Marina i jej dwie Polski

Podeszła, żeby przyjąć zamówienie, wtedy za oknem coś huknęło. Klientka zażartowała: „Czy to już uchodźcy atakują?”. Odparowała: „Nie wiem, kto to, ale ja też jestem uchodźcą”.

15.11.2015

Czyta się kilka minut

Młodzież Wszechpolska przeciw uchodźcom. Plac Zamkowy, Warszawa, lipiec 2015 r. / Fot. Rafał Guz / PAP
Młodzież Wszechpolska przeciw uchodźcom. Plac Zamkowy, Warszawa, lipiec 2015 r. / Fot. Rafał Guz / PAP

7 września Marina się wkurzyła. Napisała na Facebooku: „Nie rozumiem. Osoby, które znam i uważam za kolegów, biorą udział w wydarzeniach typu »NIE dla uchodźców«. Nie wiem, czy wiecie, ale jestem jednym z tych uchodźców i mam dokładnie taką samą historię, jak ci ludzie, którzy uciekają z wojny”.


Marina – niewysoka, o okrągłej buzi i ogromnych śmiejących się oczach – ma 21 lat, z których ponad połowę spędziła w Polsce. Spotykamy się dwukrotnie. Pierwszy raz parę dni po tym, jak dzieci z podstawówki pobiły kolegę, krzycząc: „Ty uchodźco!”.


Marina wyciąga notes. Pokazuje żurnalowy rysunek niemożliwie długonogiej dziewczyny w zielonej sukience z czerwonawym deseniem i prześwitującej bluzce z golfem. Przyznaje, że nie zawsze projektuje rzeczy dla siebie, czasem wymyśla takie, których nie mogłaby nosić. A chciałaby. Uczy się w policealnej szkole projektowania ubioru. Kiedyś może będzie pracować w jakimś modowym piśmie. Tymczasem zarabia w kawiarni, żeby mieć na szkołę i pomóc mamie w utrzymaniu trójki młodszego rodzeństwa. Mama szuka pracy, choć odkąd spadła ze schodów, ma chory kręgosłup i nie może ciężko pracować. Tata nie żyje.


Dlatego Marina ma dwie, niekiedy trzy dorywcze prace. Natomiast w weekendy jest kelnerką – w restauracji zarabia 700–800 zł miesięcznie. Jest ciężko, ale ludzie fajni. To znaczy ci, którzy pracują, bo klienci różni. Niedawno przyszło troje gości: dwie kobiety i mężczyzna. Marina podeszła, żeby przyjąć zamówienie, a wtedy za oknem coś huknęło. Kobieta zażartowała: „Czy to już uchodźcy atakują?”. Marina odparowała: „Nie wiem, kto to, ale też jestem uchodźcą. Z Czeczenii”. Po czym grzecznie przyjęła zamówienie.


– Jak opisać minę tej pani? – zastanawia się. – No, to jest taka mina, jak wiesz, że ktoś kłamie, a ten ktoś wie, że ty wiesz.

Jesteś z Rosji, wracaj do siebie

Marina opowiada: – Czasem próbuję zrozumieć tych, którzy nie chcą uchodźców. Jak media pokazują sytuacje, kiedy uchodźcy są agresywni, to może też, siedząc w domu, źle bym to odbierała i myślała: „Jak oni się tam zachowują!”. Ale ja byłam w Terespolu na granicy, cały dzień nie jadłam. Siedzieliśmy w dusznym pomieszczeniu. Moja mama też zachowywała się agresywnie: krzyczała na straż graniczną, że jej dzieci siedzą głodne, żeby szybciej decydowali. Mój brat miał dwa lata. Płakał, że chce pić.


