Huragan w państwie szeryfa

Czy po Katrinie ktokolwiek w Europie Zachodniej będzie kwestionował wyższość europejskiego sposobu życia i rozwiązywania problemów nad amerykańskim? Fakt, że Amerykanie nie mogą poszczycić się wyraźnie wyższym od europejskiego poziomem życia, a mają wszystkie jego dolegliwości, pokazuje, że Europejczycy w kwestii bezpieczeństwa i spoistości społecznej dobrze wybrali.
 /
/

ANNA MATEJA: - Bezradność państwa i złe instynkty, jakie skutki huraganu Katrina obudziły w ludziach, nie są końcem mitu amerykańskich pionierów, a jedynie kolejną bolesną próbą, z którą Amerykanie poradzą sobie prędzej niż myślimy. Wierzy Pan w to?

WIKTOR OSIATYŃSKI: - Wierzę. Amerykanie poradzą sobie i to z cechującą ich energią i przedsiębiorczością. W micie pionierów jest jednak parę elementów, które mogą zostać podane w wątpliwość. To przecież mit kogoś, kto dba o siebie, czasami za wszelką cenę, nierzadko kosztem innych. W dużej mierze to mit szeryfa czy po prostu osoby korzystającej w osiąganiu swoich celów z przemocy - taka postawa dramatycznie negatywnie rzutuje na to, co dzieje się w USA. Nie tylko teraz, gdy Amerykanów zaatakował bezwzględny żywioł, ale w całej ich historii.

W 1965 i 1977 r., gdy w Nowym Jorku wyłączono prąd, zapewniające bezkarność ciemności obudziły w ludziach najgorsze instynkty. Dochodziło do brutalnych aktów przemocy i grabieży. 14 sierpnia 2003 r., czyli już po 11 września, gdy w Nowym Jorku znowu zdarzył się blackout, ludzie okazywali sobie niesamowitą solidarność, jakby czegoś się nauczyli. W Nowym Orleanie ostrzeliwano helikoptery ewakuujące ludzi... Może południowe stany tkwią jeszcze w czasach, które w Nowym Jorku minęły dawno temu?

- Książka "O demokracji w Ameryce" Alexisa de Tocquville'a utrwaliła w nas przekonanie, że pionier liczy tylko na siebie. Tymczasem w mediach silne są głosy, że w tej katastrofie zawiodło przede wszystkim państwo. Na Południu nie ma pionierów?

- Pionier miał coś do dyspozycji: konia, broń, ziemię, którą mógł objąć w posiadanie i przystosować do swoich potrzeb, dzięki czemu nie był człowiekiem bezsilnym. Co też ważne, mit pioniera nie obejmował niewolnika czy robotnika w Chicago z przełomu XIX i XX w. Przecież to mit białego osadnika, któremu broń, jeśli trzeba było, pozwalała zabijać Indian albo Francuzów, władza zaś dawała możliwość kupowania niewolników. To mit, którego nie można odnosić do ludzi bezwolnych - potomków niewolników, mieszkających w biednych stanach, pozbawionych możliwości wzięcia losu w swoje ręce i, przynajmniej od czasu Nowego Ładu Roosvelta, przyzwyczajonych liczyć na zapewnienie minimum utrzymania przez państwo. Większość ofiar Katriny nigdy nie była pionierami, nawet w myślach.

Zdumiewa jedno: jeśli np. w San Francisco zdarzyło się trzęsienie Ziemi o stopniu 7-8 w skali Richtera, ginęło kilka osób, podczas gdy w Gwatemali czy Armenii śmierć ponosiło kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Amerykanie byli z reguły fenomenalnie przygotowani do wszelkich klęsk żywiołowych, także do huraganów, z którymi zresztą stale się zmagają. Dlatego ta tragedia jest klęską obecnej administracji: tak stanowej, jak federalnej, która albo nie chciała być przygotowana (wszak to biedne, “czarne" stany), albo zagrożenie zlekceważyła. To klęska rządu tworzonego przez osoby o mentalności kowbojów, mające na względzie wyłącznie własny interes, w których myśleniu zawsze obecna jest możliwość, że “gdyby co - użyjemy siły". Ponieważ USA są jedynym supermocarstwem, osobom sprawującym w nich władzę wydaje się, że uciekając się do siły, mogą rozwiązać każdy światowy problem. Tak traktują świat i, jak się okazuje, swój kraj też.

- Od 11 września 2001 r. Stany Zjednoczone żyją w stanie napięcia i podwyższonej gotowości do odparcia niebezpieczeństw. Może Amerykanów uśpiło przekonanie o "byciu przygotowanym na każdą ewentualność"?

- Dali się zaskoczyć, a Katrina pokazała całemu światu, jak celnie ujął to Andrzej Lubowski w “Gazecie Wyborczej" z 5 września, że w kraju Pierwszego Świata istnieją nietknięte od lat enklawy Trzeciego Świata: murzyńskiego w Alabamie, Missisipi czy Luizjanie, ale też meksykańskiego w Kalifornii czy Teksasie. Rasa wciąż dzieli społeczeństwo, a to, co władze próbowały zrobić dla równouprawnienia, okazało się przykładaniem plastrów na głębokie rany. Otwarto drogę murzyńskiej klasie średniej, dlatego Condoleezza Rice może być Sekretarzem Stanu, ale nie poradzono sobie z czarną podklasą. Nie było tak, że po przyjęciu w 1964 r. Ustawy o Prawach Obywatelskich prowadzono politykę rasistowską - po prostu od lat 80. nie zajmowano się biednymi. A w USA są nimi przeważnie Czarni.

