Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najbardziej elektryzujące momenty w „Personal Shopper” Assayasa to te, w których główna bohaterka grana przez Kristen Stewart wymienia ciągi esemesów z kimś, kogo uważa za ducha. I choć scenariusz podsuwa w pewnym momencie całkiem racjonalną wykładnię, niepokój pozostaje. To, co oglądamy przez większą część seansu – śmieszy, tumani, przestrasza.
Jeśli film został wybuczany podczas pierwszego pokazu na festiwalu w Cannes i na tym samym festiwalu dostał nagrodę za reżyserię do spółki z „Egzaminem” Cristiana Mungiu, trudno o lepszą rekomendację dla poszukiwaczy filmowych dziwadeł. Rozchwiany, zawieszony pomiędzy żywymi i umarłymi świat „Personal Shopper” chce, by potraktować go jak najbardziej poważnie – jako studium rozpadu osobowości. Główna bohaterka Assayasa to wszak osoba po traumie. Niedawno zmarł jej 27-letni brat bliźniak, a silna więź ze zmarłym destabilizuje jej dotychczasowe życie. Młoda Amerykanka pracuje w Paryżu dla bogatej celebrytki jako tytułowa personal shopper. Buszując po luksusowych butikach, kupuje bądź wypożycza stylizacje, w których jej pracodawczyni będzie mogła zadawać szyku na imprezach. Stewart gra tu przedłużenie swojej poprzedniej, znakomitej roli w „Sils Maria” Assayasa, gdzie była asystentką i powiernicą dojrzałej aktorki granej przez Juliette Binoche. Tym razem jej postać ma rys wyraźnie perwersyjny.
Oto pod nieobecność szefowej pogrążona w żałobie Maureen, na co dzień nosząca się jak aseksualna chłopczyca, zaczyna wbrew zakazom chlebodawczyni przymierzać przed lustrem jej ekstrawaganckie kreacje. Czy oznacza to, że chciałaby zająć jej miejsce? Nienawidzi swojej szefowej czy może raczej skrycie jej pożąda? Krwawa intryga kryminalna, podobnie jak psychoanalityczny klucz, okazują się mylnym tropem. Assayas od pierwszej sceny, w której bohaterka miota się po opustoszałym starym domu, oczekując znaków od nieżyjącego brata, bardziej wierzy w spirytystykę niż w psychologiczny realizm. Co więcej, uprawia na ekranie dość przewrotną duchologię – to wchodząc w konwencję kina grozy, to z niej wychodząc.
Czegóż nie znajdziemy w tej filmowej hybrydzie! Są seanse spirytystyczne z udziałem Wiktora Hugo i duchy abstrakcyjnych obrazów Hilmy af Klint. Na ścieżce dźwiękowej słychać piosenkę „Das Hobellied” Marleny Dietrich, a zaraz obok utwór Hildegardy z Bingen w wykonaniu Jordiego Savalla. I jeszcze Paryż, Londyn, Oman... To nie poszczególne atrakcje decydują jednak o całości, ale nonszalancki sposób opowiadania, które prowadzi w coraz bardziej nieprzewidywalnym kierunku. Tego filmu nie da się łatwo przyszpilić. Pytania, na ile stoi za tym wyrafinowany zamysł reżysera, a na ile jego artystyczne błądzenie, padają równie często, jak w przypadku aktorstwa Kristen Stewart. Kamera Anthony’ego Doda Mantle’a kocha ją bezwarunkowo i tak czujnie reaguje na samą jej zmysłową obecność, że trudno oddzielić aktorski warsztat od naturalnej charyzmy.
Jedno jest pewne: twórca „Carlosa” mierzy bardzo wysoko, widząc siebie w roli diagnosty dzisiejszej cywilizacji. Bywa jednak to nazbyt tendencyjny, to znów za mało konsekwentny. Medium szukającym kontaktu z zaświatami staje się w jego filmie osoba zanurzona bez reszty, choćby z racji wykonywanej profesji, w świecie czysto materialnym i skrajnie materialistycznym. Historia o duchach na każdym kroku przypomina o widmowym charakterze współczesnych relacji międzyludzkich, zapośredniczonych przez elektroniczne narzędzia. Lecz choć reżyser całkiem słusznie buntuje się przeciwko wizji świata, w którym zostaną po nas jedynie ślady w czyichś skrzynkach odbiorczych, to co i rusz ryzykuje utratą powagi, zacierając cudzysłów narzucony przez psychotyczną osobowość bohaterki. Nawet kiedy materializuje na ekranie zjawę wymiotującą ektoplazmą, subiektywizacja tego obrazu jest na tyle słaba, że trudno odróżnić psychologiczny dreszczowiec rozgrywający się w rozedrganym umyśle bohaterki od dosłownego horroru klasy B.
W tym gatunkowym pomieszaniu jest jakaś metoda, choć celując ostatecznie w kino metafizyczne, Assayas wyraźnie przestrzelił. Przekonywająca opowieść o pragnieniu kontaktu z tymi, którzy już odeszli, wymagałaby nie tylko wytrawnego rzemieślnika i wprawnego iluzjonisty, ale nade wszystko obdarzonego wyczuciem poety. Tego ostatniego najbardziej w filmie zabrakło. ©
PERSONAL SHOPPER – reż. Olivier Assayas. Prod. Francja/Niemcy 2016. Dystryb. Aurora Films. W kinach od 17 marca.