Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
by nie spuszczać ekspremiera z oka, bo ma on, jak kot, siedem żywotów, a walka w kampaniach wyborczych to jego żywioł.
Ale ze wszystkich ogłaszanych dotąd „końców” Berlusconiego ten wydaje się najbardziej możliwy do spełnienia: utrata mandatu, to po pierwsze, znaczący cios prestiżowy, a mało kto tak zręcznie jak on wyczuwa wizerunkowe niuanse (wystarczy przypomnieć, że gdy parę lat temu prasa opisywała jego zabawy z prostytutkami opłacanymi przez biznesmenów, linia obrony polegała tylko na zapewnianiu, że Berlusconi nie był świadom, iż kobiety zostały opłacone – prawdziwy włoski kogut uwodzi, a nie kupuje). Po drugie, traci w ten sposób immunitet i pozostaje tylko czekać, który z prokuratorów okaże się na tyle ambitny, by wydać pierwszy nakaz aresztowania w związku z zarzutami czy to o kolejne przekręty, czy nakłanianie nieletnich do nierządu. A to wszystko – liczą wrogowie Berlusconiego – wplącze go na amen w walkę z aparatem sprawiedliwości i wyssie resztki sił; w końcu zbliża się do osiemdziesiątki.
Prócz siódemki jako magiczna liczba w polityce pojawia się dwudziestka. Era Berlusconiego, o ile właśnie się kończy, zamyka się w dwudziestoleciu, tak jak rządy Mussoliniego. Porównania same się więc cisną na usta polityków i czasem mają nawet sens – gdy historyczne paralele służą namysłowi nad tym, że nie wystarczy dopaść wodza i zabić go jak psa, by móc uznać jego epokę za krótką anomalię, która nikogo nie dotknęła. Im głośniej poddaje się we Włoszech rewizji arkadyjską wizję końca faszyzmu jako powrotu całego narodu do stanu niewinności, tym łatwiej wskazać na szereg konstytutywnych dla „drugiej republiki” cech, jakie Berlusconi przez swoje 20 lat wyostrzył i wykorzystał, ale wcale nie zabierze ze sobą do politycznego grobu – z powszechnym lekceważeniem prawa, łatwością tworzenia nieformalnych struktur władzy i personalizacją polityki na czele.
Tym bardziej warto się o to martwić, jeśli zważymy, że trzej najważniejsi liderzy (Berlusconi, Beppe Grillo i wspomniany Renzi) są – wbrew woli lub z wyrachowania – poza parlamentem i działają na placach albo elektronicznej agorze, wykuwając ad hoc prawidła populizmu, równie nowe jak Twitter i równie stare jak kampanie Cezara przeciw rzymskim senatorom. Senat w końcu się z nim rozprawił, ale nic z tego dobrego dla republiki nie wyszło.