplikują sytuacji na tyle, że dożywotnia prezydentura okaże się mrzonką? Przyjrzyjmy się, co skłoniło prezydenta do ogłoszenia referendum, i co może zagrozić jego pozycji, dziś - zdawać by się mogło - niezagrożonej.

Łukaszenka właśnie ukończył 50 lat, zrobił bilans kryzysowy wieku średniego i stwierdził, że ma dość sił, by walczyć o nielimitowaną prezydenturę. W orędziu telewizyjnym poprosił naród, by pozwolił mu trzeci raz startować w wyborach prezydenckich, planowanych na 2006 r. - choć zgodnie z konstytucją nie ma do tego prawa.

Wstrząsający jest ładunek demokracji w tym projekcie: prezydent nie zakłada, że zostanie automatycznie wybrany, chce tylko skromnie startować jak szeregowy obywatel. Skoro zwykły obywatel może być wybrany, dlaczego odmówić tego prawa przywódcy, który potrafi tak patetycznie mówić o swej miłości do ojczyzny: “Przez tyle lat z poświęceniem niosę przed sobą to kryształowe naczynie, któremu na imię Białoruś, niosę i boję się wypuścić z rąk, jako że jest ono niezwykle kruche i delikatne". Niezręcznie odmawiać, jeśli prezydent tak prosi... No i trzeba mieć na uwadze, że jak się, nie daj Boże, zdenerwuje, to gotów gruchnąć tym kruchym naczyniem o podłogę, jak niegdyś kieliszkami na Kremlu.

Dlaczego zatem nosiciel kryształowego naczynia chce się poddać żmudnej procedurze referendum, a potem wyborów? Bo boi się oddania władzy. Nikt mu nie da gwarancji bezpieczeństwa po zakończeniu kadencji (ani jemu, ani ekipie, ani majątkowi). Walka o dożywotnią prezydenturę to poniekąd walka o życie.

Ojcowska maksyma

O tym, że reżim Łukaszenki jest autorytarny, wiedzą wszystkie europejskie wróble, ale nie wie tego najwyraźniej sam twórca największego sowchozu Starego Kontynentu. “Bat’ka" nazywa swoje rządy sprawiedliwą demokracją. Sprawiedliwą, to znaczy zgodną z jego wolą. W orędziu chełpił się, że za jego kadencji na Białorusi był spokój.

O jego cenie nie wspomniał.

Od początku otaczał się wierną gwardią, a pozbywał ze sceny politycznej wszystkich, którzy mieli odmienne zdanie. Przy czym po mistrzowsku posługiwał się w tych operacjach... demokracją. Demokracja i jej instytucje służyły mu za parawan. Zmiany w konstytucji, zawracające Białoruś z drogi modernizacji, pchające ją w objęcia Moskwy i zwiększające władzę prezydenta - wszystko to dokonywało się jak w najstarszych demokracjach: drogą referendów i wyborów, w świetle jupiterów.

Stalin mawiał, że nieważne, jak ludzie głosują, ważne, jak się liczy głosy. Jeśli nawet Łukaszenka nie zna maksymy Ojca Narodów, to stosuje ją bezbłędnie. Wybory są zorganizowane perfekcyjnie: pełna kontrola nad “procesem wyborczym" w terenie przez wierne komisje wyborcze, drżące pod gospodarskim spojrzeniem struktury administracyjne wszystkich szczebli, dyspozycyjne media i wszechobecne służby specjalne. Mysz się nie prześliźnie bez zgody “ojczulka", a cóż dopiero jakiś opozycjonista.

Oczywiście, w sprawiedliwej demokracji opozycja jest dozwolona. Każdy może założyć partię, której mu potem w ministerstwie sprawiedliwości nie zarejestrują. Każdy może wziąć udział w demonstracji, dostać pałą przez łeb, a potem jeszcze odsiedzieć “uszyty" wyrok. Każdemu można skonfiskować majątek za rzekome przestępstwa gospodarcze. A jak ktoś mocniej się narazi, to zaginie bez wieści. Łukaszenka dzielnie odpiera zarzuty o represjonowanie opozycji, a zwłaszcza o zlecanie zabójstw. Ale nie pozwala zbadać sprawy niezależnym obserwatorom, a europejskie instytucje, które się tego domagają, określa obelżywymi słowy.

