Twarzą w twarz z geniuszem

Największą cnotą kina Agnieszki Holland jest kłopotliwość. Raz po raz chciałoby się zamknąć reżyserkę w jakiejś szufladce, ale jej filmy na to nie pozwalają. "Kopia mistrza jest dobrym tego przykładem.

20.12.2006

Czyta się kilka minut

Ed Harris jako Beethoven /
Ed Harris jako Beethoven /

Kiedy czytamy streszczenia i materiały prasowe, wydaje się szczytem zideologizowanego kiczu sugerowanie, jakoby za sukcesem Beethovenowskiej IX Symfonii stała wyprzedzająca swój czas kobieta-kompozytor. Idąc do kina bałem się, że będę świadkował estetycznemu szalbierstwu: oto muzyka - sztuka "politycznie podejrzana", jak czytaliśmy u Manna - stanie się sztuką politycznie poprawną.

Pytania

Nic z tych rzeczy. "Kopia mistrza" jest typowym filmem Holland w tym sensie, że - nie osiągając rangi arcydzieła - stawia pytania z taką świeżością i na tyle niepokornie, że nie da się ich zignorować. Holland jest bardziej mistrzynią intelektualnej prowokacji niż reżyserskiego fachu, co bynajmniej nie jest wadą w czasach, kiedy techniczną sprawność ceni się wyżej od mądrości. Zamieniłbym większość współczesnych celuloidowych zabawek na jeden jej film choćby po to, żeby się ciekawie o coś pospierać. Zresztą: czyż nie przewidział takiego stanu rzeczy Andrzej Wajda w "Człowieku z marmuru"? Wzorowana na Holland bohaterka filmu Agnieszka kręciła swój dokument, ale bardziej niż on sam, liczył się niepokój przezeń i przez nią wzbudzany. Nie wiemy, czy zrobiła dobry film - wiemy jednak, że gdyby nie ona, jej otoczenie pogrążyłoby się w całkowitym marazmie. Tak samo jest z Holland i z rolą, jaką spełnia w wytrącaniu nas z myślowego zgnuśnienia.

"Kopia mistrza", film o muzyce, zaczyna się od kompletnej ciszy. Poranna mgła, wiejska droga, zabiedzone brudne twarze. W dwukonnej bryczce kilkoro podróżnych, między innymi młoda kobieta. Kilka taktów wygranych przez jakiegoś przydrożnego Janka Muzykanta staje się pretekstem do uwolnienia kaskady dźwięków. Bohaterka zaczyna doświadczać rzeczywistości jako przedłużenia muzyki, nie odwrotnie. Kiedy dociera do celu - łoża umierającego starca - krzyczy mu prosto w ucho: "Mistrzu! Zrozumiałam! Usłyszałam tę fugę tak, jak słyszysz ją ty!".

Kobietą jest niejaka Anna Holz (Diane Kruger), starcem - Ludvig van Beethoven (Ed Harris). Po wstępnej sekwencji następuje retrospekcja i tak oto dane jest nam poznawać historię w pełnej świadomości jej finału (klasyczny chwyt kina biograficznego, skodyfikowany w największym arcydziele gatunku, jakim jest "Lawrence z Arabii"). Dodajmy: historię fikcyjną. Anna jest absolwentką kompozycji - wybitnie uzdolnioną i wysłaną przez swych nauczycieli do Beethovena w charakterze kopistki. Pracy jest dużo (chodzi o IX Symfonię), czasu mało (do premiery cztery dni), a warunki trudne (mistrz nie dość, że głuchy, to jeszcze despotyczny). Od początku chodzi więc o konfrontację - mężczyzny z kobietą, starości z młodością, mistrza z adeptką i artysty z artystką.

Podziw rzemieślnika

Ta konfrontacja przebiega rozmaicie, ponieważ - jak można się domyślić - podszyta jest erotyczną fascynacją, i to bynajmniej nie jednostronną. Anna niby jest związana z niejakim Martinem, ale zarówno aparycja grającego tę rolę Matthew Goode'a, jak i wykonywana przezeń inżynierska profesja nie dodają mu seksapilu. Holland znakomicie wygrywa cielesność Eda Harrisa, ponieważ pieczołowicie kontrastuje ją z cielesnością wszystkich pozostałych mężczyzn w filmie. Współpasażer Anny z pierwszej sceny obżera się kiełbasą, impresario Beethovena zaczyna swą ekranową obecność od oddania moczu, a bratanek kompozytora Karl - od aktu (by użyć zwrotu nam współczesnego) seksualnego molestowania Anny.

Na tym tle Beethoven nie jest bynajmniej eteryczny i bezcielesny, ale jego fizyczność - w przeciwieństwie do wyżej wymienionych - ma w sobie coś z kuszącej tajemnicy domagającej się rozwiązania. Dwukrotnie następuje w filmie scena obnażania się kompozytora przed Anną - za pierwszym razem Beethoven sam dokonuje ablucji, za drugim prosi o pomoc dziewczynę. Ten drugi moment jest szczególnie dwuznaczny, bo Holland urywa go tuż po wyraźnym zasugerowaniu rodzącego się seksualnego pożądania - nie wiemy, czy do czegoś doszło, ale wiemy, że z całą pewnością mogło.