Cofnięto nas do Białorusi. Nie wiem, za którym razem nas wpuszczono. Może za trzecim. Z Terespola jechaliśmy do Warszawy, a potem do Dębaku [ośrodka dla uchodźców w Podkowie Leśnej – red.]. Podróż była straszna. To był 2005 r., nie mówiliśmy po polsku. Pociąg się zatrzymał. Moja siostra z wujkiem wysiedli, a my nie zdążyliśmy. Więc mama po hamulcu. Taki dym poszedł. Wysiedliśmy na tory. Ktoś do nas krzyczał, chyba żebyśmy zeszli, bo za chwilę w przeciwną stronę pociąg pojechał. Był śnieg, wydawało mi się, że zaspy po pas, ale ja wtedy miałam 10 lat. Mama płakała, my płakaliśmy. W podziemiach pytała ludzi po rosyjsku, czy widzieli pana z wąsami z dzieckiem. Nie rozumieli. Spotkaliśmy policjantów, na szczęście wujek z siostrą też poszli na policję. Jak na nich czekaliśmy, to pan nam dał paluszki. Najgorsze, że moja mama zostawiła w tym pociągu tysiąc euro. Mieliśmy podzielone pieniądze, żeby się nie zgubiły. Rodzina mamy i taty składała się na nasz wyjazd.


W Dębaku takie karaluchy były. W nocy mama nam zatykała uszy wacikami, żeby nam tam nie weszły. Zrobiła awanturę, że jej dzieci boją się karaluchów, i nas przenieśli do ośrodka na Bielanach.


Do podstawówki na Bielanach chodziłam niedaleko ośrodka dla uchodźców. Dzieci wołały: „Idź, ty jesteś z Rosji, śmierdzisz, nie jesteś z naszego państwa!”. Większość nauczycieli nie reagowała. Jak oni wyzywali, to zaczynały się bójki. Szliśmy na dywanik. Mówili, że jesteśmy z wojny – dlatego agresywni. A gdyby nas polskie dzieci zaakceptowały, to na sto procent by tak nie było. Nie nadążałam z niczym, nienawidziłam tej szkoły i nie chodziłam do niej. Pytali dlaczego, a ja wymyślałam jakieś bzdury.


Potem, jak zamieszkaliśmy w domu samotnej matki i chodziłam do szkoły na Siekierkach, to ona była światełkiem w moim życiu. Dzieci mnie tam ciepło przywitały, nauczyciele też. Wszyscy się ciekawili, kim jesteśmy. Może dlatego, że nas było mniej. Bo jak na Bielanach było nas więcej – to trzymaliśmy się grupkami i nikt nie chciał się z nami przyjaźnić. I jeszcze jak nie znasz języka, to się zamykasz w tej grupie. A tu, na Siekierkach, nauczyłam się tylu rzeczy przez rok!


Kiedyś dostałam ze sprawdzianu z polskiego 100 proc. jako jedyna z całej klasy. Ale to było przeżycie! Ja tam wszystkich uwielbiałam: i dzieci, i nauczycieli, i panie sprzątaczki. A potem dostaliśmy mieszkanie na Pradze Północ. To był powrót do strasznej szkoły. Niektóre dzieci były fajne, ale dużo było takich z patologicznych rodzin. Jeden chłopak powiedział: „Jesteś z Rosji, wracaj, nikt się z tobą nie chce przyjaźnić”. Szłam do klasy i płakałam. Na lekcji przyszła pani pedagog i wezwała mnie do gabinetu. A tam siedzi ten chłopak i prokurator. A może coś pomyliłam? Może to był kurator. No i była rozmowa. On mnie przeprosił, ja też musiałam. Bo ja też mu powiedziałam, że jest niemiły i nikt się z nim nie zaprzyjaźni. Chłopak mnie więcej nie zaczepiał. Ta sytuacja była dla mnie stresująca, pierwszy raz byłam u pani pedagog.


Ale potem pomyślałam, że ci ludzie się o mnie zatroszczyli. Dla mnie to było ważne. Podstawówkę cudem skończyłam, przez to że poznałam panią Krysię – dyrektorkę gimnazjum na Raszyńskiej. Bo na Raszyńską chodziliśmy z ośrodka z tańcami występować. I ona powiedziała: „Ty musisz przyjść do mnie do szkoły”. Cały czas mnie motywowała. Jak poszłam na Raszyńską, to tam już mnie nic przykrego nie spotkało. Aż do teraz.

To już lepiej zwierzęta

W ośrodku na Bielanach dostawaliśmy jedzenie i 70 zł na osobę miesięcznie. Jedzenie było takie, jak się bezdomnym daje. Gdy po roku dostaliśmy status uchodźcy, to przez rok dostawaliśmy chyba 2 tys. zł miesięcznie na pięć osób, bo wtedy nie można już mieszkać w ośrodku. A nikt nam nie chciał niczego wynająć. „Czwórka dzieci? O, to już lepiej zwierzęta” – mówili. Moja mama przez to płakała.


