Urzędnik, który przytuli

Jedni mówią: „Bóg do nas panią zesłał”, drudzy: „Muszę ją znieść, żeby mi dzieci nie zabrali”. Asystenci rodziny: jak wygląda lepsza twarz polskiej pomocy społecznej?

05.07.2015

Czyta się kilka minut

Raz zapytał: „Tato, a ty nie chciałbyś mnie zamienić na innego chłopca? Albo dziewczynkę?”.

– Tu Kubuś ma 4 lata, a tu jest w pierwszej klasie – pan Kazik pokazuje zdjęcia pucołowatego chłopca. – No niech pani powie, czy dla niego nie warto żyć? Staram się mu zastąpić matkę i nie dawać czasu na myślenie. Dla niej ważniejszy jest alkohol. Po czterech latach mieszkania u niej zabrałem go i założyłem sprawę.

Głos, łagodny i spokojny, kontrastuje z twarzą: pooraną, ze śladami dawnych walk. Mocne, żylaste ręce. Kilka dni temu przeprowadził się z synem do nowego mieszkania socjalnego.
– Wszystko musi mieć czyste, wyprasowane. Co uprasuję, to w kosteczkę składam – pan Kazik otwiera szafki z ubraniami. – Teraz rozmawiam z panią Martą, jak tu umeblować. Pani Marta to anioł. Była w sądzie ze mną, żebym mógł przejąć Kubusia na stałe. Kiedy nie wiedziałem, jak z alimentami zacząć, też pomogła. Kubuś nie jest zły, przeprosić umie. No, popychał dzieci, z ławek zrzucał książki. Ma zajęcia z psychologami. ADHD? Nie, jest po prostu nadpobudliwy. Z tymi konsekwencjami jeszcze mi nie wychodzi. Wchodzimy do sklepu: „Tato, kup mi mentosy”. „Nie. Byłeś niegrzeczny”, odpowiadam. On trochę popłacze, ja już mięknę. Chodzę na Kielecką, na douczanie wychowawcze. Wiedziałem, że coś źle robię z tym wychowywaniem.

Asystentka Marta
– Kuba rządzi ojcem, a ma dopiero 10 lat. Są jak kumple. Zwołałam zespół interdyscyplinarny: ja, pracownik socjalny, kierownik świetlicy, pedagog szkolna, psycholog. Wniosek? Chłopcu potrzebna jest konsultacja psychiatryczna. Pan Kazik był przeciwny. Przekonywałam go, że syn nie pójdzie do szpitala psychiatrycznego. Został w końcu zdiagnozowany, ma ADHD. Dostał leki, ale okazało się, że pan Kazik mu ich nie daje. Męczyło mnie, że tak trudno znaleźć pomoc dla Kuby. Wreszcie udało się u nas w ośrodku załatwić zajęcia terapeutyczne w małej grupie. Chodziło o naukę radzenia sobie ze złością. Więc cieszę się bardzo – opowiada Marta, asystentka rodzinna.

Pan Kazik pracuje nad sobą, tylko nie potrafi przełożyć teorii na praktykę. – W tamtym roku zgłosiłam go na wakacje terapeutyczne – kontynuuje Marta. – Byłam dumna, bo był wychwalany, że taki troskliwy, cierpliwy, zaangażowany. Że zawsze wiedział, gdzie Kuba jest, co robi. Był tam jedynym mężczyzną, dzieci lgnęły do niego, a on się nimi zajmował. Jakiś maluch mówił do niego „tato”. Bardzo się podbudował po tym wyjeździe. Po powrocie to nie ten człowiek. Co prawda bardzo narzeka na swoją sytuację finansową, ale tak naprawdę mógłby iść do pracy.

