Uchodźca w kurorcie

Tysiąc ewakuowanych z Kabulu Afgańczyków trafiło do hotelu nad Adriatykiem. Choć są w jednym z najbardziej ekskluzywnych „obozów” dla uchodźców na świecie, nie opuszczają ich troski.
z Shëngjin (Albania)

22.11.2021

Czyta się kilka minut

Afganki na plaży w Shëngjin, październik 2021 r. / paweł pieniążek
Afganki na plaży w Shëngjin, październik 2021 r. / paweł pieniążek

Mimo że trwa jesień, w popularnym albańskim kurorcie wciąż temperatura przekracza 20 stopni Celsjusza. Deptaki, hotele i liczne restauracje świecą pustkami, lecz zdarzają się okazjonalni przyjezdni, a nawet pojedynczy amatorzy pływania. Shëngjin wydaje się martwe, jak wiele takich miejsc poza sezonem. Wkoło słychać niemal wyłącznie szum morza.

Tylko naprzeciw potężnego, ekskluzywnego kompleksu hotelowego Rafaelo jest trochę ruchu. Przy brzegu morza siadają ludzie i o czymś rozprawiają, dzieci bawią się w piasku. Na deptaki wychodzą spacerowicze, a po południu dwie drużyny rozgrywają kilka setów w siatkówkę.

Wewnątrz kompleksu hotelowego dzieje się więcej. Mali piłkarze ganiają po improwizowanym boisku, piłka co chwila wpada im do fontanny. Wokół pustych basenów czas spędzają kobiety i mężczyźni. Sporadycznie w restauracji odbywają się spotkania albo ktoś rozsiada się za komputerem, by załatwić pilne sprawy.

Kompleks hotelowy jest dziś miejscem pobytu ponad tysiąca Afgańczyków, którzy zostali ewakuowani z kraju po tym, jak talibowie przejęli władzę. Pracownicy rządowi, aktywiści, dziennikarze i artyści czekają w Shëngjin, miejscowości oddalonej o półtorej godziny od stołecznej Tirany, aż będą mogli udać się do USA lub Kanady.

O dzień za późno

30-letni Mustafa Madżidiar był wysoko postawionym urzędnikiem w Ministerstwie Przemysłu i Handlu. Mimo młodego wieku, od sześciu lat piastował różne stanowiska w administracji państwowej.

Rano 15 sierpnia zadzwonił do niego przyjaciel. Powiedział, że talibowie są już u bram Kabulu. Mustafa odparł, że to niemożliwe. Wojsko i siły bezpieczeństwa miały ponad 300 tys. członków, a talibowie niemal cztery razy mniej. Z kraju jeszcze nie wyjechali wszyscy amerykańscy wojskowi. Ale Madżidiar wykonał kilka telefonów i niemożliwe okazało się prawdą. Stwierdził, że dla niego to koniec.

Wcześniej nie miał złudzeń co do tego, czy talibowie mogą kiedyś wygrać. Lata spędzone w administracji uświadomiły mu, jak powszechne są korupcja, nepotyzm i walka o wpływy. Zaskoczyło go tylko, że kraj został zajęty tak szybko.

Wyszedł z domu i swoją corollą pojechał do agencji turystycznej. Gdy trzy dni przed zajęciem Kabulu upadł Herat, kluczowe miasto w zachodnim Afganistanie, kupił bilet do Turcji. Miał wizę. Musiał tylko zarezerwować hotel w Stambule, gdzie mógłby odbyć kwarantannę. Lot miał zaplanowany na 16 sierpnia, ale pomyślał, że dzień go nie zbawi. W agencji turystycznej zarezerwował drogi hotel i wrócił do domu. Pozostało mu czekać na samolot.

W dniu planowego wylotu pojechał na lotnisko, aby ujrzeć tam rzesze ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli wydostać się z kraju. Stojący na straży talibowie nie przepuszczali praktycznie nikogo, odpychali napierających kolbami, strzelali w powietrze. Zrezygnowany i przestraszony Madżidiar wrócił do domu.