Grasujące po Nowym Orleanie gangi, wobec których władze były bezradne, są dziwną erupcją przemocy w czasach niełatwych, które wymagają raczej solidarności niż jeszcze większej siły we wzajemnych kontaktach. Jak jednak zareagował prezydent George W. Bush na terroryzm? Wypowiedział mu wojnę i rozpoczął akcje militarne w Afganistanie i Iraku. Wlk. Brytania po zamachach w londyńskim metrze, choć z powodów geostrategicznych też bierze udział w wojnie, przyjęła strategię nie wojny, ale działania kryminalnego przeciwko kryminalistom. Z terrorystami nie walczy całe społeczeństwo, choć wszyscy mogą pomagać, tak jak przy ujęciu przestępcy, ale w jego ujęcie zaangażowane są przede wszystkim wyspecjalizowane służby. Wojna zawsze zapala zielone światło dla przemocy w ogóle. Wprowadzenie w Polsce stanu wojennego dla generałów Jaruzelskiego, Kufla, Żyto, Baryły i innych było geostrategiczną decyzją. Ale dla kaprala na “dołku", na ul. Wilczej w Warszawie, to było prawo, którego wcześniej nie miał, by spuścić łomot każdemu, kogo tam przyprowadzono. Ameryka jest krajem opartym na przemocy, której sporo było też w jej historii.

Prof. James Gilligan, który badał źródła przemocy w różnych społeczeństwach, wykazał, że jednym z czynników dających się przełożyć na statystyki przemocy jest dysproporcja między najbogatszymi i najbiedniejszymi w społeczeństwie. Tam, gdzie jest ona wielka - jak w USA, co jest naturalną konsekwencją stosowania doktryny neoliberalnej, jaką praktykuje Bush - przemoc ma znaczenie dominujące. Dotąd ludzie mogli w to nie wierzyć, po przejściu Katriny będą musieli uwierzyć ponownie.

- Strzelali, bo nie mieli poczucia, że są częścią tego społeczeństwa, ale jego marginesem? W Europie muzułmanie mogą czuć się tak samo.

- Ale rozpiętości społeczne są mniejsze. Polityka prospołeczna zwalnia postęp gospodarczy, ale umacnia spoistość społeczną, poczucie uczestnictwa i obywatelskości, a przez to zmniejsza przemoc. Strzelają ci, którzy czują się zagrożeni.

Kilkanaście lat temu liczba grabieży i zabójstw w Nowym Jorku była, wydawało się, nie do opanowania. Burmistrz Rudolph Giuliani i szef policji William J. Bratton rozpoczęli szeroki program walki z przemocą. I zmniejszyli ją. Z jednej strony przeznaczono na to ogromne środki, z drugiej - stworzono mechanizm współpracy i budowy zaufania między społeczeństwem a policją. Na Południu, np. w Nowym Orleanie, niczego takiego nie zrobiono. Zabrakło funduszy, ale też nikt nie troszczył się o zmianę postaw społeczeństwa i policji wobec przemocy. Jeszcze parę lat temu, gdy wynajmowałem samochód na lotnisku w Nowym Orleanie albo Miami, ostrzegano mnie, bym uważał, bo mogą mi go odebrać zanim dojadę do miasta. Przemocą właśnie - przystawiając pistolet do głowy i mówiąc: “wysiadaj". W Nowym Jorku taki terror na drodze jest już nie do pomyślenia. Jak widać, podjęcie przez państwo walki z przestępczością, walki mądrej i wymagającej pieniędzy, może być skuteczne.

- Po 7 lipca podziwialiśmy spokój i opanowanie Brytyjczyków, którzy potrafili okazać solidarność także z muzułmanami. A przecież to nie jest społeczeństwo egalitarne, bardziej je wówczas zjednoczyła pamięć trudnych doświadczeń.

- Europa nauczyła się w rezultacie wielu okrutnych wojen, że przemoc jest ostatecznością. Amerykanie, żyjąc w kraju tworzonym przez kowbojów, a dziś rządzonym przez szeryfa, jeszcze tego nie wiedzą; myślą, że zawsze można wyciągnąć armatę czy pistolet dla obrony własnej racji lub interesu.

Czy po Katrinie ktokolwiek w Europie Zachodniej będzie kwestionował wyższość europejskiego sposobu życia i rozwiązywania problemów nad amerykańskim? Fakt, że Amerykanie nie mogą poszczycić się wyraźnie wyższym od europejskiego poziomem życia, a mają wszystkie jego dolegliwości, pokazuje, że Europejczycy w kwestii bezpieczeństwa i spoistości społecznej “dobrze wybrali". Choć sporo za to płacą - rozdętym i kosztownym systemem socjalnym.

- Czy po Katrinie możemy powiedzieć: "Innego końca świata nie będzie"?

- Do końca naszego świata dojdzie w taki sposób, jak w przypadku wszystkich organizmów biologicznych: po tym, jak zdominowały Ziemię i podporządkowały sobie naturę, niszczyły się same. Ludzkość, prawdopodobnie, też kiedyś znajdzie się w takiej sytuacji. Koniec świata zafundujemy sobie sami, bez pomocy natury.

Prof. WIKTOR OSIATYŃSKI jest specjalistą z zakresu prawa konstytucyjnego i praw człowieka, był wykładowcą w wielu uniwersytetach amerykańskich (m.in. w prestiżowej Szkole Prawa Uniwersytetu Chicago); w latach 80. uczył w więzieniu kobiecym w Kalifornii. Wydał m.in. “O zbrodniach i karach" (2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2005