W labiryncie półprawd i kłamstw

Porwanie i zabójstwo księdza Jerzego nie leżały w interesie Kiszczaka i Jaruzelskiego. Interes mógł mieć natomiast gen. Mirosław Milewski.

17.11.2009

Czyta się kilka minut

Z zainteresowaniem przeczytałem wywiad z gen. Czesławem Kiszczakiem oraz polemikę z ostatnim komunistycznym ministrem spraw wewnętrznych, jaką napisał płk Adam Pietruszka. Moje pierwsze wrażenie po lekturze nie jest jednak zbyt odkrywcze i sprowadza się do stwierdzenia, że obaj robią, co mogą, by przedstawić się w jak najlepszym świetle, a przy okazji zdezawuować drugiego.

Okazuje się, że gen. Kiszczak, najpierw jako wieloletni funkcjonariusz Informacji Wojskowej, a później jej następczyni, czyli Wojskowej Służby Wewnętrznej, "nie miał nic wspólnego z Kościołem". Wynikało to oczywiście z tego, że w gronie kadry zawodowej Wojska Polskiego nie było ludzi wierzących, praktyki religijne były obce też członkom rodzin oficerów i podoficerów, ba - nawet mężczyźni powoływani do odbycia zasadniczej służby wojskowej tracili wiarę z chwilą przekroczenia bramy koszar.

Pozwoliłem sobie na odrobinę ironii, bo już pierwsza wypowiedź Kiszczaka określa poziom jego szczerości. Kolejne wygłaszane przez niego półprawdy dobrze punktuje jego były podwładny. Zapomina tylko dodać, że Kiszczak nie kłamie, kiedy mówi o swych przyjaznych wobec hierarchii kościelnej gestach. Na tym właśnie polegała metoda generała, który tego samego dnia potrafił grzmieć na naradzie o konieczności intensyfikacji walki z podziemiem i wspierającymi go duchownymi, a następnie wypić kieliszek koniaku z sekretarzem Episkopatu, przyjaźnie gawędząc o możliwości załatwienia takiej czy innej sprawy. A to zwolnił kogoś z internowania, a to dał innemu zablokowany od lat paszport, słowem: ludzki był z niego pan. Takie zachowanie rzeczywiście nie znajdowało zrozumienia w szeregach bezpieki, gdzie nie brakowało pryncypialnych towarzyszy. Wszak wielu z nich budowało swoją karierę pisząc donosy na kolegów, których żony nieopatrznie pojawiły się na niedzielnej Mszy, a nawet potajemnie chrzciły dzieci.

Płk Pietruszka nie wspomina też, że Kiszczaka i jego współpracowników, którzy przyszli w 1981 r. do MSW ze służb wojskowych, nie lubiano na Rakowieckiej także z uwagi na fakt ich pochodzenia z konkurencyjnej wobec SB instytucji. Lubiano natomiast generała, a później sekretarza KC PZPR Mirosława Milewskiego, który był pryncypialny nie tylko podczas narad i - jak trzeba było - dla dobra resortu nie bał się nawet "mokrej roboty", co pokazała chociażby operacja "Żelazo". Na korytarzach Rakowieckiej (i nie tylko tam) opowiadano też o szczególnych względach, jakimi Milewski cieszył się u towarzyszy radzieckich.

Nie jest sprawą przypadku, że Pietruszka nie wymienia w ogóle nazwiska Milewskiego, a związany z jego osobą wątek wywiadu Kiszczaka pomija milczeniem. To część strategii pułkownika, w ramach której jest miejsce na najostrzejszą nawet polemikę z Kiszczakiem, nie ma natomiast nawet zdania na temat tego, kto zdaniem Pietruszki stał za Grzegorzem Piotrowskim. "Czy ktoś zlecił Grzegorzowi Piotrowskiemu zachowanie konspiracji? Nie wiem". Tak brzmią dwa najważniejsze zdania polemiki Pietruszki. Okazuje się zatem, że nawet teraz, po dwudziestu pięciu latach i długim pobycie w więzieniu, pułkownik nie ma w tej sprawie nie tylko żadnej wiedzy, ale nawet przypuszczeń. Pośrednio tylko, cytując wieloletniego szefa bydgoskiej bezpieki Stefana Stefanowskiego, sugeruje, że zleceniodawcą Piotrowskiego mógł być... Kiszczak, który dla Pietruszki przygotował w swoim zastępstwie rolę kozła ofiarnego.

