Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
8 stycznia 2011 r., czwarta rano, Poddębice w okolicach Łodzi. W lesie słychać trzaskające drzwi samochodów, z których wysiadają dziesiątki potężnie zbudowanych mężczyzn w barwach zwalczających się łódzkich klubów - Widzewa i ŁKS-u. Las wypełniają krzyki, przekleństwa, odgłosy walki.
10 minut później jest po wszystkim, przyjazd policji wywołuje odwrót walczących. Na ziemi leży jeden ze zwolenników Widzewa. Lekarz stwierdza zgon 24-letniego mężczyzny, który zakrztusił się własną krwią.
Śmierć człowieka
Dziesięć dni później, w środku dnia, na jednym z krakowskich osiedli ginie 30-letni Tomasz C.,
pseudonim "Człowiek", jedna z czołowych postaci kiboli Cracovii. 15 morderców czeka na niego w skradzionych samochodach. C. ginie od blisko 40 ciosów maczet i noży. Prawdopodobnie zostaje zamordowany nie tylko z powodu miłości do piłki nożnej - w grę wchodzi również walka o kontrolę nad krakowskim rynkiem narkotykowym. Polskie stadiony już dawno stały się miejscem ubijania nielegalnych interesów.
Wbrew reakcjom klubów i polityków, którzy dowodzą, że wydarzenia te nie miały nic wspólnego z "prawdziwym" kibicowaniem, trzeba powiedzieć jasno: zbiory kibiców i bandytów mają część wspólną. I jest to część niemała.
W blasku monitora widać każdą jego bliznę i krzywy, dwukrotnie złamany nos. T. włącza filmik na laptopie. Na nim były lider kiboli klubu Millwall, jednej z najbrutalniejszych ekip chuligańskich w Wielkiej Brytanii, wylicza: "Do osiemnastego roku życia miałem pękniętą czaszkę, złamane obie kości policzkowe, straciłem 12 zębów, miałem złamany nos, szczękę, 4 złamane żebra, złamany obojczyk i krwotok wewnętrzny. I nadal żyję".
T. uśmiecha się i mówi: - No, ja też żyję, i tak to właśnie wygląda mniej więcej.
Ciężko powiedzieć, czy mniej, czy więcej. Według kiboli więcej: to ideologia, honor. Według policji, polityków i opinii publicznej - mniej: to zwykłe mordobicie, rozrywka ludzi z marginesu, którzy nie widzą przed sobą przyszłości.
T. to kibol jednego z klubów ekstraklasy. Pierwszy raz dostał lanie w wieku 16 lat i od tamtej pory buduje w sobie pewność, że gębę ma nie ze szkła. Spodobało mu się już wtedy, gdy pluł krwią z porozcinanych warg w obskurnym zaułku Zabrza. Spodobało mu się bardziej, gdy dwa lata później dopadł swojego kata.
Mniej
Tramwaj jechał szybko, a walkę było słychać dobre kilkadziesiąt metrów przed przystankiem. Motorniczy wahał się chwilę, ale zatrzymał pojazd w sercu krakowskiej dzielnicy Kazimierz. Nikt nie wysiadł. Pasażerowie patrzyli, jak kilkanaście osób wymieniało ciosy na ulicy. Był jakiś chłopak oparty o ścianę budynku: trzymał rękę przy twarzy i patrzył tępo w kłębowisko. Był inny, zasłaniający głowę przed kopniakami, wymierzanymi przez dwóch rosłych facetów. Jeszcze inny przytrzymywał za kołnierz przeciwnika, raz po raz bijąc go w twarz wolną ręką. Ktoś w tramwaju krzyknął: "Panie, jedź już!".
Dla opinii publicznej są synonimem raka, który toczy polską piłkę. Legia demolująca stadion w Wilnie, mozaika nienawiści na Śląsku, krakowska "święta wojna". Funkcjonariusze zespołu zajmującego się bandytyzmem stadionowym w Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie demontują piłkarski mit: wielu bojówkarzy to żołnierze grup przestępczych, zajmujący się wymuszeniami, haraczem, a głównie handlem narkotykami. Wiele starć pomiędzy grupami to walka o rynki zbytu, efekt nieporozumień na tle rozliczeń czy wchodzenia na nie swój teren. Młodsi obstawiają osiedla, wypatrując obcych dilerów, starszyzna czerpie z tego korzyści, wmawiając aspirującym do grupy, że działają w ramach czegoś istotniejszego: konfrontacji kibiców zwaśnionych drużyn.
T. nie chce się wypowiadać na ten temat. Mówi tylko, że handel narkotykami w miastach kwitnie, z kibolami czy bez. A gangsterzy w bojówkach? - Bywają - ucina.
Morderstwa?
- Nikt ich nie chce, to chyba oczywiste, tylko w Krakowie jest inaczej. Tam jest zupełna dzicz.
Jak możliwe jest urządzenie egzekucji w środku miasta? Jak to możliwe, że o planowanym morderstwie z udziałem kilkunastu osób policja nie dowiedziała się wcześniej? Czy istnieją kręgi kibolskiego wtajemniczenia, do których policjanci nie mają dostępu?
Dariusz Nowak, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie: - Twierdzenie, że policja nic nie robi, by zapobiec walkom pseudokibiców, jest nieprawdą. Ale nie jesteśmy w stanie zapobiec wszystkim zdarzeniom tego typu, szczególnie jeśli do akcji wchodzą hermetyczne, towarzysko-rodzinne grupy - tłumaczy.
