Uwierzyć w miłość

Inscenizując dzisiaj Wagnera, reżyser musi wykazać się odwagą. I szaleństwem. Nie ma w historii opery dzieł tak głęboko zideologizowanych i obciążonych balastem tradycji, jak te, które wyszły spod pióra mistrza z Bayreuth.

18.03.2008

Czyta się kilka minut

W ukończonym pół roku przed śmiercią "Parsifalu" Ryszard Wagner sięgnął do eposu Wolframa von Eschenbacha z 1205 r. To osobliwe połączenie arturiańskich legend, pogańskiej tradycji i chrześcijańskiej symboliki, muzycznie oplecione gęstą siecią lejtmotywów, nazywane bywa testamentem niemieckiego twórcy.

Omijając rafy

Dramatyczny konflikt dobra ze złem, biblijna idea odkupienia grzesznika przez niewinną istotę, ewangeliczna historia nawrócenia kobiety do cna zepsutej - ukazane zostały tutaj z wyjątkową ostrością. Nic dziwnego, że swoiste uklęknięcie kompozytora pod krzyżem, otwarte przyznanie się do biblijnych korzeni zostało przez Nietzschego, zrazu apologetę Wagnera, uznane za zdradę. Całość została wprzęgnięta w opowieść o zakonie Świętego Graala. Na scenie pojawiają się więc król Amfortas, symbol grzechu i skruchy, jego adwersarz Klingsor, ucieleśnienie zła i zmysłowej miłości, Kundry, bezecna kusicielka, dostępująca wszak przebaczenia, Gurnemanz, strażnik świętego miejsca, wreszcie Parsifal, prostaczek, który przeobraża się w chrześcijański ideał zbawiciela.

Tak zarysowane libretto, z elementami sacrum, ale i pogańskiej mitologii, musi dziś nastręczać realizatorom sporo trudności. Bo wielkiego talentu potrzeba, aby przygotowując ów negatyw pesymistycznej wizji świata "Pierścienia Nibelunga" nie popaść w banał, nie ugrzęznąć w religijnych odniesieniach, nie zaplątać się w mitologicznych odwołaniach i nie dać się uwieść filozoficznym wieloznacznościom.

Ale to niejedyne rafy Wagnerowskiego arcydzieła. Scena nie zniesie "Parsifala" źle zaśpiewanego, poprowadzonego bez dyscypliny i zrozumienia późnoromantycznej estetyki. A o wokalistów zdolnych unieść ciężar forsownych partii i dyrygentów, którzy sensownie zagospodarują ponad pięć godzin niezwykle ekspresyjnej muzyki, coraz trudniej. Najnowsza produkcja "Parsifala" w paryskiej Opéra Bastille udowodniła jednak, że angaż artystów najwyższej próby musi zaowocować spektaklem pięknym, wzruszającym i ważnym.

Krzysztof Warlikowski, który po raz trzeci pracował na jednej z najważniejszych scen operowego świata, odczarował Wagnerowską partyturę, nadmuchaną ideologicznie opowieść sprowadzając do opowiedzianej prostymi środkami bajki o sile miłości. Zmieniając wszak kontekst, przenosząc widzów w połowę lat 40. XX w., reżyser nadał inscenizacji jeszcze inny wymiar. Odniósł się bowiem do wątku recepcji muzyki niemieckiego twórcy w faszystowskich Niemczech, uwikłania sztuki w służbę totalitarnego systemu.

Tyrania muzyki

Zakończył się właśnie najtragiczniejszy konflikt zbrojny czasów nowożytnych, ocaleli próbują powrócić do normalności, na powrót uwierzyć w Boga, człowieczeństwo, sztukę. Wymazać przeszłość i zacząć życie od początku. Dzieje zakonu Graala i trudną misję Parsifala obserwujemy oczyma kilkuletniego chłopca, wyjętego z kadrów filmu "Germania anno zero" Roberta Rosselliniego. To jego wyobraźnia, fantastyczny konglomerat obrazów, znanych z ówczesnej rzeczywistości i zasłyszanych atrybutów prastarej baśni, determinuje sceniczną narrację.