Najbrzydsza z całej rodziny
Malują w powietrzu sinusoidy. Albo opowiadają o huśtawkach. Mówią, że sukcesy bywają nietrwałe. Że na efekt nie można się nastawiać, bo to zabija energię. Bywa, że są postępy, a za moment: trach, krok w tył. Czasem sukcesem jest to, że ciuchy nie walają się po podłodze, dzieciaki mają obcięte paznokcie, a matka już nie mówi córce, że jest najbrzydsza z całej rodziny. Inna zaś idzie na przedstawienie szkolne, bo asystentka wytłumaczyła, że to dla dziecka ważne.
Asystentka Ewa: – Większość by chciała, żeby nasi klienci poszli do pracy i wyszli z długów. Tylko nikt sobie nie zdaje sprawy, w jakim świecie funkcjonują ci ludzie. Zdarza się, że trzecie pokolenie żyje z pomocy społecznej i nie wyobraża sobie, że może być inaczej. Moja klientka nigdy nie była na kolonii, nigdy z mamą nie wychodziła na spacery, mama całe życie piła, tata zostawił matkę, jak ona miała 4 lata. Trafiła do domu dziecka. Nikt jej nie nauczył, jak podejmować decyzje, co jest dobre, a co złe.

– Sukcesy? Miałam panią w programie metadonowym, ale okazało się, że nadal bierze narkotyki – opowiada Marta. – Jej zachowanie było zagrożeniem dla dziecka, więc zostało zabrane. I co mam powiedzieć: sukces czy porażka? Czasem czuję, jakbym niosła na plecach wielki wór, który rośnie. Mam taką rodzinę: matka samotnie wychowuje trójkę dzieci, w tym jedenastoletniego chłopca. Na świetlicę socjoterapeutyczną go nie przyjęli. Powiedział, żeby matka sobie sama tam chodziła. Nie chodzi do szkoły, nie odrabia lekcji, jest wulgarny, agresywny. Miał sprawę w sądzie. Skopał z kolegami innego chłopca. Z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapeutycznego uciekał. Skreślili go z listy. Dostawał kolejne szanse, ale do szkoły wciąż nie chodził. Matka poprosiła mnie, bym przekazała mu decyzję sądu o umieszczeniu w pogotowiu opiekuńczym. On ją zwyzywał. Potem się uspokoił, płakał, było przytulanie, mama powiedziała, że go kocha. W pogotowiu będzie czekał na decyzję sądu. Można sobie mówić, że to dla jego dobra, ale trudno patrzeć na cierpienie matki, jego. Myślę, co jeszcze mogłam zrobić. Trochę późno do mnie trafili.
Ewa przyznaje jednak, że zdarzają się spektakularne sukcesy. Beata i Hanna poszły do pracy. Wanda, która ma męża agresora, chodzi na grupę wsparcia. Irena na terapię. Dogadała się z komornikiem, spłaca dług.

Nóż w plecy
Dla Marty najtrudniejsze jest zeznawanie w sądzie w obecności rodziny. Uważa, że od tego powinien być pracownik socjalny. Ona ma być dla rodziny wsparciem, po rozprawie dalej z nią pracować. Tylko jak to zrobić, skoro oni słyszą od niej, że zaniedbywali dziecko? Pamięta taką rozprawę: w rodzinie alkohol, przemoc. Dziecko zaczynało naśladować to, co działo się w domu. Stawało się agresywne w stosunku do matki, do zwierząt. Uważała, że powinno być odebrane. Zeznawała w obecności rodziny. Oni kipieli, atakowali, zarzucali kłamstwa. Potem bała się, że ją rodzinny agresor dorwie gdzieś wieczorem.

Drugi ból: zobowiązanie sądu do pracy z asystentem. Współpraca z rodziną powinna być dobrowolna. W założeniu. Ale Marta ma teraz panią z nakazem, która traktuje ją jak kuratora chcącego zabrać jej dzieci.

Luiza, koordynatorka asystentek: – To trudna rola, bo z jednej strony jesteśmy sojusznikami tych rodzin, a z drugiej piszemy opinie do sądu. Dla nich to jak nóż w plecy.

Ściana
Dzwoni kuratorka: „Ewa, zrób coś, żeby Kowalska nie wzięła psa z Palucha”. Kowalska ma schizofrenię i półtoraroczne dziecko. „Dobra, pogadam” – odpowiada Ewa.

