Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Moja mama powiedziała mi kiedyś, że jeśli spojrzymy na coś, co mijamy codziennie, po raz tysięczny i pierwszy, to wyzeruje się nasz licznik i zobaczymy ten widok jakby od nowa. Nie jestem pewna, czy to ona wpadła pierwsza na ten pomysł, czy Halina Kunicka, która miała piosenkę o podobnym tytule, ale musiałam wziąć to sobie do serca, bo wynotowuję sobie, gdy zdarzy mi się takie spojrzenie i gdy zapadnie mi w pamięć coś z pozoru przezroczystego i banalnego. To moment, kiedy niespodziewanie wyławiam coś chrupiącego z rzeczywistości, która wydaje się jednolitą zupą.
Trochę sprzyja mi moja osobista predyspozycja do zwracania uwagi na drzewa zamiast na las. Gdy oglądam film, ignoruję fabułę, a zwracam uwagę na samochody i swetry. Z wakacji w dzieciństwie bardziej niż zabawy, rozmowy i przygody mogę pamiętać smaki wafelków z limitowanej serii letniej, które akurat były dostępne w kiosku, albo pytania, które padły w finale „Familiady”. To być może sprawia mi pewne problemy w życiu prywatnym (choć się staram nadrabiać), ale robię z tej cechy użytek i przydaje się ona przynajmniej w pracy (która w pewnym momencie zazębiła się z osobistymi pasjami, a „Hobby, które może stać się sztuką” to tytuł podręcznika do rysunku zamówionego dla mojej siostry w księgarni wysyłkowej w 1994... sami państwo widzą, takie królicze nory są wszędzie i łatwo w nie wpaść).
Posłuchaj Olgi Drendy w Podkaście Powszechnym: Dlaczego nie warto wracać dwa razy tą samą stroną ulicy? Czym jest dryf?
Kiedy zaczęłam pracę nad stroną i książką „Duchologia polska” o codzienności czasów transformacji ustrojowej, uświadomiłam sobie, jak łatwo opowieść – „prawda ekranu” – zasłania „prawdę czasu”, czyli nasze codzienne doświadczenia. Zaczynamy mimo woli mówić telewizją, filmem, memem, zasłyszaną, lecz niesprawdzoną anegdotą, a narracja medialna, fikcyjna, obiegowa pochłania nasze własne wspomnienia. Zjada nasze swetry, limitowane edycje wafelków, nawierzchnie utwardzone, tapicerki samochodowe, lakiery do włosów i przybory szkolne. Zaczynamy wtedy wierzyć w to, co pokazał czy powiedział nam kto inny, czuć nostalgię za czymś, czego nigdy nie przeżyliśmy. Żywimy przekonanie, że bardzo obchodziły pięcioletnich nas wybory w 1989 r. (bo tak wypada uważać), choć w rzeczywistości pasjonowało nas bardziej wydłubywanie resztek gumy do żucia z buta i komiks o Ciotce Fru-Bęc. To trochę jak podwójna ekspozycja w fotografii, czyli zdjęcie zrobione na już istniejącym zdjęciu, i trzeba nieco się postarać, by dostrzec pierwotny kadr i przypomnieć sobie pasjonujący świat codziennego banału.
Wspólnymi siłami udaje nam się zrekonstruować coraz więcej z niedawno minionej codzienności (za co dziękuję wszystkim bywalcom i bywalczyniom mojej strony). Oczywiście, jak w piosence Czesława Niemena, „czas jak rzeka płynie unosząc w przeszłość tamte dni”, i sceneria naszych zwyczajnych życiowych perypetii zmienia się niepostrzeżenie. Wtem owad z logo supermarketu przyjmuje nieco inną minę, a płaz z innej sieci sklepów kurczy się do samego uśmiechu, jak kot z „Alicji w Krainie Czarów”. Zmieniają się interfejsy aplikacji, z których korzystamy, asortyment sklepów, to, co leży na pizzy, repertuar telewizji i obsada sitcomów, czyli niby nic, a jednak sam miąższ naszego doświadczenia.
Szkoda byłoby, gdyby to przepadło. Postanowiłam, że będę zapisywać takie wszechobecne i zwyczajne rzeczy, które właśnie z tego powodu mogą szybko zostać zapomniane, nadpisane przez kolejne dane. Myślę o tym trochę jak o archiwum dla przybyszów z Marsa albo dla przyszłych archeologów za kilkaset lat. Nawet za kilkadziesiąt albo kilkanaście, bo wspomnienia o rzeczach zwykłych łatwo się ulatniają.
A tam, skąd ulatnia się zwyczajność, wkrada się szybciutko jakieś dopowiedzenie, wyolbrzymienie, płynące z potrzeby baśni. Rysowniczka Imogen Duthie, która prowadzi stronę internetową poświęconą zabawkom i zabawnym przedmiotom, pisała o powstałym 1500 lat p.n.e. jeżyku na kółkach znalezionym na terenie dzisiejszego Iranu, na obszarze starożytnego miasta Suza. Najprawdopodobniej był gadżetem, zabawką, choć archeolodzy żartują ze swojego „odruchu kolanowego”, każącego zakładać, że każdy znaleziony przedmiot mógł mieć potencjalne znaczenie kultowe. Duthie dodała, że pewnie za tysiąc lat odnalezione wózki z supermarketu będą uważane za rytualną ofiarę dla boga o imieniu Tesco. Zwyczajny użytek jest widocznie za mało ekscytujący dla odkrywcy – odnaleźć po tylu wiekach coś, w czym wożono proszek do prania i parówki, co za rozczarowanie.
To brzmi znajomo. Kiedy w latach 90. panowała moda na odkrywanie rzekomej pamięci poprzednich wcieleń, gwiazdy kina i telewizji deklarowały, że w przeszłości były zazwyczaj egipskimi kapłanami, wojownikami albo potężnymi czarownicami. Zawsze dziwiło mnie, że nikt nie chciał być szewcem ani sprzedawcą placków. A ja wolę placki i bardziej ciekawią mnie ich dzieje. Będę serwować więc państwu placki. ©
Olga Drenda, antropolożka kultury: W obśmiewaniu dyktatorów jest coś bardzo środkowoeuropejskiego. Pewnie dlatego, że w czasie wojen mogliśmy wygrać tylko sprytem i hartem ducha. Nieprzypadkowo to Václav Havel napisał „Siłę bezsilnych”.