Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W najnowszej "Polityce" można było przeczytać o mieszkańcach jednej z małych miejscowości północno-zachodniej Polski, którzy pewnego dnia odkryli, że biegnąca w pobliżu aleja kasztanowców jest bezpowrotnie okaleczona: z drzew zdarto korę, sprawcy sprzedali ją za parę tysięcy. To był zresztą wyjątek "komercyjny" - powszechne jest inne zjawisko i inaczej argumentowane: drzewa przydrożne wycina się w imię "bezpieczeństwa drogowego". Padają setkami i tysiącami, ginie uroda przestrzeni i na nic zda się przykład krajów, które, o wiele wyżej stojąc pod względem bezpieczeństwa komunikacji, tego sposobu dawno zaprzestały. A ponieważ uzyskane drewno to towar, więc oficjalna i utajona argumentacja podają sobie ręce.
Teraz są akurat dni nasilonego gadania o ojczyźnie i o miłości do niej. Ma być dumna i sprawiedliwa, czczona, a zarazem zaspokajająca wszystkie nasze pretensje i roszczenia. Podobno wróciła moda na patriotyzm. Podobno nawet na zbliżającej się prezydenckiej gali w stolicy (piszę to jeszcze przed świętem 11 listopada) śpiewać się będzie najrzewniejsze piosenki z dawnych lat chwały i cierpienia. Chciałoby się jednak także czegoś takiego, co przedmiotowi miłości przysługuje z wyjątkową oczywistością: zatroskanej czułości. Ot, gdy chodzi o własny kraj, dla jego piękna właśnie. Dla lasu, do którego nie wywiezie się potajemnie następnej fury śmieci po to tylko, by uniknąć płacenia. Polski krajobraz możemy zmarnować dużo szybciej, niż nam się zdaje. Pocieszając się, gdy ktoś zgłosi troskę, że nie jest to najważniejsze z naszych zmartwień...