W cieniu huraganu

Kiedy potężne powodzie nawiedziły Bawarię, Szwajcarię, Austrię, Czechy i Rumunię, dziwiłem się, nic o tym niemal nie znajdując w naszej prasie. A potem przyszła prawdziwa katastrofa na drugiej półkuli, w postaci huraganu Katrina.

11.09.2005

Czyta się kilka minut

Trzy stany - Alabama, Luizjana i Missisipi - straszliwie zostały nim dotknięte. Ponad sto kilometrów wybrzeża Missisipi wygląda tak, jakby je przepuszczono przez gigantyczną maszynę do szatkowania. Najpierw porównywano to ze skutkami tsunami, teraz mówią, że takie porównanie jest za słabe. A co najokropniejsze, jedno z największych miast regionu, Nowy Orlean, znajduje się w głębokiej depresji, grubo poniżej poziomu Zatoki Meksykańskiej.

I teraz, choć Katrina przeszła już na północny wschód, Nowy Orlean zalany jest wodą o głębokości do sześciu metrów, nie działają wodociągi, nie ma prądu, a w dodatku grasują watahy grabieżców i powiększa się zagrożenie epidemią.

Obserwuję ten dramat w niemieckiej telewizji i widzę, że rozpoczyna się już opóźnione uderzenie w administrację Busha, coraz powszechniej oskarżaną o to, że nie doceniła rozmiarów katastrofy, którą spowoduje Katrina. Słyszałem już pierwsze głosy senatorów demokratycznych, którzy mówili o zaniedbaniu i skandalu. W dodatku prezydent siedział przez pięć tygodni na swoim ranczo w Teksasie i jeździł na rowerze. Teraz, ściągnięty z roweru, w marynarce i pod krawatem, wygłasza mowy, z których dowiadujemy się zdziwieni, że stało się coś zupełnie niespodziewanego, czego nikt nie mógł sobie wyobrazić. Tymczasem, kiedy nadchodzi sezon huraganów, zawsze trzeba pamiętać, że może być gorzej, niż było dotychczas. A kolejne huragany czerpiące niszczycielską moc z nagrzanych obszarów Atlantyku były ostatnio coraz groźniejsze.

Zerwane z zakotwiczeń przybrzeżne stacje odwiertów ropy pływają po zatoce, blisko jedna trzecia krajowych źródeł tego paliwa jest na nieokreślony czas zablokowana, a władze sięgają już do rezerw strategicznych i wzywają ludność do ograniczenia tankowania. Ugodzona została potęga amerykańska, z tym że obszary bezpośrednio dotknięte nieszczęściem zamieszkuje przeważnie ludność najuboższa, w znacznym procencie czarnoskóra. A że chodzi o Południe, przypomniała nam widniejąca na jednym ze zdjęć flaga Konfederacji z charakterystycznym krzyżem.

Straty materialne szacuje się prowizorycznie na sto miliardów dolarów. Piszą Amerykanie, że Nowy Orlean, miasto ponad półmilionowe, przestało właściwie istnieć i być może niemożliwa będzie jego odbudowa. A ile jest ofiar? Najpierw mówiono o pięćdziesięciu, potem o osiemdziesięciu, potem o stu, potem o dwustu, teraz słyszy się o “nieokreślonej liczbie", która wynosi prawdopodobnie wiele tysięcy. Jest to rzeczywiście ruina życiowego dorobku rzeszy obywateli. Towarzyszy jej wybuch najgorszych instynktów. Najpierw ze zrozumiałych powodów plądrowano supermarkety w poszukiwaniu wody i żywności, potem sięgnięto po inne towary. Apele gubernatorów nie przydały się na nic, do interweniujących policjantów strzelano. Właściciele stanęli z bronią w ręku, by na ewentualny atak na swój dobytek odpowiedzieć ogniem.

Wielki amerykański moloch zaczyna się budzić. Na południe ciągną sznury ambulansów, do Nowego Orleanu nie mogą się jednak dostać, ponieważ odcięty jest on ogromnymi zalanymi przestrzeniami. Pomoc, która powinna być zorganizowana dwa albo trzy tygodnie wcześniej, teraz znajduje się w pełnym rozruchu. Helikoptery wyciągają na wpół zatopionych ludzi, mnóstwo jest mniej lub bardziej bohaterskich i okropnych historii, o których czytam jednak nie w naszej prasie, ale w “Heraldzie". U nas wszyscy zajmują się głównie rocznicą “Solidarności". Oczywiście wypadało to zrobić, ale wolałbym, by Wałęsa nie spierał się - jak w debacie “Tygodnikowej" - o to, kto komu wypowiedział wojnę na górze. Spuściłbym na to zasłonę historycznego milczenia, bo przecież pamiętamy, że to właśnie Wałęsa ową wojnę wywołał.