– Pech chciał, że nie zdążyłam. Przychodzę: ona krwawi, kości na wierzchu. Dobrze, że dziecku nic się nie stało – opowiada Ewa. – Zadzwoniłyśmy do schroniska na Paluchu i dzięki kuratorce udało się oddać psa. Ta kuratorka często do mnie dzwoni i mówi: „Idę do Iksińskiej, na co zwrócić uwagę?”. Ale zdarza się, że kuratorzy stawiają nas w roli interwenta. Spodziewają się, że klient będzie słuchał i robił, co asystent każe. A to nie jest moja rola. Mam wspierać, idę za tym, co zgłasza klient. Zdarzyło mi się odbić od ściany. Mam panią, która stara się o odzyskanie dzieci: piątka jest w jednym domu dziecka, najmłodszy, ponadroczny maluch, w innym. Pojechałam do tego drugiego, w roli adwokata matki. Chciałam, by pokazała, że zasługuje na powrót dziecka. Jednak w tym domu są takie zasady, że matka nie może wejść na salę, gdzie przebywa dziecko, nie może go wykąpać, nakarmić. Dyrektor mi tłumaczył, że inne dzieci będą patrzyły i zazdrościły. Ale nie mogłam sobie pozwolić na robienie rozróby, bo sprawa ma być za dwa tygodnie. Mówili, że ona słabo się dzieckiem zajmuje. A jak ona ma się nim zajmować – w kanciapie za kotarą? Koniec końców cel osiągnęłam: w domu dziecka powiedzieli, że będą za powrotem malucha do matki.

Wampir na superwizji
– Pan Marian oglądał serial „Spartakus. Krew i piach”. Wszedł syn. Syn lat 13, tata lat 60. Na ekranie scena erotyczna. Chłopak mówi: „A mnie też członek twardnieje”. Rodzice ręce załamali, że on zboczony. Musiałam tłumaczyć, że z nim wszystko dobrze. Był zainteresowany, jak się całuje z języczkiem. Też byli zbulwersowani. Pytał: „Mamo, jak to jest?, i próbował na jej policzku. Powiedziałam, żeby wytłumaczyli, że tak się całuje mama z tatą, a z nim dają sobie buziaki. Wystarczyło, chłopiec przestał. Dla nich wiara jest bardzo ważna i pogodzenie jej z seksualnością to wielka trudność. Sami się zgłosili, żeby mieć asystenta. I współpracują – opowiada Ewa.
A Marcie trafił się wampir. Mówiła „dzień dobry” i słyszała: „Może dla pani dobry, dla mnie najgorszy w życiu”. Im bardziej się starała znaleźć pozytywy, tym bardziej wampir wysysał energię. Przegadała sprawę na superwizji. Zrozumiała mechanizm i sama postanowiła ponarzekać. Wampir odpuścił.

Marta, Ewa i pozostałe siedem asystentek z warszawskiego ośrodka superwizję z psycholożką mają raz w miesiącu – wtedy omawiając problemy z klientami, przyglądają się własnym emocjom. Oprócz tego mają superwizje koleżeńskie z koordynatorką, na których – jeśli dotrą do ściany – mogą na bieżąco przegadać problem. Jest co obgadywać. Każda ma pod opieką 10 rodzin.
Wiedzą, że są w uprzywilejowanej sytuacji. Poczuły to na ogólnopolskim zlocie asystentów w ubiegłym roku. Tam się nasłuchały: o braku superwizji, wsparcia, o naciskach ze strony przełożonych, o frustracji.

Wójt: asystent to pic na wodę
Jerzy – asystent z 25-tysięcznej miejscowości – też był na tym zlocie. Na naciski przełożonej nie narzeka, ale na brak osób do pogadania – owszem. Ma pod opieką dziewięć rodzin. Jest jedynym asystentem w ośrodku. Przyznaje, że przydałoby się dwóch, a najlepiej dwoje, bo przed facetem nie wszyscy chcą się otworzyć. Superwizji nie ma. Bywa, że chodzi po rady do pracownic socjalnych, ale niekoniecznie się przydają, bo koleżanki przyzwyczajone, że klienta czasem trzeba docisnąć, wpaść niezapowiedzianie, a on ma przecież pobudzać do działania. Jerzy ma poczucie, że jego praca to misja, ale przyznaje, że czasem to misja Syzyfa. Narzeka, że niektóre rodziny dostaje zbyt późno.

