Ucieczka z kołowrotka

Wolą, żeby nie nazywać ich minimalistami. Zamiast tego mówią o dobrowolnej prostocie, adekwatności, dobrym życiu. Nie liczą obsesyjnie posiadanych przedmiotów, choć twierdzą, że lepiej mieć mniej. Nie tylko w kryzysie.

07.01.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Monalyn Gracia / CORBIS
/ Fot. Monalyn Gracia / CORBIS

Ze światowym kryzysem, który zdaje się odpowiadać za rosnącą popularność przyjętej przez nich postawy, też sprawa nie jest taka pewna. Chronologicznie rzecz ujmując, zamiast recesji na początku byłby raczej Diogenes, stoicy i święty Franciszek. Potem Henry David Thoreau, autor „Waldena” – najsłynniejszej powieści o ucieczce od cywilizacji. I wreszcie – współczesny ideolog blogosfery, niejaki Leo Babauta, niespełna 40-letni ojciec szóstki dzieci. Jego „Zen Habits” jest dziś w czołówce najchętniej odwiedzanych blogów świata – stale czyta go 240 tys. zarejestrowanych użytkowników, a pierwsza wydana przezeń książka – „The Power of Less” od pięciu lat utrzymuje się w zestawieniu najpopularniejszych poradników internetowej księgarni Amazon. Do listy należałoby dopisać Dominique Loreau, Francuzkę dzielącą życie między Paryż a Japonię, której książki, ze słynną „Sztuką prostoty” na czele, od kilku lat biją rekordy sprzedaży także i w Polsce.

ZNÓW UPADŁAM

Babauta, z równą gorliwością przekonujący do ograniczenia stanu posiadania, co do właściwego zarządzania czasem, bliższy jest trenerom efektywności osobistej (zresztą prowadzi już stosowne kursy online), zaś Loreau, z poradami, by pokochać siebie, skupić się na własnym wnętrzu i nie odmawiać sobie odrobiny luksusu, to bardziej psychologia w wersji pop. Jednak przesłanie tych dwojga jest bardzo podobne – niezorientowani w temacie, czytając po raz pierwszy wpisy Babauty albo książkę Loreau, mogą uznać ich za proroków jakiejś nowej pseudoreligii, w której osiągnięcie szczęścia uzależnia się od liczby posiadanych rzeczy oraz od tego, jak bardzo uprości się wszystkie pozostałe dziedziny życia: mniej zobowiązań, mniej znajomości (odrzuć te powierzchowne oraz takie, które nic już nie wnoszą), mniej pieniędzy (choć już niekoniecznie; lepsze jest pełne konto niż dom wypełniony nadmiarem przedmiotów), mniej jedzenia.

Nieprzypadkowo inne skojarzenie to rodzaj duchowej bulimii i anoreksji. To bardzo proste – przekonują prorocy, odwołując się zarówno do estetyki zen, jak i do feng shui – wystarczy oczyścić przestrzeń, żeby oczyścić też własne wnętrze. I człowiek stanie się jak nowy. Nieprzypadkowo też w portalu poświęconym zainspirowanej ruchem minimalistycznym akcji „The Great American Apparel Diet”, polegającej na powstrzymywaniu się od kupowania przez okrągły rok, aż roi się od wpisów przypominających wyznania alkoholików walczących z nałogiem. Poczucie winy z powodu użycia karty kredytowej podczas zakupów bywa tam równie silne, jak po wypiciu kieliszka wina w trakcie odwyku. „Znów upadłam – zajrzałam do Barneys w trakcie przecen i kupiłam dwie koszule” – wyznają ze wstydem uczestniczki akcji. I dodają, że teraz nienawidzą zarówno siebie, jak i nowych koszul. Są i tacy, co wpadają w kanał odwrotny: pozbywają się dóbr z równą zaciekłością, z jaką wcześniej je gromadzili. Czują się niepewnie, jeśli nie otacza ich ascetycznie urządzona przestrzeń, i zżymają się na widok pamiątek po babci przechowywanych przez przyjaciół.

UNIKAJ TKANIN WE WZORY

Ula Wojciechowska, autorka bloga „Królik i rower” (www.krolisek.blogspot.com), dowiedziała się o zjawisku minimalizmu od młodszego kolegi. Był zaangażowany w temat wyjątkowo mocno, mówi. Tabelka w Excelu, w którą wpisał wszystkie posiadane rzeczy, zrobiła na niej wrażenie. Niedowierzanie i sceptycyzm – to była jej pierwsza reakcja.

