Ameryka po Katrinie

Mieszkańcy Nowego Orleanu spodziewali się, że pewnego dnia przyjdzie wielki wiatr, podobnie jak mieszkańcy Los Angeles oczekują wielkiego wstrząsu. Ale człowiek zawsze liczy na łut szczęścia. Zresztą kolejne huragany chrzczone imionami męskimi i żeńskimi przez synoptyków o wybujałym instynkcie macierzyńskim rok w rok omijały to miasto. Aż nadciągnęła wichura nosząca imię Katrina.

11.09.2005

Czyta się kilka minut

Zdjęcie satelitarne huraganu Katrina u wybrzeży Zatoki Meksykańskiej, 29 sierpnia /
Zdjęcie satelitarne huraganu Katrina u wybrzeży Zatoki Meksykańskiej, 29 sierpnia /

Na mapie nowobogackiej Ameryki, zabudowanej domami z gipsu i styropianu oraz straszącymi plastikowymi elewacjami udającymi cegły, Nowy Orlean był perełką. Magiczną stolicą jazzu, szczycącą się zabytkami i emanującą radością życia. To, co się stało, porównać można z zatopieniem do wysokości drugiego piętra osiemdziesięciu procent Krakowa.

Egzamin Busha

Jeszcze w poniedziałek 29 sierpnia późnym wieczorem, parę godzin po uderzeniu Katriny wydawało się, że kataklizm oszczędził zaułki, po których wałęsali się wampir Lestat i Harry Angel. We wtorek rano ulgę zastąpiła panika. Miasto leży w niecce, trzy metry pod poziomem morza, między szeroką na kilometr wstęgą Missisipi a jeziorem Pontchartrain. Przed zalaniem miał je chronić system kanałów, pompowni i tam. Tyle że zaprojektowany w latach 60., na wypadek huraganu kategorii trzeciej. Katrina osiągnęła czwarty stopień w pięciostopniowej skali. Wraz z tamami runęły społeczne więzi. Nowy Orlean stał się piekłem na ziemi.

Usuwanie skutków huraganu to jeden z najważniejszych egzaminów Busha jako lidera. Amerykanie wiedzą, że ich przywódca nie potrafi reagować na wyzwania lotem błyskawicy. Kiedy płonęły World Trade Center i Pentagon, siedział bezradnie w szkolnej klasie, wraz z uczniami słuchając bajki o kozie. Ofiarom tsunami oferował w pierwszym odruchu współczucia 15 mln dolarów i dopiero zawstydzony przez innych i krytykowany na forum Kongresu zwiększył pomoc do 350 mln. W obliczu tragedii Nowego Orleanu zwierzchnictwo nad akcją ratunkową objął z opóźnieniem, bo był na wakacjach i dopiero dwa dni po ataku Katriny przeleciał Air Force One nad spustoszonymi obszarami.

Ale lepiej późno niż wcale. Zaś ważniejsza od szybkości reakcji jest skuteczność. Prezydent wie, o jaką gra stawkę. 13 lat temu popularność Busha-seniora spadała na łeb, na szyję, gdy słał do Iraku myśliwce patrolujące ONZ-owskie strefy zakazu lotów i promował politykę handlową administracji, zamiast pomóc 250 tysiącom mieszkańców Florydy, którym dach nad głową zabrał huragan Andrew. Dziś największym problemem okazała się mobilizacja Gwardii Narodowej, w dużej mierze zaangażowanej na froncie irackim. A dla ogółu wyborców równie ważne jak pomoc powodzianom jest powstrzymanie wzrostu cen paliwa.

Na papierze działania rządu są zdecydowane i pełne rozmachu. Ale nie mniej efektownie wyglądał plan interwencji w Iraku. Bush postawił gabinet w stan pogotowia. Patrzcie i podziwiajcie: każdy z ministrów zajmuje się aspektami klęski, które z natury rzeczy podlegają jego resortowi.