Jest pedagogiem z wykształcenia, ale wcześniej pracował jako magazynier. Zarabia na rękę 1500 zł z premią (warszawskie młodsze asystentki zarabiają ok. 2400 z premią, te z dłuższym stażem – 2700). Telefonu służbowego nie ma. Do klienta, który mieszka gdzieś dalej, jedzie własnym samochodem. Za benzynę nikt mu nie zwraca. Jest i tak w nie najgorszej sytuacji. (Z forum ops.pl: ~Monti: „Mam najniższą krajową, umowę zlecenie na rok, 12 rodzin, pełen etat, własne paliwo – nawet 400zł/m-c”; ~kiki2015: „Wójt powiedział, że nie ma pieniędzy na asystenta, zresztą asystent to pic na wodę, a że dziewczyna ze świadczeń zmieniła stanowisko, to na 1/2 etatu jestem asystentem”).

Hamburger dla niemowlaka
Marta: – Nie wierzę.
Luiza: – Ręki sobie nie dam uciąć, ale nie wierzę.
Ewa: – Mogę powiedzieć, jak jest u nas. Żadnej z rodzin nie odebrano dzieci z powodu pustej lodówki.
Luiza: – Z rodzinami naprawdę się długo pracuje. Jak nie zadziała, wnioskujemy o kuratora. Często pomaga, bo rodziny się boją.
Ewa: – Miałam rodzinę, w której dzieci zostały umieszczone w pieczy zastępczej. Z powodu przemocy i alkoholu.
Marta: – Chcę powiedzieć stanowczo: bieda nie jest powodem odbierania dzieci. A może nie mam wiedzy i gdzieś na wsiach pomoc finansowa nie dociera?
Luiza: – Zdarzył się przypadek, że nie było przemocy. Matka była mocno upośledzona i do niej nie docierało, że dwumiesięczny noworodek nie może jeść kaszy wymieszanej ze zwykłym mlekiem z kartonu. Dziecko miało silne bóle brzucha, gorączkowało. Nie zarejestrowała go w przychodni. Nie przejawiała dobrej woli, by to zmienić. Potem urodziła kolejne dziecko i sześciomiesięcznemu niemowlakowi podgrzewała hamburgera ze sklepu. Asystentka mówiła, że nie wolno, a ona: „Nie powie mi pani, że frytek z McDonalda też nie wolno!”.

Marta: – Boli mnie, że w mediach pojawia się skrzywdzony przez instytucję człowiek, a nie ma tej drugiej strony. Ośrodek nie może się bronić, bo obowiązuje ochrona danych osobowych. Mam przeświadczenie, że telewizja kłamie, prasa kłamie. Jestem „anty”. No właśnie... A udzielam wywiadu.

Jerzy: – Dopuszczam taką sytuację ze względu na to, że umieszczenie dziecka w pieczy nie kończy więzi z rodziną. A jeśli jest bieda i dzieci nie mają zaspokojonych podstawowych potrzeb, mogą przegrać przyszłość przez biedę rodziców i mają nikłe szanse, żeby konkurować z rówieśnikami.

Koleżanka
Trzy lata – nie dłużej – powinna trwać praca asystenta z rodziną.
Gdy stają na nogi, przechodzą pod monitorowanie. Kontakty stają się rzadsze. Zdarza się, że nie chcą się rozstawać. Boją się. Nie tylko tego, że bez asystenta wszystko się posypie. Także tego, że zabraknie jedynej osoby, która w nich wierzyła.

Jedna z matek zapytała Ewę: „Czy pani może przez chwilę nie być pracownikiem OPS-u, tylko taką zwykłą osobą? Bo chciałabym pani powiedzieć coś tak, jak się mówi koleżance”. ©

Imiona klientów i asystentów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2015