Po roku już się nie dostaje pieniędzy i skierowali nas do domu samotnej matki. Mama pracowała wtedy na zmywaku w hotelu, ale mieli do niej straszne pretensje, bo w nocy dzieci były bez opieki. Ponieważ było nas czworo, to szybciej dostaliśmy mieszkanie socjalne – na Pradze Północ. Nie było tam nawet łazienki i ciepłej wody. Dla mojej mamy ten okres chyba był najcięższy. Pani z domu samotnej matki wywalczyła, że nam zrobili łazienkę w kuchni i ciepłą wodę. Tylko że jest wilgoć, grzyb.


W zimie jest bardzo zimno, ogrzewanie jest na prąd. Prąd jest drogi, a my nie mamy jak tego spłacać, zwłaszcza jak mama nie pracuje. Czasem nie płacimy za coś i mamy zadłużenie. Kiedyś nie zapłaciliśmy za prąd i w ramadan siedzieliśmy przy świeczkach. Przyszła znajoma i pyta: „A wy w ramadan nie możecie światła zapalić?”. Teraz taka fajna pani z OPS-u nam pomaga i mnie skierowała do magazynu, gdzie można sobie wziąć jedzenie. Wzięłam dziesięć pojemników mleka i ileś serków. Byłam przerażona, bo tam sami pijacy stali.


Smutne to jest, ale zaraz podrośniemy i będziemy zarabiać.
Mój brat ma 18 lat, siostra 15 i najmłodszy 13. Iman, która ma 15 lat, też czasem pracuje. Pilnuje dziecka pani, która sprząta w szkole. Dostaje wtedy 10-20 złotych.

Proszę, zjedzcie z nami

Na początku na Pradze to było ciężko. Ktoś w nocy wybił nam szybę. Czy dlatego, że jesteśmy Czeczeńcami? Nie mam pojęcia. Może tak, bo była niechęć do nas. Ta szyba jest nienaprawiona, bo nas nie stać, a urząd nie chce tego zrobić. Potem dzieci nam wrzucały piasek do domu, bo przez to, że śmierdzi grzybem, otwieramy latem wszystkie okna.


No i kiedyś mieliśmy ramadan, zostało jedzenie. Mama wymyśliła, żeby zaprosić tych ludzi, którzy sobie imprezki robią na podwórku. A my we czwórkę: „Nieee, my się ich boimy”. Przecież jak wracałam po szkole, to biegłam do drzwi, żeby mnie nikt nie zaczepił. A moja mama chciała być miła. No i oni tak wchodzą, a było ich z sześciu, i się śmieją. Moja mama: „Proszę, usiądźcie z nami i zjedzcie”. My we czwórkę stoimy na baczność i udajemy, że nie jest nam strasznie. Zjedli, mama im dała jedzenie do domu i potem zaczęli się uśmiechać do mojej mamy. Mówią „dzień dobry” i nas nie zaczepiają. A potem chcieli nas podłączyć do prądu nielegalnie, ale mama podziękowała.


To nie są osoby, z którymi bym się chciała zaprzyjaźnić. Ale przyjaźnię się z Polakami. Z tymi z Siekierek nadal się koleguję. W szkole na Pradze zaprzyjaźniłam się z Polkami. Ale najczęściej się widuję z Zaliną.


Tak bardzo blisko to jest ciężko się z Polakami zaprzyjaźnić, bo jestem z innej kultury i innej wiary, więc nie mogę robić tych rzeczy, które oni robią. Oni mówią: „chodź na imprezę”, a ja muszę wyprosić to u mamy, a jeszcze mój brat nie chce, żebym szła, bo tam jest alkohol. Zalina też się uczy i pracuje, więc mnie dobrze rozumie. Teraz się zaprzyjaźniłam z taką dziewczyną z pracy, która jest bardzo fajna, i zaprosiłam ją na nasze występy teatralne. Jej chłopak jest pół-Węgrem i oni się bardzo przejmują całą sytuacją.