Tak zwykle się zaczyna: ktoś zmęczony atakującym go zewsząd marketingowym szumem, nakłaniającym: kupuj więcej!, i pracą, w której trzeba wyrabiać kolejne nadgodziny, szuka odtrutki w internecie. Trafia np. na „Zen Habits” i gdy już z wypiekami na twarzy przeczyta całe archiwum, sam zaczyna relacjonować w internecie swoje postępy w dążeniu do ideału prostoty. Gdy inni kupują, on wyrzuca albo rozdaje, robi sobie weekendowy odwyk od internetu lub znika na trwałe z Facebooka, bywa nawet, że posuwa się do tak niezrozumiałych dla otoczenia ruchów jak porzucenie posady na etacie, za którą powinien być wdzięczny losowi w tych trudnych czasach. I zakłada mały biznes albo poświęca się wychowaniu dzieci. Albo wyjeżdża na wieś uprawiać pomidory. Dziennikarze, zafascynowani niecodziennym zjawiskiem, dopytują: „Ile rzeczy trzeba mieć, żeby być prawdziwym minimalistą? A co, jeśli wyrzuci się już wszystko i dojdzie do przysłowiowej ściany? Czy można używać innych kolorów niż minimalistyczna czerń, biel i szary?”. U Babauty znajdzie się przecież odpowiedź na wszystkie wątpliwości, a Dominique radzi kategorycznie: „Unikaj tkanin we wzory, kwiaty, groszki lub pasy, pstrokatych”. Albo: „Nie trzymaj w domu roślin doniczkowych o drobnych liściach, bo ich czyszczenie wymaga więcej pracy”...

Inni, widząc minimalistyczną przemianę, stukają się w głowę: o co tym ludziom właściwie chodzi?

ŻYJĘ BEZ NIEPOKOJU

Konrad Mielcarek, autor bloga „Droga do prostego życia” (www.wystarczy-mniej.blogspot.com), odpowiedziałby im: sposób życia, jaki wybrała jego rodzina, uwalnia od niepokoju, pośpiechu. – To życie zrównoważone, bez spraw rozbabranych i rozciągniętych, w zgodzie z rytmem przyrody. Czyli minimalizm pogłębiony, dobrze przemyślany i umiarkowany, nawiązujący do tradycyjnych (także chrześcijańskich) wartości jak oszczędność, skromność, umiarkowanie, naturalne warunki życia, skoncentrowanie na najbliższych – wylicza. Minimalista z niego nietypowy, bo żaden wielkomiejski singiel, tylko ojciec czwórki dzieci, które razem z żoną edukują w domu – w niewielkiej miejscowości pod Warszawą. Z zawodu sędzia, ruchem Voluntary Simplicity (dobrowolnej prostoty), z którym się dziś identyfikuje, zainteresował się już w 2002 r., przeczytawszy „Świat po kapitalizmie” Davida Kortena, opisujący ludzi porzucających pogoń za karierą zawodową i materialnym dobrobytem. Poprzez portal „Simple Living Network” dotarł do takich osób – i zaraził się ich podejściem. Zrezygnował z dodatkowego źródła dochodu i ubiegania się o możliwość awansu. Żona Konrada na pewien czas przerwała w ogóle pracę zawodową i jest mamą na pełnym etacie.

Od kilku lat nie mają telewizora, unikają korzystania z centrów handlowych, starają się kupować głównie rzeczy używane. Szukają oszczędności, ale przede wszystkim zadają sobie pytanie, jakie są ich prawdziwe potrzeby. Skromne warunki traktują jako coś naturalnego. Dostrzegają same plusy takiej postawy: są mniej zabiegani, mają więcej czasu dla siebie. Nie przytłacza ich nadmiar. – Skrajny minimalizm to raczej etap przejściowy, dla ludzi młodych i bez rodziny – podsumowuje Konrad. – Ważniejsze, co zrobimy, gdy pojawiają się dzieci, zobowiązania, praca zawodowa. Czy wybierzemy karierę, poświęcimy się gromadzeniu dobytku, czy też świadomie wybierzemy własną drogę, która wiąże się z odwrotem od powszechnie obowiązujących kryteriów sukcesu. W „nowoczesnym” społeczeństwie prowadzenie domu zyskało reputację niepełnowartościowego zajęcia. Nie dajemy się sterroryzować obowiązującym normom, ale też nie okopujemy się w swoim domu jak w twierdzy. Lepsze, czyli proste życie jest propozycją dla każdego.

