Putin i memy, czyli dywersja komiczna

Olga Drenda, antropolożka kultury: W obśmiewaniu dyktatorów jest coś bardzo środkowoeuropejskiego. Pewnie dlatego, że w czasie wojen mogliśmy wygrać tylko sprytem i hartem ducha. Nieprzypadkowo to Václav Havel napisał „Siłę bezsilnych”.

14.03.2022

Czyta się kilka minut

Prezydent Wołodymyr Zełenski jako Harry Potter – mural artysty o pseudonimie Kawu. Poznań, 9 marca 2022 r. / JAKUB KACZMARCZYK / PAP
Prezydent Wołodymyr Zełenski jako Harry Potter – mural artysty o pseudonimie Kawu. Poznań, 9 marca 2022 r. / JAKUB KACZMARCZYK / PAP

MONIKA OCHĘDOWSKA: Znasz mem, na którym ­Władimir Putin nad mapą Ukrainy wścieka się, że „nie lubi na niej grać”? Obiegł sieć bardzo szybko po nieudanym ­rosyjskim blitzkriegu.

OLGA DRENDA: Od kilkunastu dni trwa wojna, w której humor jest potężnym narzędziem. Po pierwsze, sam Putin lubi robić sobie żarty, zwykle na granicy groźby. Nawet w swoich deklaracjach napaści na Ukrainę próbował w knajacki sposób dowcipkować. On reprezentuje taki bardzo agresywny humor gitowca – śmieje się, jednocześnie wymachując nożem.

Z podobnych zagrywek słynął Stalin, stosował je zwłaszcza wobec podwładnych, którym potrafił na przykład wręczać fikcyjne wezwania na przesłuchanie – gdy byli przekonani, że już po nich, Stalina szalenie to bawiło.

Po drugie, trolling długo był wyłącznie bronią Rosji, prowadzącej skuteczną, rozproszoną wojnę informacyjną, również przy pomocy memów. Niespodziewanie okazało się, że Ukraińcy są w tym równie dobrzy, a może nawet lepsi od Rosjan.

Najważniejsza zasada rozmowy z tyranami brzmi „nie pokazuj, że się boisz”. Skontrowanie agresji Putina poczciwym i zarazem zawadiackim humorem, który reprezentuje Ukraina, to fantastyczny manewr.

Seria memów śmieszkujących z prezydenta Rosji ­doczekała się już etykietki „Vladdy Daddy”. Z kolei stary serial komediowy z Wołodymyrem Zełenskim w roli głównej jest hitem YouTube’a. Sam Zełenski, okrzyknięty przez media „kapitanem Ukraina”, wyrósł jednocześnie na męża stanu i bohatera popkultury.

Zakładam, że Zełenski – jak każdy doświadczony komik – doskonale wie, że łatwiej sympatyzować z kimś, kogo się lubi. To dla Ukrainy jeden z ważniejszych elementów soft power i broń konsolidacyjna o dużej sile rażenia. Nagrywając codziennie filmy ku pokrzepieniu serc rodaków, Zełenski wykorzystuje swoje aktorskie umiejętności, by budować w narodzie morale.


ATAK NA UKRAINĘ: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Dodatkowo memy z Putinem czy zdjęcia pokazujące rosyjskich żołnierzy, którzy utknęli w windzie, potrafią skutecznie zagłuszać strach i mobilizować Ukraińców do obrony ojczyzny, szczególnie przy świadomości militarnej przewagi przeciwnika. Aż się chce wykrzyknąć za Asteriksem i Obeliksem „ale głupi ci Rzymianie!”, bo dziarska Ukraina może się kojarzyć z komiksową wioską niepokonanych Galów. Ten zabieg ma bardzo stare tradycje. Francuski historyk ­Georges Minois pisał o śmiechu u Homera jako wyrazie triumfu w obliczu śmierci. Spartanie mieli ćwiczyć się w śmiechu, ale też w nieuleganiu prowokacjom i drwinom – dzisiaj powiedzielibyśmy, że uczyli się, by nie karmić trolla.

