W kręgu paranoi

Encyklopedia psychiatryczna tłumaczy, że paranoja to taki rodzaj obłędu, który wytwarza światopogląd bardzo jednolity. Poszczególne elementy są w nim dobrze spojone logicznie i tylko całość nie ma żadnego odbicia w rzeczywistości. Pisałem tu już kiedyś o książce Amerykanina Bryana Marka Rigga Żydowscy żołnierze Hitlera - właśnie ukazała się po polsku. Kiedy ją na nowo czytałem, doszedłem do przekonania, że Hitler był jednak paranoikiem.

03.07.2005

Czyta się kilka minut

Rigg wykonał solidną robotę; nauczył się niemieckiego, przekopał się przez olbrzymią ilość dokumentów. Według jego oszacowań w Wehrmachcie było około 150 tysięcy żołnierzy pochodzenia choćby w części żydowskiego, reprezentowani byli we wszystkich broniach i formacjach oraz na wszystkich szczeblach wojskowej hierarchii; należał do nich na przykład współtwórca potęgi Luftwaffe generał Milch. I teraz zaczyna się owa paranoiczna obsesja, która wypłynęła wprost z głowy Hitlera: pracochłonne ustalanie, kto jest Żydem, a kto mischlingiem, pół- albo ćwierć-Żydem. Krew żydowska z samego założenia miała być rodzajem trucizny i Hitler przyznał sobie wyłączne prawo decydowania o tym, kto jest, a kto nie jest jej nosicielem.

Od roku 1933, a zwłaszcza od uchwalenia antyżydowskich ustaw norymberskich, stopniowo zaostrzała się kampania, którą nawet trudno nazwać antysemicką, bo była to raczej kampania mordercza. Także i mischlingom o rozmaitym procencie zawartości krwi niemieckiej dawano w istocie tylko odroczenie egzekucji, po zwycięstwie Niemiec wszyscy mieli zostać zlikwidowani. W swej narastającej paranoi, którą pozarażał podwładnych, Hitler był coraz bardziej radykalny i zadanie likwidacji wszystkich, którzy zostali skażeni krwią żydowską, zyskiwało prymat nawet nad sukcesem wojennym. Kiedy w 1944 i 1945 roku III Rzesza chyliła się ku upadkowi i Rosjanie dochodzili do przedmieść Berlina, Hitler usunął ze sztabu generalnego kolejnych generałów mających jakoby w swej genealogii ślady złego pochodzenia.

Nieszczęśni mieszańcy walczyli oczywiście o uzyskanie zwolnienia z Zagłady. Istniała procedura uzyskiwania takich zwolnień, skomplikowana i zmienna, bo uzależniona po pierwsze od nastroju i humoru Hitlera, a po drugie od sytuacji na frontach. Hitler zarezerwował dla siebie prawo nadawania wybranym mischlingom za szczególne zasługi statusu “aryjczyków"; nazywało się to Deutschblutigkeitserklärung. Bardzo się jednak irytował, gdy współpracownicy wstawiali się w obronie “swoich Żydów", a po zamachach na siebie odwoływał niektóre z ustaleń aryjskości czy półaryjskości.

Lektura Rigga przypomina trochę lekturę książki telefonicznej, tak wielka liczba osób przewija się przez jej karty. Uświadamia też ona, że nieszczęścia nazizmu poprzedzone zostały falą asymilacji niemieckich Żydów i licznymi małżeństwami mieszanymi. I nagle asymilacja czy zmiana wyznania przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, liczyła się już tylko tak zwana żydowska krew albo kształt nosa. Zaczęło się tropienie, czy ktoś nie miał babki albo prababki Żydówki - zwłaszcza dwie babki były szalenie szkodliwe - choć czasem ten ktoś o swoim złym pochodzeniu w ogóle nie wiedział. Machina raz uruchomiona działała - a potem, rzecz ciekawa, z chwilą upadku III Rzeszy pękła jak bańka mydlana, pozostawiając miliony trupów, ale niewiele świadectw traktujących o zasadach jej działania.

Rigg pokazuje, do jakiego stopnia zaszczepiona jak choroba paranoja Hitlera przeżarła społeczeństwo niemieckie. Czytając tę książkę miałem poczucie, że mrówki spacerują mi po grzbiecie, a po lekturze wzmocniło się we mnie wrażenie, że przez świat przebiegają co jakiś czas fale szaleństwa czy niepoczytalności, w sposób fatalny wpływając na życie społeczeństw i narodów. Wszyscy jesteśmy skłonni do ulegania napływom irracjonalnych emocji - niekoniecznie musi chodzić o antysemityzm - i należy się ich strzec.

Ostatnio nasiliła się w Polsce działalność skrajnej prawicy, zwłaszcza Młodzieży Wszechpolskiej, która się przyznaje do dziedzictwa endecji i Oeneru. Byłoby ciekawe wiedzieć, jaki oni reprezentują program gospodarczo-polityczny, ale takiego programu chyba w ogóle nie ma. Chodzi raczej o to, by wynaleźć przeciwnika, a następnie przybić go i dobić. Hasła przedwojennych endeków były znane: Żydzi mieli sobie pójść z Polski, choć nie było jasne, dokąd. Generał Thommée, z którego nabijał się Słonimski, mówił: w Polsce są trzy miliony koni i trzy miliony Żydów, każdy Żyd powinien wsiąść na konia i odjechać...

Żydzi zostali przez Niemców zaprowadzeni do komór gazowych, na szczęście jednak dla działaczy narodowych pojawiły się buńczucznie nastrojone kohorty homoseksualistów i postanowiły urządzić Paradę Równości. Ruch narodowy musi przecież mieć wrogów - i wrogowie się znaleźli. Osobiście uważam, że homoseksualizm jest sprawą ściśle prywatną i nie powinien się przekładać na żadne ustawowe regulacje. Jestem przeciwny legalizowaniu związków pseudomałżeńskich, a już zgrozą napawa mnie możliwość adoptowania przez takie związki dzieci. Homoseksualizm ma jednak, jak się dziś dosyć powszechnie uważa, podłoże genetyczno-biologiczne, choć z silną komponentą wpływu środowiskowo-kulturowego. Trochę jak ze skłonnością do łysienia; wyobraźmy sobie, że ktoś żąda, by wszystkich łysych koniecznie leczyć albo izolować...

Dzisiejsze niemieckie elity wciąż się zastanawiają, czemu ich naród tak łatwo poszedł na lep prymitywnej doktryny. Społeczeństwo zachowuje się czasem jak niespokojna, burzami poruszona powierzchnia oceanu. Nie chciałbym się powtarzać, ja też podlegam rozmaitym obsesjom, ale uważam, że nowe, obiektywne naświetlenie sprawy polskiej wciąż czeka na swojego autora. Brak nam myślenia w szerszej perspektywie. Żadna partia nie powiada wyraźnie, czym chce być dla Polski, co społeczeństwo polskie ma mieć z tego, że ona wygra wybory.

Czytam ostatnio kolejne książki historyczne, które mi żona kupiła: o czasach Potopu, o tym, jak Rzeczpospolita szlachecka szykowała się pomaleńku do upadku, o Galicji, i mam straszne przeczucie, że wyziewy historyczne znów wychodzą na wierzch i zaczynają nam robić wodę z mózgu. Jesteśmy podlegli rozmaitym aberracjom, a prosty podział na dobrych i złych wydaje się nieco zbyt prosty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2005