Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiadomość dobra dotyczy produkcji przemysłowej, która w lipcu wzrosła - w porównaniu do lipca roku ubiegłego - o 10,3 proc. To dużo, ale wzrostu można było oczekiwać. Nasz “mini kryzys gospodarczy" spowodował bowiem - jak każdy kryzys - korzystne dostosowania w gospodarce: firmy zmniejszyły zatrudnienie, zredukowały koszty i odzyskały konkurencyjność. Nałożenie się na to wzrostu kursu euro zaowocowało zwiększeniem eksportu, który pociągnął produkcję w górę.
Jeszcze lepsza wydaje się być informacja o wzroście w lipcu produkcji budowlano-montażowej o 1,6 proc. Jest to wiadomość jeszcze lepsza, bo produkcja budowlana wzrosła po raz pierwszy od 15 miesięcy, co mogłoby wskazywać, że wreszcie rosną w gospodarce inwestycje. A bez wzrostu inwestycji wzrost produkcji trudno uważać za trwały. Trudno także zakładać, aby bez inwestycji następowało dalsze przyśpieszenie dynamiki Produktu Krajowego Brutto. Jej wątpliwość wynika jednak z tego, że nie jest prawdziwa wiadomość wspaniała.
Ta bowiem - a chodzi o informację o wzroście w lipcu liczby oddanych mieszkań o 126 proc. - jest prawdziwą tylko “w sensie statystycznym". Bo gdyby była rzeczywiście prawdziwa i gdyby taka dynamika utrzymała się przez rok, wszyscy bezdomni wprowadziliby się do swoich M-20. Rzeczywistość jest skromniejsza: po prostu w lipcu zaostrzono prawo budowlane, które do tej pory pozwalało bezkarnie traktować jako “domy w budowie" obiekty dawno już wykończone (co było niezwykle korzystne dla inwestorów, gdyż pozwalało unikać podatku i “w nieskończoność" korzystać z ulgi budowlanej). Najprawdopodobniej jednak właśnie zaliczenie owych 126 proc. do produkcji budowlanej jednego miesiąca znacznie ją zawyżyło (a przy okazji zawyżyło dane o ogólnej produkcji budowlano-montażowej). A to oznacza, że inwestycje jeszcze nie rosną i oficjalny rządowy optymizm jest na wyrost.