Sprawa z Facebookiem jest dla mnie smutna. Bo do wydarzeń takich jak „NIE dla uchodźców” dołączyły osoby, z którymi się przyjaźnię, i wydawało mi się, że mnie lubią. To mnie dotknęło, bo też jestem uchodźcą. Jeden chłopak napisał na priv, żebym się nie przejmowała, że on to nie do mnie kieruje, ale że był gdzieś na wakacjach i jacyś agresywni mężczyźni prawie pobili kobietę. I że Polska jest w trudnej sytuacji. Ale dla mnie to jest sprowadzanie tych uchodźców do jednej masy. Przecież nie zna tych ludzi. Nie odpisałam.

Ciężki czas mija 

Po raz drugi spotykam się z Mariną, kiedy pierwsza batalia między manifestacjami „TAK” i „NIE dla uchodźców” jest już za nami. Polacy żyją wyborami – widzimy się dwa dni przed nimi. Marina boi się wygranej PiS-u: „sztywnej atmosfery” i tego, że „PiS ze wszystkim jest na nie. Nie dla Unii, nie dla Niemiec, nie dla uchodźców”.


– Gdybym mogła, tobym na Partię Razem głosowała – mówi. – No trudno, żebym nie była lewicowa, skoro jest taka sytuacja. A co będzie 11 listopada? No, będzie „Polska dla Polaków” – kurczę, ja to odbieram rasistowsko. Na tym marszu zawsze są afery. To jest taki miszmasz niby-patriotów i chuliganów. Ale oni też na homoseksualnych gadają. To są tacy ludzie, którym życie się nie udało i idą ze swoimi żalami. Ja się nie boję, ale moja mama strasznie, o nas. Ja na tym marszu nie świętowałabym, ale z Polski jestem dumna. Jak na historii była mowa o jakichś bitwach, które Polacy wygrywali – to też. Jestem dumna z Polski, że długo ją niewolono, a jest niezależna od Rosji. To jest coś, czego bym chciała dla swojego państwa.


Choć spotykamy się w porze obiadowej, Marina nie będzie jeść, bo jest muzułmańskie święto i od rana pości. Dopiero kiedy sprawdzi w aplikacji islamicfinder.org czas czwartej modlitwy, okaże się, że o 17.26 już może przerwać post. Szybko zamawiamy dania. Mamy czas do 19.00, bo potem Marina biegnie jeszcze na spektakl, a późnym wieczorem do drugiej pracy – będzie opiekować się dziećmi. To ich rodzice przepraszali Marinę za hasło „NIE dla islamu”, które niosło się przez polskie miasta. Ale ona nie widzi potrzeby, żeby przepraszali. Bo czy to ich wina? Cały czas powtarza, że więcej spotkała dobrych niż złych ludzi. Choć wie też, co się mówi o uchodźcach.


– Na przykład, że żyjemy z waszych podatków – mówi Marina. – No, teraz nas pomoc społeczna wspiera, ale przez dłuższy czas moja mama zarabiała, nawet jak miała problemy z kręgosłupem. Ja też pracowałam od 15. roku życia – więc myślę, że trochę już odpłaciłam państwu polskiemu, a jeszcze odpłacę, bo będę pracować. Mojej szkole nie odpłaciłam – „Raszyńskiej” i „Bednarskiej”, gdzie miałam naukę za darmo przez trzy lata. To by kosztowało 30 tys. za jedną i 30 tys. za drugą. Mam nadzieję, że uda mi się podziękować, ale jak? Może moje dzieci będą kiedyś tam chodzić?


Ciężki czas zawsze mija – Marina się uśmiecha.©

Imię bohaterki zostało na jej prośbę zmienione. 

1545 osób w Polsce otrzymało status uchodźcy i odebrało kartę pobytu, która legalizuje ich obecność w naszym kraju. Łącznie z osobami posiadającymi inny rodzaj międzynarodowej ochrony (ochrona uzupełniająca lub pobyt tolerowany) to 5861 osób. Jesteśmy na 13.-14. miejscu wśród państw Unii Europejskiej pod względem liczby osób ubiegających się o ochronę międzynarodową (stan na 1 lipca 2015 r.; dane Urzędu ds. Cudzoziemców).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015