Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na trwającym w Bukareszcie szczycie NATO "grupa przyjaciół Ukrainy i Gruzji" poniosła prestiżową porażkę. Zamiast tzw. Planu na Rzecz Członkostwa, który formalnie otwiera drogę do NATO, w końcowym komunikacie ma się znaleźć się zapis, iż sojusz traktuje te kraje jako potencjalnych sojuszników. Innymi słowy Ukraina i Gruzja staną się kandydatami na kandydatów. Konsekwencje tego faktu są mniejszym problemem dla Kijowa i Tbilisi niż dla Polski. Polska popełnia bowiem błąd próbując w tym momencie dziejowym, w którym znajduje się sojusz i relacje atlantyckie budować bliskie relacje z dwoma wspomnianymi krajami za pomocą rozszerzenia NATO. Strategia ta jest skazana na porażkę z dwóch względów.
Po pierwsze, obu krajom choć z różnych powodów nie udało się przekonać do swych racji. Ukraina zmarnowała ogromny kapitał polityczny po pomarańczowej rewolucji traktując członkostwo w sojuszu jako element wewnętrznej gry politycznej, a nie wybór strategiczny. Gruzja z kolei budzi obawy o swą wewnętrzną stabilność, co przy jej sytuacji zewnętrznej jest nie lada problemem. Sojusz tylko raz w historii podjął decyzję o przyjęciu do swego grona państw znajdujących się w stanie konfliktu. Chodziło o Grecję i Turcję. Zrobił to ze względów geopolitycznych i odniósł sukces doprowadzając do zamrożenia konfliktu między Ankarą a Atenami. Po 1989 r. kontekst geopolityczny uległ jednak zmianie i nikt nie chce sojuszników z kłopotami. Przed Polską stoi zatem gigantyczna praca z Ukrainą i Gruzją zmuszająca te kraje to podjęcia działań, które spowodują trwałą zmianę postrzegania ich kandydatur w Brukseli, także - a może od dzisiaj przede wszystkim - w Unii.
Drugi błąd Polski polega na sprowadzeniu swoich celów politycznych wobec sojuszu wyłącznie do kwestii rozszerzenia w sytuacji, w której nasi partnerzy europejscy wchodzą w gorącą fazę negocjacji na temat reformy NATO. Polska nie ma tu nic najwyraźniej do zaoferowania - poza mantrą o art. 5 i bliskiej współpracy Europy z USA - a to przecież od wyniku batalii o kształt i koncepcję strategiczną sojuszu, która zakończy się zapewne za rok na szczycie w Berlinie, zależy czy będziemy mieć wystarczającą siłę na przeforsowanie własnych postulatów. Wejście Ukrainy do NATO jest bowiem konsekwencją pozycji politycznej Polski w sojuszu, a nie narzędziem do jej budowania, o czym często zdarza się nam zapominać. Co więcej członkostwo Ukrainy w NATO będzie tym dla roli sojuszu czym członkostwo Turcji w UE dla przyszłości integracji europejskiej. Diametralnie i trwale zmienia ono sojusz w organizację stricte polityczną, bez jakiekolwiek funkcji w polityce obronnej. Nie jest to argument przeciwko Ukrainie w NATO, a jedynie uwaga, że między polskim myśleniem o istocie sojuszu jako organizacji obrony kolektywnej, a jego polityką rozszerzenia zachodzi istotna sprzeczność, której nie można ignorować, gdy chce się odgrywać poważną rolę wśród sojuszników.