Dlatego gdy Gurnemanz opowiada o nadziei uratowania Amfortasa, który sprzeniewierzył się posłannictwu bractwa, ulegając pokusom Kundry, na ekranie dziecięca ręka szkicuje kolejne sceny historii. Prosto i bezpretensjonalnie. Dlatego pojawieniu się Parsifala na Montsalvacie musi towarzyszyć zabity przezeń łabędź. Dlatego obrzęd komunii, nabożna chwila odsłonięcia Graala, a w ostatnim akcie cud Wielkiego Piątku przypominają niemal dosłownie chrześcijańską liturgię, choć odprawianą w quasi--wykładowej sali. Dlatego Klingsor jawi się jako opętany czarownik, a jego zamek okazuje się eleganckim międzywojennym klubem. Dlatego las, w którym stary Gurnemanz namaszcza Parsifala na zbawiciela, jest skromnym ogródkiem warzywnym, pieczołowicie pielęgnowanym przez młodzieńca, symbolem nowego początku.

Bohdan Pociej pisał, że w "Parsifalu" tylko pozornie panuje równouprawnienie sztuk. W rzeczywistości mamy tu do czynienia z "tyranią" muzyki. Warlikowski tym razem z pokorą uznał jej pierwszeństwo, zaufał kompozytorowi. I choć, jak zwykle, wprowadził na scenę nieobecne w libretcie postaci (chłopiec i ubrana w czerń Renate Jett, tajemnicza towarzyszka Parsifala), uszanował niespiesznie płynący muzyczny czas utworu. Nie silił się na uatrakcyjnienie długich monologów i dialogów teatralnymi ornamentami, nie kontrapunktował nachalnie dźwiękowych zdarzeń scenicznymi fajerwerkami. Raczej poddał się konsekwentnie prowadzonej przez Hartmuta Haenchena muzyce i wyzwolił w śpiewakach silne emocje, na nich konstruując zajmującą dramaturgię. Odpowiedział tym samym na wezwanie Gurnemanza: "mój synu, patrz, przestrzenią stał się czas".

A strona muzyczna była prawdziwym majstersztykiem. Orkiestra grała dźwiękiem pełnym, kolorystycznie różnicując intensywną ekspresyjnie narrację, a solistyczne partie instrumentalistów były dopieszczone w każdym szczególe. Niemiecki dyrygent dobrał powolne tempa, jakby nie chciał uronić ani jednej nuty postawionej przez Wagnera. Nie nużył przy tym, co rusz podrywając orkiestrę do zjawiskowych kulminacji. A to zaatakował kotłami rozstawionymi w tylnej części sali, a to zaskoczył subtelnym brzmieniem instrumentów dętych blaszanych z offu, a to rozczulał krajobrazami malowanymi lirycznie przez smyczki.

Fantastycznie wypadły żeńskie chóry, celowo przeniesione na górne balkony. Obecni na scenie mężczyźni miejscami śpiewali mniej przekonująco. Ale największe brawa należą się solistom. Angielski tenor Christopher Ventris w tytułowej partii odnalazł się wyśmienicie. Delikatna barwa głosu, szlachetna, choć niewinna, znakomita gra aktorska sprawiły, że był dobrym partnerem Waltraud Meier, wybitnej wagnerowskiej mezzosopranistki. Jej Kundry, początkowo może zbyt rozhisteryzowana, w scenie kuszenia Parsifala była niezrównana. Przekonujący okazał się Rosjanin Evgeny Nikitin w kreacji złośliwego i niespełnionego Klingsora. Duży wolumen głosu, władczość szczególnie słyszalna w średnim rejestrze to cechy, które śpiewak słusznie uwypuklił. Również Amfortas Szwajcara Alexandra Marco--Buhrmestera przyciągał uwagę, nie mówiąc o świetnym Franzu Josefie Seligu w roli Gurnemanza.

***

Miłość, wiara, nadzieja. Słowa, szkicowane ołówkiem i wymazywane, pojawiają się na ekranie podczas uwertury. To wartości uniwersalne i niezbędne. I choć wielokrotnie w życiu tracone, warto o nie walczyć. O tym mówił Wagner. Końcowa scena: Parsifal, Kundry, chłopiec (Lohengrin?) nakrywają do stołu. Zapalają świece. Równowaga została odzyskana, poczucie bezpieczeństwa przywrócone. Miłość zwyciężyła - dzięki nadziei i wierze.

Ryszard Wagner, "Parsifal", dyr.: Hartmut Haenchen, reż.: Krzysztof Warlikowski, scen. i kostiumy: Małgorzata Szczęśniak, Opéra Bastille w Paryżu, premiera 4 marca 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2008