Dlaczego właśnie taka jest specyfika środowiska krakowskiego? Policyjny zespół do spraw stadionowego bandytyzmu nie potrafi wyśledzić źródła powszechnej tu przemocy: - Początkowo miał być to zwyczaj "odważnej" konfrontacji z pewnymi regułami - mówi jeden z funkcjonariuszy. - Przeciwnicy dźgają się nożami, ale tylko w miejsca, gdzie nie spowodują większych obrażeń, np. pośladki i uda. Miały to być raczej cięcia niż dźgnięcia, ale w ferworze walki raz i drugi ktoś zginął, i dzisiaj jako nowe narzędzie wchodzi maczeta.
Więcej
Są tacy, dla których mecz to prawie wszystko, np. dla Marcina Kaczorowskiego, niewidomego kibica Widzewa, dojeżdżającego na mecze aż z Suwałk, o którym zrobiło się głośno po artykule w "Wyborczej". Próbuje opowiedzieć nieopowiedziane: "Tak naprawdę to ja widzę, widzę więcej, niżby komukolwiek mogło się wydawać. Widzę sercem i w snach. Nie ma nocy, żeby coś mi się nie przyśniło. Wtedy widzę Widzew".
Ale z wypowiedzi T. wynika, że nie chodzi o futbol: - Stadion to jedno, wszystko, co najlepsze, dzieje się poza nim. Zrozumcie to wreszcie, ściganie i bycie ściganym, walka, przełamywanie własnego strachu, ból, który czujesz dopiero po. Adrenalina, o jakiej ty, człowieku, nie masz bladego pojęcia.
W 1999 r. David Fincher nakręcił "Fight Club". Film, który zyskał status kultowego, opisuje powstanie i działalność podziemnych stowarzyszeń, których celem jest organizowanie pięściarskich pojedynków dla przepracowanych japiszonów. To apoteoza ubranego w garnitur zwierzęcia, dla którego bójka i przemoc są krokiem do wybawienia z korporacyjnego świata.
Policja streszcza to inaczej: - Każdy szuka ideologii usprawiedliwiających zwykłe bandyckie zachowania.
T. znów się uśmiecha: - Przecież mógłbym po prostu iść na ulicę i pobić przypadkową osobę. Tak czy nie? A większość chuliganów bije się między sobą i z policją, ustawiają się w lesie. Uczestnictwo dobrowolne.
Kibole spisują własne "kodeksy", stanowiące, co wolno, a czego nie. Nie wolno np. kraść wrogom niczego, co nie jest związane z kibicowaniem, nie wolno znęcać się nad przeciwnikiem. Istnieją "porozumienia poznańskie", zakazujące używania "sprzętu" w konfrontacjach.
Błędem jest sądzić, że kibole to odurzona alkoholem masa. Są wśród nich bandyci po wyrokach, ale też ludzie z wyższym wykształceniem, studenci i nieźli uczniowie. Stadion to dla nich nowy Hyde Park, co to każdego przyjmie i wysłucha. Poza wszystkim lubią się bić, ten rodzaj adrenaliny jest dla nich jak narkotyk.
Trudno oczekiwać, by w walkę z przemocą wśród kibiców zaangażowały się kluby. Po pierwsze: liczba zadym stadionowych powoli spada, a bójki przenoszą się na tereny bez monitoringu i ochrony. Jest też argument, o którym mówi się niechętnie - kibole to często najwierniejsi fani drużyn, zrośnięci ze stadionem od dziecka. Prezesi przychodzą i odchodzą, oni zostają. Nieformalne układy na stadionach są w tej sytuacji nie do uniknięcia: dobre stosunki zarządu z kibolami gwarantują spokój na trybunach, o czym boleśnie przekonał się ITI, jak dotąd jedyny właściciel, który zdecydował się na otwartą wojnę ze stadionowym bandytyzmem. Bojkot meczy i liczne zadymy ostatecznie zmusiły bowiem firmę do zawarcia z kibolami ugody. W wielu miejscach kibole pracują na etatach klubowych. Mają wpływ na decyzje personalne, jak w Wiśle Kraków, która pod naciskiem trybun zrezygnowała z powtórnego zatrudnienia uznanego za "zdrajcę" Tomasza Frankowskiego.
Synteza
Za półtora roku w Polsce odbędą się Mistrzostwa Europy. Mamy monitoring i karty kibica, powstają nowoczesne stadiony. Mamy surowe kary i zakazy stadionowe, specjalne zespoły policji. I nadal mamy jednych z najgroźniejszych kiboli w Europie.
Prof. Günter A. Pilz z Uniwersytetu Leibniza w Hanowerze w raporcie dla Rady Europy: - Użycie siły przeciwko kibicom zawsze prowadzi do eskalacji przemocy. Środki represji nie likwidują przyczyn. Są konieczne, ale tylko w połączeniu i przede wszystkim w równowadze z działaniami prewencyjnymi.
T. odpala papierosa i wieszczy: - Fakt, jest inaczej niż kiedyś: mniej zadym na stadionach, ale niech nikt nie myśli, że uda się to zabić. Jak zniknie piłka nożna, przerzucimy się choćby na ping-ponga.
O ofiarach wojen pingpongowych dotychczas jednak nie słychać. Żaden inny ze sportów nie wywołuje tak potężnych emocji, żaden też nie zrósł się tak mocno z bandytyzmem. Futbol, wymyślony jako namiastka wojny i wentyl dla negatywnych emocji, sam staje się wojen przyczyną lub pretekstem. Na krakowskich forach internetowych można już przeczytać zapowiedzi rychłego rewanżu za śmierć "Człowieka".