Kiszczak z kolei chętnie podejmuje wygodny dla siebie wątek Milewskiego, sugerując wyraźnie, że odnaleziony niedawno dokument, obciążający tego ostatniego współodpowiedzialnością za decyzję o aresztowaniu ks. Popiełuszki w 1983 r., stanowi kolejną poszlakę wskazującą, że to właśnie generał-sekretarz mógł być tajemniczym inspiratorem porwania i zabójstwa.

Nie mamy żadnych możliwości, by w sposób niebudzący wątpliwości orzec, która z dwóch wersji jest bliższa prawdy, choć ja od lat skłaniam się do uznania wersji o współodpowiedzialności Milewskiego. Opieram ją wszakże wyłącznie na wnioskowaniu z rzymskiej maksymy "Cui bono? Cui prodest?", czyli ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła ona korzyść. Kiszczak i Jaruzelski rzeczywiście byli mocno poirytowani duszpasterską aktywnością księdza Jerzego, ale jego zabicie niosło za sobą znacznie poważniejsze zagrożenie, w postaci niemożliwych do wykluczenia protestów społecznych. Co więcej: gdyby istotnie stali za tą zbrodnią, to po porwaniu uporczywie głosiliby tezę o nieznanych sprawcach, a kapitana bezpieki Piotrowskiego chroniliby jeszcze gorliwiej niż zwykłych milicjantów, którzy zmasakrowali Grzegorza Przemyka.

Milewski miał motyw, by odwrócić uwagę od rozgrywanej przez Kiszczaka sprawy "Żelazo", a ewentualne niepokoje społeczne dawały mu wręcz - jako zwolennikowi twardej linii - szansę na umocnienie się z pomocą Moskwy przy władzy, w opozycji do zbyt "liberalnego" Jaruzelskiego. Wszak w 1984 r. na Kremlu rządził jeszcze Konstantin Czernienko, który dał wprawdzie Jaruzelskiemu order Lenina za wprowadzenie stanu wojennego, ale nie omieszkał równocześnie wyrazić niezadowolenia ze zbyt ugodowej polityki wobec Kościoła.

Wszystko to są oczywiście spekulacje, których niestety nie pomaga nam zweryfikować ani Kiszczak, ani też polemizujący z nim Pietruszka.

A przecież w całej tej sprawie nie można też wykluczyć wyjaśnienia najbardziej prozaicznego i z tego powodu uważanego za nieprawdopodobne. Oto ambitny kapitan Piotrowski, naciskany przez zwierzchników, by wreszcie znalazł sposób na uciszenie charyzmatycznego kapłana, postanawia go zlikwidować, pozorując wypadek drogowy. Wszak kilka dni przed porwaniem rzuca kamieniem w samochód z jadącym księdzem, ale że nie odnosi to pożądanego skutku, postanawia najpierw księdza uprowadzić, a później zlikwidować, pozorując wypadek. Kiedy wskutek brawurowej ucieczki kierowcy księdza, Waldemara Chrostowskiego, i ten plan się załamuje, wrzuca zwłoki do zalewu włocławskiego licząc, że ciało nigdy nie zostanie odnalezione, bądź też - jeśli będzie inaczej - obciąży konto "nieznanych sprawców". Nie bierze jednak pod uwagę, że Kiszczak i Jaruzelski uznają zabicie księdza za wymierzoną w nich prowokację i - po raz pierwszy od czasów rozliczeń z epoką stalinowską - zdecydują się postawić funkcjonariuszy bezpieki przed sądem za zbrodnicze nadużycie władzy (oczywiście i ten scenariusz ma swoje słabe punkty, poczynając od wciąż niejasnych okoliczności ucieczki Chrostowskiego).

Reasumując: mam wrażenie, że mimo pojawiania się nowych dokumentów i informacji dotyczących męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, wciąż jeszcze daleko nam do wyjaśnienia wszystkich jej okoliczności. Niestety nowe tropy prowadzą nas w różnych, często wykluczających się wzajemnie kierunkach, a kłamstwa i półprawdy głoszone przez komunistycznych generałów i pułkowników powodują, że szanse na wyjście ze stworzonego przez nich labiryntu wydają się coraz mniejsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2009