Na tle amerykańskiej tragedii i naszych rocznic rozwija się niemiecka kampania wyborcza. Byłem na tyle cierpliwy, że obejrzałem najpierw wystąpienie pani Merkel i Stoibera, czyli chadeków, a wczoraj - kontratak Schrödera. Kanclerz wykazał się nadzwyczajną sprawnością gimnastyczną: strasznie machał rękami, pokrzykując na swoich zwolenników, że każdy głos się liczy. Jednak czarno-żółty obóz jego przeciwników ma zdecydowaną większość. W dodatku Schröderowi wjechał w paradę jego były kolega partyjny Oskar Lafontaine, który w imieniu tak zwanej Nowej Lewicy opluwa dziś socjaldemokratów.

Kiedy się słucha Merkel czy Stoibera, to się wydaje, że oni mają rację. A kiedy się słucha Schrödera, można sądzić, że racja jest jednak przy nim. Trudność oceny bierze się stąd, że żadna z wojujących słowem stron nie ma konkretnego programu poza tym, że obóz pani Merkel chce podwyższyć VAT. Schröder, miast sięgnąć po kontrargumenty, krzyczał, i to przez dziewięćdziesiąt dwie minuty. Jest to pewne osiągnięcie, ale merytorycznie niewiele daje. Kiedy ma się przed sobą halę wypełnioną poplecznikami, ich masowe brawa łatwo uznać za głos ludu, vox populi - vox Dei...

Kiedy Katrina spustoszyła wybrzeża Zatoki Meksykańskiej, Bush posłał tam sto dwadzieścia tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej, potem dosłał jeszcze jedenaście tysięcy. Czyli że w tej chwili na amerykańskim Południu jest więcej ludzi w amerykańskich mundurach aniżeli w Iraku! A nieszczęścia w Iraku toczą się niejako równolegle; podczas pielgrzymki szyitów związanej z rocznicą zgonu jakiegoś słynnego duchownego blisko tysiąc ludzi zadeptano bądź strącono przez złamane balustrady mostu w nurty rzeki.

Nasze polskie zmartwienia bledną wobec tych katastrof. Kobiety, które rok temu utraciły dzieci podczas osławionego zamachu w Biesłanie, zamierzają teraz ruszyć pochodem do Moskwy i domagać się od Putina wyjaśnienia, kto jest winny tak fatalnego w skutkach prowadzenia ofensywy przeciw insurgentom, którzy zajęli biesłańską szkołę.

Czy wydarzenia związane z uderzeniem Katriny staną się początkiem jakiegoś większego ruchu skierowanego przeciw obecnej ekipie w Białym Domu? Protest zainicjowany przez matkę jednego z marines zabitych w Iraku z wolna się rozkręca. Być może otrzyma kolejny dopływ od strony Południa, będą kłopoty, ale impeachment na pewno Bushowi nie grozi. A już w to, co głoszą ostatnio niektórzy mędrcy, zwłaszcza francuscy, że to jest początek końca Stanów Zjednoczonych - oczywiście nie wierzę. Nie wiem, jak Bush wybrnie z opałów, sądzę natomiast, że Putin na pewno da sobie radę. Sieroty i wdowy też nie są niewrażliwe na strzelanie, a w Rosji wszystko jest możliwe. W Ameryce trudniej strzelać nawet do grabieżców.

Świat w posadach trzeszczy i nie wiadomo, czy z tej larwy wyłoni się motyl, czy raczej brudna ćma, jak to kiedyś pisał Mickiewicz. Trzeba się zwracać ku naszym wieszczom, by ogarnąć rozmiary wszystkich tych okropnych wypadków, bo o sprostaniu im słowem nie ma mowy. I nie podoba mi się, kiedy próbuje się je usprawiedliwiać Panem Bogiem. Pana Boga bym zostawił w spokoju, nikt nie może być władny, by wygłaszać autorytatywne oświadczenia w jego imieniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2005