Do Kabulu nie wrócę

Czuł się fatalnie. W sześciomilionowym Kabulu był sam. Matka trzy miesiące temu zmarła na covid, reszta rodziny mieszka w USA. Pewnie utknąłby w mieście, gdyby nie zadzwonił do niego z Waszyngtonu brat, który pracuje w Narodowym Funduszu Wspierania Demokracji (NED), organizacji finansowanej z amerykańskiego budżetu. Zapewnił, że Mustafa wkrótce trafi na listę ewakuacyjną.

Ten postanowił wykorzystać czas, by spieniężyć auto i dom. Za bezcen sprzedał corollę, ale z domem nie dało się nic zrobić. Ludzie nie mieli tyle gotówki, by zapłacić, a nawet jakby mieli, nie dało załatwić się formalności, bo urzędy były zamknięte. – Zdałem sobie sprawę, że nie wrócę tutaj w najbliższych latach, a może i dekadach – mówi Mustafa.

22 sierpnia otrzymał telefon z NED, że ma się udać do hotelu Serena w Kabulu. Stąd autobusami zostali przewiezieni na lotnisko. Talibowie rozganiali ludzi, by konwój mógł przejechać. Dwa dni później wylecieli z kabulskiego lotniska i po kilku postojach dotarli do Albanii. Na początku września dotarli do Shëngjin nad Morzem Adriatyckim.

Przystanek Bałkany

– Nigdy w życiu nie słyszałem o Albanii. Gdy powiedziano mi, że będę tu ewakuowany, musiałem sprawdzić na Google Maps, gdzie jest ten kraj. Obejrzałem zdjęcia i bardzo mi się spodobało – mówi Madżidiar, który w przeszłości bywał w Europie, a także w środkowej i wschodniej Azji.

Pierwsi Afgańczycy przyjechali, gdy sezon turystyczny jeszcze trwał. Hotele, restauracje, deptaki, palmy, szerokie plaże i woda, która ciągnie się aż po horyzont. Wielu przybyłych po raz pierwszy zobaczyło morze, a przy okazji rozebranych plażowiczów i gorące imprezy. Madżidiar widział ten świat, więc nie był to dla niego szok. – Wszystko wyglądało bardzo ekskluzywnie. Myśleliśmy, że jesteśmy luksusowymi uchodźcami – mówi.

Tym bardziej że wie o trudnych warunkach, których doświadczają ewakuowani Afgańczycy przebywający w obozach i bazach wojskowych rozsianych po świecie. Oni nie mogą liczyć – jak ci, którzy trafili do Shëngjin – na przestronne pokoje hotelowe, łazienkę na własny użytek, nie mówiąc o restauracjach, plażach i morzu.

– Nie cieszyłem się jednak z tego wszystkiego, bo w Kabulu zostawiłem moje dotychczasowe życie – przyznaje. – Chciałbym wrócić i spłacić dług wobec społeczeństwa. Studiowałem na publicznym uniwersytecie, pracowałem w administracji państwowej. To wszystko pochodziło z pieniędzy podatników.

Dlatego w Shëngjin zgłosił się na ochotnika, by koordynować wsparcie NED i innych organizacji dla uchodźców – pod postacią pomocy medycznej, kursów językowych czy pomocy materialnej.

Albańska gościnność

W kolumnie autobusów wraz z Madżidiarem jechał też 28-letni Jama Farhad. Nie znali się dotychczas. Grupa ewakuowana przy wsparciu NED liczyła ok. 300 osób. Wśród nich: urzędnicy, pracownicy sfery pozarządowej, dziennikarze czy artyści. Łącznie w Shëngjin przebywa ich około 1000, a w całej Albanii 1400. Kolejne osoby wciąż przyjeżdżają.

Choć władze trzymilionowej Albanii nie miały wiele czasu na przygotowania, to instytucje państwowe mają doświadczenie w sytuacjach kryzysowych. Jak Albańczycy poszkodowani po trzęsieniu ziemi w 2019 r., tak teraz Afgańczycy zostali natychmiast umieszczeni w bazie hotelowej. Ponadto, mając na względzie trudną historię kraju, premier Edi Rama wielokrotnie podkreślał, że trzeba pomagać tym, którzy znaleźli się w potrzebie, a umieszczanie ich w obozach jest nieludzkie. Albania zgodziła się czasowo przyjąć do 4 tys. Afgańczyków, którzy następnie mają trafić do USA lub Kanady.