Zachód upomina się o wolną prasę? Ależ na Białorusi jest wolna prasa. Nie można jej wprawdzie drukować ani rozprowadzać, konfiskuje się całe nakłady, zamyka tytuły, umila życie rewizjami i kradzieżami sprzętu (przez “nieznanych sprawców"), a najbardziej niedomyślnych redaktorów osadza w koloniach karnych o zaostrzonym rygorze. Telewizja białoruska przemawia do widza językiem schyłkowego Breżniewa: upudrowany lektor aksamitnym głosem czyta (po rosyjsku) propagandowe androny o osiągnięciach białoruskiej gospodarki. Nawet rosyjska telewizja, coraz bardziej zapadająca się w czarną dziurę propagandy, jest dla Mińska zbyt otwarta: za krytykowanie Łukaszenki zamknięto mińskie biura dwóch kanałów państwowej rosyjskiej TV.

Ostatnio “Bat’ka" popadł w schizofrenię. Po pozbawieniu prawa wjazdu do UE i USA kolejnych wysokich urzędników białoruskich (jego zauszników), których podejrzewa się o udział w zorganizowaniu w latach 1999-2000 likwidujących opozycję “szwadronów śmierci", prezydent ogłosił, że intryganci z Zachodu chcą go zabić. Bo jest jedynym człowiekiem, który stoi na straży wartości, deptanych na Zachodzie (“Czy wiecie, jak Zachód chce zniszczyć nasz naród? Z naszych dziewcząt robią prostytutki, karmią nas narkotykami i jeszcze szerzą homoseksualizm!"). Wspaniale byłoby skonsolidować wokół obrony prezydenta społeczeństwo, które jednak czasem zadaje sobie pytania o sens ekstensywnej gospodarki, zamykania granic, uzależniania od Moskwy i o inne “osiągnięcia". Nie wszyscy Białorusini cierpią na antyzachodnią fobię jak prezydent. Wielu trzeźwo ocenia sytuację: według badań opinii prawie połowa Białorusinów uważa, że sytuacja gospodarcza jest zła; za dobrą uznało ją 7 proc.

W rękach Moskwy

Jednak niezadowolenie społeczeństwa może być tylko “motywem wspomagającym" wymianę personalną na najwyższym stanowisku. Motywem głównym pozostaje wola Moskwy. Białoruś jest całkowicie uzależniona od Rosji (decydującym czynnikiem uzależnienia jest rosyjski monopol na dostawy tanich nośników energii i podległość w sferze bezpieczeństwa). Izolacja na arenie międzynarodowej ten stan pogłębia.

Od Rosji zależy też obsada urzędu prezydenckiego w Mińsku. Łukaszenka jest w stanie utrzymać się w siodle tak długo, jak długo Moskwa chce go tam widzieć. Kreml uzna wyniki referendum i operetkowych wyborów do parlamentu. A w przyszłości? Otóż można się zastanawiać, czy Moskwa będzie skłonna dalej popierać Łukaszenkę. W dużym stopniu będzie to zależeć od sytuacji w samej Rosji i od tego, jak dalece Putin zapędzi się w stronę autorytaryzmu. Może być tak, że do 2006 r. sprawę znalezienia następcy w Rosji rozwiąże się tak jak na Białorusi, a prezydent Putin po zakończeniu obecnej, drugiej już kadencji odda władzę w ręce... prezydenta Putina. Wtedy szanse Łukaszenki na dożywotnią posadę wzrosną.

Jeśli jednak Moskwie zacznie zawadzać wspieranie wyklętego w świecie reżimu i Putin nie zechce nadstawiać karku za “Bat’kę", zacznie się szukanie alternatywy. Mówi się o wykreowaniu Natalii Maszerowej, córki radzieckiego I sekretarza KC KP Białorusi (już popularnej z racji rodzinnego umocowania). Ale wylansowanie nowego lidera w warunkach monopolu Łukaszenki jest sprawą trudną nawet dla Moskwy.

Choć nie miejmy złudzeń: ewentualna zmiana w Mińsku nie musi oznaczać zmiany w stylu rządzenia Białorusią.

---ramka 339974|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2004