Skądinąd śmiech przeciwko śmierci jest także nam, ­Polakom, bardzo bliski ze względu na różne precedensy ­historyczne. Obecny był przez cały okres II wojny światowej w materiałach podziemia i ówczesnym folklorze, pozostawił po sobie wiele śladów, nie tylko w „Zakazanych piosenkach”.

Satyrycznych obrazkach przewrotnie komentujących okupacyjną rzeczywistość.

Tak, kuplety, rymowanki, „siekiera, motyka” – na takich samych zasadach do współczesnego folkloru trafiają memy. Są trochę skonwencjonalizowane, ale przede wszystkim – skrótowe i czytelne.

Kiedyś rolę memów, jako nieformalnego dystrybutora informacji, pełniły legendy miejskie i tzw. pieśni nowiniarskie. Sto lat temu w niektórych regionach Polski, tam, gdzie spora część mieszkańców była niepiśmienna, szło się na targ i robiąc sprawunki słuchało tak zwanego dziada, który śpiewał, dajmy na to, o zatonięciu Titanica. W ten sposób rozchodziły się bieżące wiadomości.

 

Najczęściej były to oczywiście przeróżne sensacje, ale ostatnie zachowane pieśni nowiniarskie ­informowały o zbrodniach, jakie miały miejsce w obozach koncentracyjnych. Potem pojawiło się radio, Polska Kronika Filmowa, i zwyczaj zanikł.

Ale chyba nikt sobie nie żartował z obozów?

Nie, choć w samych obozach humor był obecny, właśnie jako śmiech przeciwko śmierci. Brzmi to obrazoburczo, ale chodziło o sprzeciw, zachowanie godności, „siłę bezsilnych”. Więźniowie nie byli przecież niszczeni jedynie w sensie fizycznym, ale też odczłowieczani, poniżani. Wyśmiewając w tajemnicy swoich katów, bronili się przed okrucieństwem. Małgorzata Rejmer w „Bukareszcie” przytacza mnóstwo dowcipów rumuńskich z czasów Ceauşescu, a przecież to była jedna z najbardziej ponurych dyktatur.

 

Spójrz, w czasie wojny w Ukrainie pojawia się wiele śmieszkowych aktów dywersji. Zełenski umie trafić Putina w czuły punkt i zachęca go na przykład do spotkania w cztery oczy. Putin, jak wielu dyktatorów, jest przepełniony lękami o swoje bezpieczeństwo i pozycję, dlatego się zabunkrowuje albo przyjmuje gości przy 30-metrowym stole. Trudno wyobrazić sobie, by kiedykolwiek mógł zaśmiać się z siebie samego. I Zełenski sprytnie ustawia go w pozycji niepewnego, oderwanego od rzeczywistości... Mówiąc językiem memów, to „Chad Zełenski i Virgin ­Putin”.

Taka dywersja bywa zresztą bardzo kreatywna. Bardzo spodobało mi się zagłuszanie rosyjskich wojskowych stacji radiowych cenzopapą – popularną „Barką” w wersji hardbass, czyli przerobioną na takie „ruskie techno”.

Wyjaśnijmy – cenzopapa to żarty i memy z papieżem. Skądinąd przy okazji beatyfikacji kardynała Wyszyńskiego pojawiło się w sieci także „cenzo Wyszyńskie”.

Dzięki temu, że jesteśmy krajem katolickim, możliwe jest w ogóle stworzenie wokół żartów z papieża czy żartów z Wyszyńskiego czegoś, co socjolog Kazimierz Żygulski nazwał wspólnotą śmiechu. Jak długo wspólnota jest w stanie zrozumieć kontekst żartu, tak długo pozostaje on w ogóle czytelny, czyli – mówiąc krótko – bawi. Kiedy wspólnota się rozluźnia, dowcip automatycznie przestaje być śmieszny, czasem nawet staje się obraźliwy czy łamiący tabu.

Tuż po II wojnie w popularnym zabawnym komiksie o przygodach Wicka i Wacka pojawiło się kilka scen z obozu koncentracyjnego. Jak pisał historyk literatury ­Janusz Dunin, byliśmy wówczas tak oswojeni z makabrą, że nikogo to nie zdziwiło.