Odcięci od korzeni

Przez ostatnie pięć lat Farhad był artystą w szeregach ArtLords. To jedna z najbardziej aktywnych grup artystycznych w Afganistanie, na jej murale można się było natknąć w wielu afgańskich miastach. Dotyczyły one spraw społecznych, polityki i wojny. Jednym z przewodnich motywów prac było hasło „widzę ciebie” – skierowane do skorumpowanych i niedbających o kraj polityków, ale też do talibów i innych organizacji dokonujących zamachów, których ofiarami padała ludność cywilna. Znaczna część z setek murali grupy ArtLords została już zamalowana lub zdewastowana po przejęciu władzy przez talibów.

Do Shëngjin trafiły 22 osoby z tego artystycznego kolektywu, choć większość to pracownicy galerii i biura. Reszta wciąż pozostaje w Afganistanie. Farhad twierdzi, że to nie koniec działalności ArtLords, choć będzie ona dużo trudniejsza niż dotychczas. – Jako artysta swoje pomysły czerpałem ze społeczeństwa, które znałem bardzo dobrze. Teraz zostałem odcięty od mojego źródła inspiracji – przyznaje.

W Shëngjin pierwszy raz zobaczył morze. Mówi, że gdy na nie spojrzał, jego myśli powędrowały ku jeziorom w prowincji Bamjan w środkowym Afganistanie. Odwiedzał je kilka razy w ciągu roku. – Czułem się z nimi związany i miałem poczucie, że należą do mnie. To morze jest piękne, ale pozostaje obce – mówi.

Kolektyw ArtLords ma nadzieję pozostawić po sobie ślad także w Albanii. Chcą namalować murale z podziękowaniami dla polityków i społeczeństwa za ciepłe przyjęcie. Czekają na zgodę od lokalnych władz i prywatnych właścicieli, by udostępnili swoje mury.

Życzenia dla syna

Już po ewakuacji Kijan, syn Farhada, obchodził drugie urodziny. Jego wujek przyjechał z Austrii do Shëngjin, by mogli razem świętować. Nareszcie miał okazję, by zobaczyć go na żywo. Chciał wynająć łódkę, by wypłynąć na morze i tam uczcić ten szczególny dzień. – Nie zgodziłem się na to. Jestem uchodźcą, nie pasuje do mnie zbyt wiele luksusu. Powiedziałem, byśmy świętowali urodziny na stołówce wraz z innymi rodzinami – mówi Farhad.

Stołówka to właściwie hotelowa restauracja, gdzie teraz kucharze starają się robić afgańskie potrawy dla przebywających tu uchodźców. Farhad przyniósł tort, który zamówił u lokalnego cukiernika. Gdy ten zapytał, co ma być na torcie, Afgańczyk się zamyślił, a następnie powiedział: „Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszego roku bezdomności!”.

Kijan nie mógł tego przeczytać, ale jego ojciec zrobił zdjęcia z urodzin. Widnieją na nich tort, solenizant i inni uchodźcy przebywający w Shëngjin.

To element planu, który obmyślili. Farhad wraz z żoną spisują wspomnienia, a także proszą rodzinę pozostałą w Kabulu, by wysyłali im wideo z ich codziennego życia. Matka Farhada nie może przeżyć rozłąki z wnukiem. Wchodzi czasami do jego pokoju i płacze. Czasami to nagrywa. Rodzice spisany tekst, zdjęcia i filmiki pokażą kiedyś Kijanowi.

– Któregoś dnia damy mu to, by mógł przypomnieć sobie czas, gdy stał się człowiekiem bez ojczyzny – mówi Farhad. – Chcę, żeby nie utracił korzeni i nie stał się jednym z tych, którzy narobili bałaganu w kraju, a następnie go zdradzili.

Farhad ma na myśli polityków, takich jak były prezydent Ashraf Ghani, którzy żyli za granicą, uczyli się na najlepszych uczelniach na świecie, a po powrocie do kraju zawiedli nadzieje społeczeństwa.