Erotyczna fascynacja to jeden poziom relacji Anna-Beethoven, ściśle związany z poziomem następnym: artystycznego uwiedzenia. Anna kopiuje niedbałe rękopisy mistrza, on jej te rękopisy z zaufaniem powierza. Ona chłonie jego wielkość, on wie, jak wiele znaczy jej podziw, bo jest podziwem rzemieślnika dla geniusza - może tylko łechtać, nie może za to zagrozić. W kulminacyjnym momencie filmu głuchota Beethovena daje jednak o sobie znać w sposób bardzo dotkliwy - na kilka chwil przed premierą kompozytor dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie dyrygować bez ryzyka kompromitującej wpadki. Prosi Annę, by stanęła w niewidocznym dla publiczności miejscu i podawała mu tempo, a także markowała wejścia. Co też Anna z ochotą czyni.

Długa sekwencja prawykonania IX Symfonii jest najbardziej perwersyjną sceną całego filmu - aliści z kimkolwiek rozmawiam, kogokolwiek czytam, wszyscy zdają się przyjmować ten fragment niejako "na wiarę", tj. tak, jak zamierzył zapewne scenarzysta. "Anna dyryguje, a Beethoven ją naśladuje" - i tyle. Tymczasem inscenizacja Holland każe zapytać, czy tak jest rzeczywiście. Harris tylko z rzadka zerka na swą kopistkę - przez większość czasu zdaje się bez reszty pochłonięty własną muzyką. Nie wiem, czy Holland tak to zamierzyła, ale wielkość sceny polega właśnie na tym, że władza i spełnienie, jakich Anna oto dostępuje, są całkowicie iluzoryczne. Wydaje jej się, że kieruje Beethovenem, tymczasem w istocie to jego władza nad nią jest całkowita. Pozwolił Annie wierzyć, że bez niej nie byłoby symfonii - jego symfonii. Czyż nie jest najdotkliwsze z możliwych stwierdzenie, że sama nigdy czegoś podobnego nie napisze?

Ku światłu

Anna mieszka w klasztorze, ale to Bee­thoven jest w filmie jedynym rzeczywistym kapłanem. Kiedy staje na podium dyrygenta, na pierwszym planie pojawia się dym świecy przypominający kadzidło. Beethoven jest kapłanem i rozmawia z Bogiem - raz Mu bluźniąc, raz oddając hołd.

Centralnym obrazem całego filmu (brawa dla operatora Ashleya Rowe'a) jest portret Beethovena, zwierzającego się Annie ze swej twórczej intuicji. Zgodnie z nią kompozytorzy nasłuchują głosu Boga i przekazują go słuchaczom. Twarz Harrisa ukryta jest w głębokim cieniu i tylko po szczycie jego głowy prześlizguje się jaskrawe światło słońca. Jest to dyskretna metafora poznawczej niemocy, na jaką skazany jest człowiek z racji swej cielesności i śmiertelności. Światła jest bardzo niewiele, cień jest prawie wszystkim - sztuka jednak zasadza się na wysiłku sięgania właśnie ponad cień: ku światłu.

Celowo nie piszę o tym, co w "Kopii mis­trza" sztampowe, choć znalazłoby się wiele przykładów. Holland pozostaje reżyserką świetnych scen, z konstrukcją całości bywa u niej gorzej. Większość niedociągnięć tyczy się jednak scenariusza, a nie reżyserii. Holland dzięki swej inteligencji nasyciła tę dość prosto zbudowaną historię autentycznym niepokojem i intelektualną klasą. Już sam sposób podawania Beethovenowskiej muzyki pozwala na ciekawą obserwację - reżyserka droczy się z widzem, każąc mu czekać na pełne dziewięć minut koncertu w scenie prapremiery. Molto vivace z "Dziewiątej" już-już ma się rozwinąć podczas próby, ale Beethoven zaniedbuje tempo i wykonanie się sypie; hipnotyczne Allegretto z VII Symfonii prawie wybucha swą słynną kulminacją, ale urywa się nagle, kiedy Anna odkrywa złodziejską próbę Karla. Podobnych przykładów jest w całym filmie więcej.

Ponad tym wszystkim, niby zwieńczenie, rozciąga się autotematyczny i autobiograficzny wymiar "Kopii mistrza". Anna Holz walczy o swoją własną ekspresję w konfrontacji z geniuszem absolutnym. On jej próby początkowo wyśmiewa, a następnie daje bezcenną radę: nie komponuj tak, jak "się komponuje"; nie komponuj nawet tak, jak ja to czynię. Komponuj w zgodzie ze swym wewnętrznym słuchem. Jest to warunek sine qua non każdej prawdziwej twórczości, polegający - jak ująłby to Harold Bloom - na przezwyciężeniu lęku przed wpływem swego wielkiego poprzednika.

***

Nie ma wątpliwości, że Agnieszka Holland musiała dzielić ten lęk ze swą bohaterką - podobnie jak dzieli z nią płeć, profesję zdominowaną przez mężczyzn i - last but not least - inicjały.

"Kopia Mistrza", reż.: Agnieszka Holland, scen.: Stephen J. Rivele, Christopher Wilkinson, wyst.: Ed Harris, Diane Kruger, Ralph­ Riach, Bill Stewart; prod.: USA 2006, dystrybucja w Polsce: Best Film.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2006