OGRANICZYŁAM PRZEDMIOTY, POZNAŁAM SIEBIE

„Nie muszę już czytać Lea B. ani Dominique L. Już nie” – napisała w grudniu na Facebooku Anna Mularczyk-Meyer, tłumaczka literatury hiszpańskiej z Krakowa, a w blogosferze – jedna z najbardziej znanych rodzimych autorek piszących o minimalizmie. Rok wcześniej zmieniła nazwę swojego bloga – z „Minimalistki” na „Prosty blog” (www.prostyblog.com). Choć właśnie dopiero teraz – jak przekonuje – może uznać się w pełni za minimalistkę. Nie była nią, skupiając się głównie na swojej szafie i liczbie książek na półce. – Kiedy udało mi się wreszcie uporać z fizycznym bałaganem, pozbyć tych koszmarnych ilości nagromadzonych przez lata zbędnych rzeczy, nabrałam też innego do nich stosunku – opowiada. – Dobieram przedmioty z większą uwagą i starannością. Wiem, jak łatwo kupić czy dostać rzecz, a jak trudno znaleźć jej nowego i zadowolonego właściciela. Rzeczy wymagają sporo zachodu i uwagi, czasu, pieniędzy, sił. A na pierwszym miejscu w moim życiu są teraz ludzie. Najbliższa rodzina, dalsi znajomi. Staram się spędzać z nimi jak najwięcej czasu.

Rzeczy? Należy ich mieć tyle, ile potrzeba – ani za mało, ani za dużo, tylko w sam raz. Być może na początku będą pochłaniać całą uwagę, ale z czasem powinny wrócić na należne im miejsce: narzędzi.

Dzięki ograniczaniu przedmiotów udało się jej lepiej poznać siebie. Zrozumiała – jak twierdzi – że pozbywała się jednocześnie nieuporządkowanych spraw z przeszłości, kompleksów i zbędnych przyzwyczajeń. Teraz stara się być tu i teraz. Przestała też zastanawiać się, co będzie, jeśli zrezygnuje z etatowej pracy i zacznie robić to samo, co dotąd, ale już na własny rachunek. Od roku tłumaczy i oprowadza turystów po swoim mieście, bo ma też uprawnienia przewodnika. Nie jest łatwo, ale powoli zleceń przybywa.

Skrajności, jak posiadanie pościeli tylko w białym kolorze (bo tak każe Loreau) i używanie przez Babautę na spółkę z żoną jednej szczoteczki do zębów (bo tak oszczędniej), tylko ją śmieszą.

– Nie chcę już czytać żadnych poradników – mówi – bo nad tym, co mi przeszkadzało albo z czym sobie nie radziłam, już zapanowałam. Ich lektura była mocnym impulsem do zmian. Teraz chcę po prostu żyć, ciesząc się tym, że niczego mi nie brakuje.

– Na bloga Babauty zajrzałam tylko kilka razy, Loreau przeczytałam dopiero niedawno, kiedy już znałam zjawisko minimalizmu – mówi Ula Wojciechowska. Zapewnia, że nie wywróciło jej ono życia do góry nogami. Nie spowodowało bezmyślnego dążenia do posiadania stu rzeczy, spakowania ich w jeden plecak i ucieczki do innej rzeczywistości. – Nie miałam takiej potrzeby. Raczej uświadomiło mi to, że moje nieodnalezienie się w świecie konsumpcji, kariery, blichtru, poszukiwania nowości nie jest czymś wyjątkowym. Takich osób jest więcej. Nie muszę wcale spełniać oczekiwań ogółu, dotyczących mojego stylu życia. Mogę nieregularnie zarabiać, ubierać się w sklepach z używaną odzieżą, a wakacje spędzać z plecakiem albo na rowerze. Poczułam się z tym dobrze, choć nie uważam, że jestem lepsza ani gorsza od tych, którzy dużo zarabiają i dużo wydają. Nawet jeśli zachowują się jak chomiki w kołowrotku – nie nawracam nikogo, bo taka decyzja musi nastąpić z wewnętrznego przekonania.

SAM SIĘ NAWRÓCIŁ

Arek Recław, autor bloga „Pasja vs. Praca” (www.pasjavspraca.com) mówi o sobie: nawrócony. Tyle że on nawrócił się sam, gdy zrozumiał, że jedynym i prawdziwym bogiem ludzi stał się pieniądz. – Minimalista to ktoś, kto był mocno rozbujany na huśtawce zarabiania i wydawania, i nagle odkrył, że ten system to pułapka smutnego i stresującego życia – tłumaczy. – Co prawda, pieniądz dominuje tu od wieków, ale zawsze istniała też silna konkurencja w postaci innych wartości. Dziś tylko posiadanie ma szansę rzucić ludzi na kolana. Ale podejście „jestem kimś, bo mam dużo” to tylko fast food duchowy. Minimalizm jest więc buntem przeciw największemu bóstwu naszych czasów.

Recław zauważa, że po takim uwolnieniu przychodzi naturalna potrzeba dzielenia się dobrą nowiną. Ale im bardziej nowy styl życia staje się powszedni, tym mniejsza potrzeba rozgłaszania. Dlatego minimaliści nie tylko przestają czytać innych minimalistów, ale i sami powoli wygaszają działalność w internecie.