Nieudana próba

29-letnia Swita Amani jest w ósmym miesiącu ciąży. Cieszy się, że jej trzecie dziecko urodzi się w Albanii i nie doświadczy okropieństw wojny, z którymi zetknęło się jej dwóch synów: 9-letni Imran i 5-letni Osman. Jako że rodzina tymczasowo przebywa w Albanii, nie jest jasne, jaki paszport otrzyma córka.

Wraz z pozostałymi członkami rodziny Amani ma trafić do któregoś z państw Ameryki Północnej. W „grupie albańskiej” znalazła się z powodu swojej teściowej, która od lat działała w organizacjach zajmujących się prawami kobiet w prowincji Balch, w północnym Afganistanie.

Także Amani, pracująca w sektorze pozarządowym, od dawna chciała opuścić kraj. Całe życie spędziła wśród wojny i nie ma nadziei, że w Afganistanie kiedykolwiek będzie lepiej. Powstrzymywał ją mąż: twierdził, że muszą pracować na rzecz swojej ojczyzny, a nie po prostu ją opuszczać. Dopiero przejęcie władzy przez talibów zmieniło jego nastawienie.

Mimo że znajdowali się na liście ewakuacyjnej, za pierwszym razem nie udało im się dostać na teren lotniska; przed jego bramą spędzili kilka dni. Ciężarna Amani przez ten czas nie miała praktycznie dostępu do wody ani jedzenia, bała się o dzieci. W chaosie zgubili walizki, w których mieli większość dobytku: pieniądze, biżuterię i osobiste rzeczy. Jednak nie mają wątpliwości, że wtedy powrót do mieszkania w Kabulu był najlepszym, co mogli zrobić. Dzień po tym, jak zrezygnowali z tamtej próby dostania się do samolotu, doszło do zamachu przed lotniskiem, zginęły przynajmniej 182 osoby.

Jednocześnie mieli poczucie, że mogli stracić jedyną szansę na opuszczenie kraju. Telefon długo milczał i ich sprawa wydawała się tkwić w miejscu. Początkowo w ogóle nie wychodzili z domu. Talibowie wydzwaniali do teściowej Amani i wypytywali o jej adres. Dopóki nie skończyły się im zapasy, nie wychodzili z domu. Potem mieli nadzieję, że nikt ich nie rozpozna, skoro nie są z Kabulu.

– Czekaliśmy dwa miesiące, które dłużyły się niczym dziesięć lat. Trwaliśmy w ciągłym lęku – mówi Amani. – Nasza przyszłość była niepewna. Szukaliśmy drogi przez Pakistan lub Tadżykistan.

Sen nie dla wszystkich

W końcu w połowie października dostali wiadomość, że mogą udać się na lotnisko. Obawiali się – zwłaszcza synowie Amani – że będzie tak, jak za pierwszym razem. Dzieci nie chciały jechać. Przy wejściu na lotnisko było jednak pusto. Przeszli bez problemów i po kilku godzinach odlecieli samolotem katarskich linii lotniczych. Tego samego dnia znaleźli się w Albanii. Wszyscy wkoło wydawali się życzliwi, jeszcze na lotnisku zaserwowano im kolację, a stamtąd wysłano do Shëngjin.

– Myślałam, że trafimy do obozu, więc trochę się bałam. Zobaczyłam ten budynek i pokoje. Byłam bardzo szczęśliwa. Czasami wydaje mi się, że śnię – mówi Amani.

Zawsze chciała mieszkać w pobliżu wody. Nie spodziewała się, że będzie to morze, bo Afganistan nie ma do niego dostępu. Do Rafaelo trafiła wraz z mężem, dziećmi i teściową. W innym pokoju mieszka jej szwagierka z mężem.

Radość Amani byłaby niezmącona, gdyby nie to, że jej rodzina została w Afganistanie. Pozostali teraz bez pracy albo wykonują ją za darmo, bo kryzys gospodarczy się zaostrza. Przyszłość, która ich czeka, nie ma nic wspólnego ze snem, w którym znalazła się Amani.©

Współpraca: AZIZ KOSZAN

Tekst powstał przy wsparciu Milena Jesenská Fellowship w Instytucie Nauk o Człowieku (IWM) w Wiedniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021