I tak, sekretarz zdrowia i opieki społecznej ma neutralizować zagrożenie epidemiologiczne. Sekretarz obrony śle oddziały armii zawodowej, mające wspierać Gwardię Narodową pozostającą w dyspozycji gubernatorów. Sekretarz transportu sprawuje pieczę nad oczyszczaniem dróg. Sekretarz budownictwa szuka tymczasowych siedzib dla ofiar. Sekretarz energetyki na polecenie prezydenta, nadzorującego działania przekształconego w doraźny sztab kryzysowy rządu, odblokował strategiczną rezerwę ropy, by wypełnić luki w dostawach surowca z Zatoki Meksykańskiej do rafinerii i pilnuje naprawy linii energetycznych. Pentagon posłał pływający szpital i dwa pływające lądowiska helikopterów do ewakuacji. Wcześniej ku wybrzeżom Missisipi i Luizjany popłynęły dwa okręty wojenne z umundurowanymi ratownikami na pokładach.

Wspólny wysiłek 14 resortów i agencji federalnych koordynuje Michael Chertoff - szef nowego Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, dla którego zwalczanie skutków huraganu też stanowi egzamin... użyteczności. Egzamin spektakularnie oblany.

Społeczna katastrofa

Czy bez policyjnej pałki naprawdę nie ma społecznego porządku? Gdy pierwsze, nieliczne oddziały Gwardii Narodowej koncentrowały się na ratowaniu ofiar, nie tylko uzbrojone bandy, ale również tłumy praworządnych jeszcze kilka dni wcześniej obywateli rabowały, co się dało. Ktoś uruchomił dźwig, przejechał nim cztery skrzyżowania i wywalił zakratowaną bramę oraz drzwi wejściowe wielkiej drogerii Rite Aid na rogu ulic Oak i South Carrollton. Tłum zdemolował wnętrze nie mniej skutecznie niż huragan miasto. Osoby posiadające jeszcze coś wartościowego zaczęły nosić śrutówki i rewolwery, osoby nieposiadające nic - plecaki i walizy na towar. Nie wszyscy rabowali z chęci zysku. Ponieważ sklepy pozamykano, a ratownicy nie nadążali za potrzebami - wielu ludzi kradło żywność, butelkowaną wodę, mydło i pieluszki, żeby przetrwać.

Wystarczyły dwa dni, by normy współżycia ustąpiły przed prawem silniejszego. Darwin byłby w swoim żywiole. Choć logicznie rzecz biorąc, pomoc musiała nadejść, mieszkańcy Nowego Orleanu ulegli pierwotnym instynktom. W piątek, cztery dni po zawaleniu się tam, jedna z głównych metropolii światowego supermocarstwa przypominała ogarnięty wojną domową i klęską głodu skrawek Trzeciego Świata. Duchowni i działacze humanitarni alarmowali, że ofiary huraganu są gwałcone, bite i okradane przez bandytów. W skupiskach uchodźców wybuchały bójki. Zwłoki gniły na ulicach. “Kłębimy się tu jak zwierzęta - stwierdził pastor Isaac Clark - nie mamy żywności, wody ani lekarstw. Nikt się nami nie interesuje. Nikt!".

Piloci wojskowych helikopterów wyładowanych żywnością i wodą z obawy przed tłuszczą zrzucali zapasy z powietrza i odlatywali. Nic dziwnego: często witały ich strzały. Podobnie jak policjantów. W szpitalach pacjenci umierali, bo nie było elektryczności niezbędnej do funkcjonowania urządzeń: sztucznych płuco-serc, maszyn do dializy czy namiotów tlenowych. Ewakuację chorych uniemożliwiał chaos logistyczny i bezprawie na ulicach. Podczas próby wywiezienia pacjentów jednego ze szpitali ktoś otworzył ogień do lekarzy i mających ich bronić żołnierzy. Akcję wstrzymano.

Wygłodniałym i spragnionym - zarówno tym ewakuowanym już z miasta, jak i nadal okupującym skrawki suchej przestrzeni - grozi epidemia. Miasto zalewała breja skażona chemikaliami i szambem, pokryta kożuchem śmieci. Luizjana to kraina moskitów, zatem koczujących pod gołym niebem kąsały roje owadów, które mogą roznosić choroby - od malarii do gorączki nilowej.