Choć sam zamiast słowa „minimalista” woli inne: „adekwatyzm”, wymyślone przez jednego z przyjaciół. – Nie chodzi o to, by mieć coraz mniej, tylko by mieć adekwatnie. Ale żyjemy w czasach nadmiaru i nadwagi, więc ta przesadna nazwa ma sens.

Czasem myśli: choć minimalizm – to znaczy adekwatyzm – nie jest żadnym ruchem społecznym, bo jego założenia dotyczą indywidualnych wyborów, to jednak fakt, że się pojawił i zyskuje na popularności, świadczy o tym, że może zwiastować większe zmiany w świadomości zbiorowej. – Chyba każdy rozsądny człowiek zauważy, że dogmatu wzrostu PKB, czyli wiecznej produkcji, nie da się utrzymywać wiecznie – dodaje Recław.

– Ja akurat w szerokiej perspektywie nie zauważam żadnych zmian, jakie mogłaby wywołać moda na minimalizm. Ale widzę je w swoim najbliższym otoczeniu – mówi Marzena Smolińska, w wirtualnym wcieleniu Aube, autorka bloga „My Present Simple Life” (www.mypresentsimple.blogspot.com). I wymienia: paru znajomych przy okazji świątecznych porządków przewietrzyło regały i półki, zrobiło coś dla potrzebujących, poświęcając swój czas zamiast pieniędzy; w rodzinie zrezygnowano ze świątecznego szaleństwa poszukiwania prezentów i wybrano ręcznie robione smakołyki lub wspólne doświadczenia; kolega, przygotowując się do przeprowadzki, już zaczął selekcję rzeczy, które chce zabrać do nowego mieszkania...

MEMENTO MORI

– Ostatnio wielu przyjaciół straciło stałe dochody i ma trudniejszą niż dotąd sytuację materialną – mówi Ula Wojciechowska. – W tym kontekście częściej pojawiają się wśród nich tematy związane z minimalizmem, głównie z oszczędzaniem, i moje doświadczenia bardzo się im w takich dyskusjach przydają.

Nawyki, których przy takiej okazji się nabywa – jak choćby niekupowanie butelkowanej wody, chodzenie pieszo, pożyczanie książek z biblioteki – bywają zbieżne z tym, do czego dążą minimaliści. Ale mogą być też traktowane jako niewygodne, chwilowe ograniczenie, a nie stała zmiana wynikająca z przekonań.

Współcześni ideolodzy ruchu też nie pojawili się w związku z kryzysem. O ile jeszcze w przypadku Babauty można by uznać, że miał wyczucie, zakładając bloga w 2007 r., gdy rynek kredytów hipotecznych w jego rodzimych Stanach Zjednoczonych zaczynał się już kruszyć, pociągając za sobą lawinę bankructw, to jednak „Sztuka prostoty” pojawiła się na rynku dwa lata wcześniej, rok później ukazała się jej anglojęzyczna wersja. A wtedy o kryzysie nikomu się jeszcze nie śniło.

– Na pewno recesja stwarza okazję do przemyślenia własnych nawyków finansowych, ograniczenia konsumpcji, odwrotu od obowiązujących ideałów, wymagających pieniędzy, statusu i dóbr materialnych – mówi Konrad Mielcarek. Przyznaje, że on też coraz częściej rozmawia ze znajomymi na tematy związane z ograniczaniem wydatków czy zdrowym podejściem do finansów. Ale są i inne powody, dla których minimalizm, nagłaśniany przez media, staje się modny: – Mamy za sobą doświadczenie szarej rzeczywistości PRL-u i w pewnym stopniu ulegliśmy mirażowi konsumpcyjnego stylu życia. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, że droga do dobrobytu poprzez kredytowe skróty prowadzi na manowce. U młodszych osób na pewno wpływ ma też coraz większa świadomość negatywnego wpływu, jaki rozbuchana konsumpcja ma na stan środowiska – mówi.

Ula Wojciechowska dorzuciłaby jeszcze, że minimalizm daje swobodę w podejściu do rzeczy. W zasadzie, gdyby się nad tym zastanowić, działa identycznie jak zakonne pozdrowienie „memento mori”, zwracając uwagę na naszą śmiertelność – odchodząc, nie zabierzemy przecież ze sobą żadnych dóbr. Dużo łatwiej się z nimi rozstawać minimalistom. 


BEATA CHOMĄTOWSKA jest autorką książki „Stacja Muranów” i założycielką Stowarzyszenia Inicjatyw Społeczno-Kulturalnych „Stacja Muranów”. Pracuje w dziale ekonomicznym „Rzeczpospolitej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2013