To był pierwszy powojenny komiks pojawiający się w odcinkach w łódzkiej prasie. Wydanie książkowe miało niewyobrażalny dziś nakład 250 tys. ­egzemplarzy.

Jakiś czas później komiks został uznany za zbyt drastyczny. Im więcej czasu mijało od zakończenia wojny i im bardziej jako wspólnota oddalaliśmy się od wojennych doświadczeń, tym bardziej żartowanie z Auschwitz stawało się tematem tabu. Nie było już potrzeby oswajania traumy tamtych lat poprzez śmiech.

Podobna sytuacja miała miejsce dziesięć lat temu, gdy jedna z sieci komórkowych wykorzystała w marketingu retorykę komunistyczną, wstawiając do swoich reklam śmiesznego, animowanego Lenina, co od samego początku wywołało spore oburzenie. Ktoś zgłosił nawet tę reklamę do KRRiTV jako propagującą totalitaryzm.

Tymczasem jeszcze na początku lat 90. żarty z symboli komunistycznych były bardzo popularne – na przykład grafficiarskie przeróbki portretów Lenina, które chwilę wcześniej wisiały w szkolnych salach. PRL dopiero co się zakończył, były to więc bardzo czytelne odniesienia. Ówczesne błazenady wokół Lenina miały jednak karnawałowy charakter odreagowania – cenzury, partyjnej nowomowy, ceremonialnych gestów.

Gdy pożyliśmy już dostatecznie długo w III RP, konteksty związane z komunizmem przestały być czytelne. Co więcej, pojawiły się nowe narracje polityczne, podkreślające zbrodnie stalinowskie.

Zatem to nie przypadek, że tak dużo wojennych memów oglądamy właśnie teraz, gdy ostrzeliwany jest Kijów.

I możemy być pewni, że z czasem one będą ewoluować i nastąpi coś takiego, co polska folklorystka Dorota Simonides nazwała izolacją komiczną. Dla kolejnych pokoleń twórców memów tematy tak kontrowersyjne jak przemoc, wojna czy ludobójstwo, wyjęte z dzisiejszego, przejmującego kontekstu, staną się abstrakcją. To się zresztą dzieje cały czas. W zeszłym roku bardzo popularna była seria memów, w których zupełnie przypadkowym postaciom, rzeczywistym albo fikcyjnym, dopisywano zdanie, że są odpowiedzialne za zbrodnie wojenne w byłej Jugosławii. Kilka lat temu krążyły też po sieci tzw. cenzodudy, czyli śmieszki z prezydenta, dość drastyczne, w których wydaje on rozkaz rozstrzelania wszystkich Polaków albo zbombardowania Hiroszimy. Dorota Simonides sama zresztą spisywała dowcipy o „Jasiu w obozie koncentracyjnym” opowiadane przez uczniów w latach 70. Przypominały sceny z kreskówki o Tomie i Jerrym.

Zasadą memów jest balansowanie na granicy tabu?

Niedawno trafiłam na amerykańską standuperkę Heather Jordan Ross, która organizuje spektakle terapeutyczne dla ofiar gwałtów. Może się to wydać szokujące, ale kobiety naprawdę żartują sobie z tego, że zostały zgwałcone, to dla nich rodzaj katharsis. Mówią: „chcieli mnie zniszczyć, ale ja wciąż tu jestem i sama zdecyduję, jak mam żyć, jak się czuć” – przejmują kontrolę nad opowieścią.

Jak wyjaśniał amerykański komik George Carlin, chodzi o tzw. punching up, czyli wyśmianie silniejszego. W latach 80. Pomarańczowa Alternatywa przebierała się za krasnoludki. To sprawiało, że milicjanci, rozganiając tłum demonstrantów, krzyczeli za nimi ku uciesze ulicy „gonić czerwonych!”.

Nawet teraz się śmiejemy.

Swoją drogą myślę, że jest w tym coś bardzo środkowo­europejskiego. Pewnie dlatego, że kiedy w czasie wojen stawaliśmy jak Dawid przeciwko Goliatowi, mogliśmy wygrać tylko sposobem, sprytem, hartem ducha. Nieprzypadkowo Václav Havel napisał „Siłę bezsilnych”, w której wyjaśniał, że poddani opresji mają w sobie samych moc, by postawić jej granicę.