Ponieważ grasowali rabusie, urzędnicy Federalnej Agencji do Zwalczania Klęsk Żywiołowych (FEMA) kierujący cywilną akcją ratunkową nie chcieli skierować podwładnych bezpośrednio na ulice: bali się wziąć odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Brak pomocy jeszcze bardziej frustrował ludzi, zmuszając nawet najuczciwszych do kradzieży. Im dłużej władze zwlekały z rozesłaniem do powodzian ekip ratunkowych, a nie tylko helikopterów wciągających na pokład pojedyncze osoby, tym więcej było rabunków i morderstw.

Początek końca bezhołowia nastąpił dopiero, gdy po kilku dniach do miasta wjechały ciężkie konwoje Gwardii Narodowej wspieranej przez regularną armię, kojąc rozhisteryzowany tłum spokojną pewnością rutyny. Administracja zdecydowała się potraktować Nowy Orlean jak strefę frontową, choć żołnierzom wydano zakaz używania broni, a nawet kierowania jej w stronę współobywateli. Bo - medium is the message - jakby to wyglądało w telewizji!

Szukanie winnych

Po ogłoszeniu przedhuraganowego nakazu ewakuacji, w domach zostali przede wszystkim najbiedniejsi mieszkańcy. Późniejsza opieszałość czy asekuranctwo biurokratów odpowiedzialnych za ratowanie ofiar wywołało w tej sytuacji oskarżenia, że rząd się nie spieszy, bo na biednych i Czarnych nikomu nie zależy.

Pojawiły się też zarzuty, że gdyby nie cięcia budżetowe wprowadzone przez administrację Busha, rozmiary klęski byłyby mniejsze. W latach 2001-2005 Korpus Inżynieryjny Armii USA wystąpił o dotacje w wysokości 496 mln dolarów na wzmocnienie systemu irygacyjnego chroniącego Nowy Orlean przed skutkami silnego huraganu, który - jak ostrzegali specjaliści - prędzej czy później uderzy. Administracja przyznała tylko 166 mln. Na regulację jeziora Pontchartrain, która wymagała według wojskowych 99 mln, rząd dał 22 mln. Nie można autorytatywnie stwierdzić, że gdyby Waszyngton nie poskąpił pieniędzy, których domagała się agencja odpowiedzialna za budowę umocnień przeciwpowodziowych, Nowy Orlean wyszedłby z huraganu obronną ręką. Ale jak stwierdził były szef Korpusu (i zarazem były kongresman z Missisipi) Mike Parker: “Tamy byłyby na pewno wyższe i bardziej wytrzymałe, więcej byłoby również pomp".

Podczas gdy telewizje transmitowały na żywo dantejskie sceny, Bush konsekwentnie zapewniał, że akcja ratunkowa przebiega sprawnie. Wyliczał, ile wojskowych racji żywnościowych rozdano, ile dostarczono wody. Podobna taktyka propagandowa (czy jak kto woli: PR-owska) w zastosowaniu do Iraku przynosiła jeszcze niedawno efekty zadowalające administrację.

Ale zderzenie makabrycznych scen rozgrywających się w kraju z urzędowym optymizmem okazało się niestrawne dla większości społeczeństwa. Prezydent ostatecznie przyznał, że “mogłoby być lepiej", i znowu poleciał wizytować zalane obszary. Zaapelował też o oszczędzanie benzyny, de facto przyznając się do bezradności wobec spowodowanych huraganem podwyżek cen.

Tymczasem Amerykanie nie cierpią bezradności polityków. Zadaniem przywódcy jest rozwiązywanie problemów, choćby metodami drastycznymi, nie - rozkładanie rąk. Ropa płynie w krwiobiegu każdej gospodarki, lecz w USA odgrywa rolę szczególną. Na koniunkturę większy niż gdzie indziej wpływ ma tu konsumpcja i usługi. Tymczasem towary trzeba przewozić na ogromne odległości, głównie ciężarówkami. Od dziesięcioleci bliskowschodnia polityka USA ma na celu podtrzymywanie niskich cen benzyny w kraju. Bush sądził, że interwencja iracka pozwoli Ameryce zacieśnić kontrolę nad regionem.

Stało się odwrotnie. A obecne postępowanie Busha zapewne obniży i tak nie najlepsze notowania prezydenta, którego popularność osiągnęła najniższy poziom od objęcia urzędu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2005