Siłą humoru PRL-u, weźmy na przykład Kabaret Starszych Panów, było także to, że wszystkich traktował równo – humor inteligentny nie był wyłącznie inteligencki, natomiast zakładał, że odbiorca niezależnie od pochodzenia ma swój rozum i nie można traktować go paternalistycznie. Jeszcze na początku lat 90. w Polsce było bardzo dużo takiego demokratycznego, często autoironicznego humoru. Potem dowcip obniżał loty, stawał się coraz mniej wyszukany, oparty na coraz tańszych chwytach, czego symbolem stały się telewizyjne kabarety. Wtedy też pojawiło się sporo pogardliwego humoru – na przykład stereotypizującego wieś.

Dlaczego?

Bo normalność nie jest czymś określonym raz na zawsze, jest płynna. Ludzie uczą się, co to znaczy „zachowywać się normalnie”, a w latach 90. „normalnie” oznaczało między innymi „jak biznesmen”. Taki był ówczesny aspiracyjny model Polaków zapatrzonych w zachodnie style życia, skądinąd już w tamtych czasach na Zachodzie odchodzących do lamusa. Kiedy w Stanach dorastało pokolenie kpiące z yuppies, w Polsce aspirowaliśmy dopiero do bycia nimi, natomiast kojarzący się z latami 80. inteligent w swetrze czy mieszkaniec wsi nie pasował do tego obrazka. I dlatego posłużył jako narzędzie do poprawiania sobie oceny.

Smutny moment w historii polskiego poczucia humoru.

Ale z czasem w kontrze do pogardy znów pojawiła się autoironia. Nieprzypadkowo ulubionym filmem Polaków jest „Dzień świra”. Znamienne, jak wielu z nas rozpoznało się w Adasiu Miauczyńskim. Bohater filmu Marka Koterskiego jest samotny, ulepiony z wielu negatywnych auto­stereotypów, balansuje na granicy inby, wszystko go wpienia, nie znosi ludzi, jest niespełniony, upupiony i zależny od matki. Paskudny człowiek, którego da się lubić, bo czasem wszyscy czujemy się tak jak on. Nasz drugi ukochany bohater to Ferdynand Kiepski – trochę cwaniak, trochę leń, ale nie sposób z nim nie empatyzować.

 

Miauczyńscy i Kiepscy pokazują, że świat zwariował, oni pragną tylko spokoju. W świecie memów mamy oczywiście ich odpowiedniki – zawistnego pieniacza Janusza Nosacza i Cheemsa: smutnego, żółtego psa, nowe wcielenie klasycznego polskiego przegrywa.

Jeżeli cały czas śmieszkujemy, trudno powiedzieć coś serio. Wtedy wkracza przegryw?

David Foster Wallace skrytykował kiedyś amerykańską popkulturę za przedawkowanie ironii. W odpowiedzi na ten stan rzeczy nadeszła fala tzw. nowej szczerości, bezpośredniego mówienia o swoich uczuciach i przeżyciach. Pamiętam, że we wczesnych latach swojego istnienia polski internet był konfrontacyjny, złośliwy, w ciągłej defensywie. Ironia była wtedy formą samoobrony.

A potem pojawił się „Bohater” Małgorzaty Halber – postać wyrażająca stany emocjonalne, o których ludzie zwykle wstydzą się mówić. Bohater pomógł wielu osobom poczuć, że nie są same z trudnymi emocjami. A więc znów humor stał się punktem wyjścia do poważnej rozmowy, w tym przypadku o zdrowiu psychicznym.

Był taki mem z hasłem „na pozór silny pies, a w środku już kres” – myślę, że tego typu treści pozwoliły nam zacząć rozmawiać o smutku, wyczerpaniu czy depresji. Mam swój ulubiony przykład. „Jak pan się czuje?” – pyta terapeuta. „A mogę po prostu pokazać odpowiednie memy?” – odpowiada pacjent.

Mem z mapą i Putinem, o który spytałam Cię na początku, miał już niezliczoną liczbę wcieleń. Komentował wejście Amazona na polski rynek albo wprowadzenie czerwonych stref w czasie pandemii. Powtórne wykorzystanie memów sprawia, że żart staje się tym bardziej zabawny, o ile kojarzymy jego wcześniejsze wersje?

I tak, i nie. Rzeczywiście jest tak, że korzystamy z tej samej matrycy, zmieniając w dowcipach osoby czy okoliczności.

Dzisiejsze żarty z Putina były wcześniej żartami z Breżniewa czy Stalina.

A w dowcipach o Jasiu występowali potem zamiast niego głupi milicjanci. Niektóre żarty okazują się żartami naprawdę długiego trwania. Zmienia się scenografia, zmieniają bohaterowie, a formuła zostaje. W potocznym obiegu wiedzy i folklorze słownym nadal funkcjonują powiedzonka z czasów tużpowojennych. Choćby „gra półsłówek”, w której cały dowcip polega na tym, by ukryć niecenzuralne treści za niewinnym sformułowaniem, wystarczy tylko przestawić głoski: tenis w porcie, szał na kortach itd. To zabawa sięgająca jeszcze czasów bikiniarzy, tyle tylko że jej korzenie się rozmyły. Skądinąd myślę, że w czasach fake newsów przyda nam się powrót do kawałów o Radiu Erewań.

 

Oczywiście nie jest też tak, że tkwimy w jakiejś koleinie. Całkiem niedawno przeprowadzono badania na temat tego, jak zmieniają się preferencje dotyczące humoru i o ile dwadzieścia, trzydzieści lat temu najbardziej popularny był w Polsce humor sytuacyjny, to obecnie – i jest to oczywiście zasługa internetu – najbardziej nas śmieszy humor absurdalny.

I chyba coraz trudniej o żart, który śmieszy wszystkich.

To dlatego, że treści kultury docierają do nas różnymi kanałami, nastąpiło rozdrobnienie wspólnot śmiechu. Ale memy, które nawiązują do polskiej kultury, starych komedii, np. „Misia”, „Kilera” czy „Dnia świra”, są zrozumiałe dla każdego i nie wymagają zaawansowanych kompetencji internetowych. Także filmiki na YouTubie, które bawiły nas kilka lat temu, dziś pełnią rolę swego rodzaju zabytków, zyskują drugie życie jako retro żarty. Słynny „forfiter”, prehistoria internetu, wraca na fali nostalgii jako humor retro.

Skoro mówisz o humorze retro... Komentujący od ćwierćwiecza bieżące wydarzenia animowany serial „South Park” zdążył już odnieść się do rosyjskiego ataku na Ukrainę. Jego autorzy śmieszkują z Putina, że rozpętał wojnę, bo mentalnie utknął w latach 80. W najnowszej powieści bułgarskiego pisarza Geor­giego Gospodinowa „Schron przeciwczasowy” Europejczycy głosują, do jakiej dekady chcieliby powrócić, i... wybierają lata 80. A ja na głównych stronach portali ­informacyjnych czytam dziś o Czarnobylu.

Ale pamiętajmy, że to właśnie bardzo intensywny obieg popkultury w latach 80., pod koniec zimnej wojny, pozwolił zyskać Zachodowi przewagę kulturową. Jest taki film „VHS vs Communism”, który opowiada o tym, jak nieoficjalny obieg zagranicznych filmów wideo w Rumunii przyspieszył erozję tamtejszego reżimu.

Wojna w Ukrainie uczy nas, jak ważna jest soft power, której mocy czasami nie doceniają militarne jastrzębie. Finlandia jest dumna z wojny zimowej i odwagi swoich żołnierzy, ale myślę, że równie istotne jest to, że tylko skończony drań mógłby zaatakować kraj Muminków. Podobnie Korea Południowa – ma silną armię, ale jej tajna broń to k-pop, którego boją się nawet w Chinach. To dobra lekcja, również dla Polski.©℗

OLGA DRENDA jest badaczką i pisarką. ­Autorką książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” ­oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(wspólnie z Bartłomiejem Dobroczyńskim) i „Książki o miłości” (wspólnie z ­Małgorzatą Halber). Wkrótce ukaże się jej ­książka o śmiechu „Słowo humoru”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Dywersja komiczna